BERTOLD EPSTEIN

Po południowej przerwie Przewodniczący zarządził przesłuchanie świadka Bertolda Epsteina, który składa przyrzeczenie w języku niemieckim, po czym w tym samym języku zeznaje:


Imię i nazwisko dr Bertold Epstein
Data i miejsce urodzenia 1 kwietnia 1890 r. w Pilznie (Czechosłowacja)
Imiona rodziców Wilhelm i Julia
Narodowość czechosłowacka
Wyznanie mojżeszowe
Stan cywilny żonaty, żona nie żyje, została zagazowana w Oświęcimiu
Dzieci syn, lat 23, przebywa w Anglii
Zawód profesor zwyczajny pediatrii na uniwersytecie w Pradze
Przewodniczący: Proszę opowiedzieć o swych przeżyciach, od chwili zaaresztowania Pana.
Świadek: Po wkroczeniu hitlerowców do Pragi wyemigrowałem do Norwegii na zaproszenie

rządu norweskiego, 15 marca 1940 r. W cztery tygodnie potem hitlerowcy wkroczyli do Norwegii. Przez dwa i pół roku pracowałem tam i nie byłem na razie prześladowany przez Niemców. Jednak myśl, że mogę być prześladowany i szykanowany, odbierała mi spokój. Pod koniec października 1942 r. zostałem aresztowany przez Niemców w Oslo. Osadzono mnie w Bredwet, potem w Berg. W obozie w Berg pozostawałem przez cztery tygodnie. Obóz ten był dopiero w budowie, bez pieców, okien i w ogóle był źle wyposażony. Po czterech tygodniach pobytu tam, pod pretekstem groźby inwazji angielskiej zostałem wraz z innymi więźniami wywieziony do Oslo, stamtąd do Szczecina, a potem do Oświęcimia.

Transport wynosił ok. 800 ludzi. Jechaliśmy w wagonach towarowych po 60, do 70 ludzi w jednym. W transporcie tym byłem jedynym profesorem uniwersytetu. W Norwegii było ok.

1200 wszystkich Żydów, tak że kwestia żydowska tam nie istniała. Ludność Norwegii w 95 proc. sprzyjała Żydom. Norweskie władze uniwersyteckie chciały mi pomóc, gdy zostałem aresztowany. I nawet gdy już dostałem się do Oświęcimia, władze norweskie jeszcze czyniły starania o zwolnienie mnie. Pozostało to jednak bez skutku.

Podczas mego pobytu w Norwegii obozów pilnowała żandarmeria norweska, która obchodziła się z nami znośnie. Dopiero po załadowaniu nas na okręt, gdy dostaliśmy się pod opiekę SS-manów, ci bili nas, lżyli i krzyczeli na nas. W Szczecinie zostałem rozdzielony z żoną.

Do czasu przyjazdu do Oświęcimia nie miałem pojęcia, co to jest Oświęcim. Cały nasz transport 800 ludzi składał się prawie wyłącznie z samych Żydów, gdyż tylko kilkadziesiąt osób było aryjskiego pochodzenia. Na dworcu w Oświęcimiu oczekiwali już na nas SS-mani. Przybyliśmy tam 30 października 1942 r. ok. godz. 19.00. Od razu po wyładowaniu nas z wagonu podzielono nas na dwie grupy. Do pierwszej przeznaczono mężczyzn silnych i zdrowych, do drugiej kobiety, dzieci i wszystkich chorych. Na dworcu czekały na nas samochody, którymi zabrano tych z drugiej grupy. Byliśmy wzruszeni, że Niemcy tak się troszczą o starców, kobiety, chorych i dzieci. Gdy znaleźliśmy się w obozie, dopadli nas więźniowie, zabierając nam wszystko, co wartościowsze, jak kapelusze, rękawiczki i inne przedmioty, pocieszając nas, żebyśmy przedmiotów tych nie żałowali, gdyż i tak nam je następnie zabiorą. Wtedy, widząc to, zrozumiałem, iż nic dobrego w obozie nas nie czeka. Działo się to w Birkenau, dokąd odesłano nas na spędzenie pierwszej nocy.

Następnego dnia rano zaprowadzono nas do Oświęcimia. Tam, w samym obozie, kazano nam się rozebrać, wszystko oddać, przy czym Żydom nie wydawano żadnych pokwitowań z odebranych rzeczy, podczas gdy z Żydami postępowano inaczej. Wobec czego doszedłem do wniosku, że my, Żydzi, skazani jesteśmy na zagładę. Po ciepłej kąpieli wypędzono nas nagich i mokrych, a było to w listopadzie, na miejsce odległe o 2–3 min drogi. Tam poddano nas odwszeniu w ten sposób, że jeden z więźniów starszych, przebywający już od dawna w obozie, obsmarował nas naftą. Był to młody człowiek, który zapytał mnie, czy nie jestem prof. Epsteinem z Pragi. Gdy dałem odpowiedź twierdzącą, przedstawił mi się i wówczas okazało się, że jest to mój były uczeń, pochodzenia żydowskiego, dr Schattin, który wówczas przebywał w Oświęcimiu jako więzień.

Poseł Kuryłowicz: Ilu z transportu zostało odstawionych do zagazowania?

Świadek: Wszystkie dzieci do lat 15 oraz kobiety i chorzy zostali odesłani do komory gazowej. Z całego więc transportu zostało nas przy życiu ok. 350 zdrowych mężczyzn.

Ponieważ odebrano nam z odzieży wszystko, nawet buty, staliśmy nago. Dostałem stare, zniszczone ubranie, wyglądałem jak coś między pajacem cyrkowym a żebrakiem. Dopiero współwięźniowie Norwegowie złożyli się na mnie, dając rozmaite części garderoby, ażebym nie wyglądał tak śmiesznie. Dawni więźniowie potrafili w jakiś sposób zaopatrzyć się w nieco lepszą garderobę, tzn. brali to z baraku, nazywano to „organizowaniem”.

Wtedy spotkałem znowu ucznia, o którym już mówiłem. Tak zaaranżował sprawę, oczywiście nielegalnie, że tylko do wieczora pozostałem w bloku ogólnym, wcielono mnie do szpitala, nie jako chorego wprawdzie, ale pomiędzy chorych. W pierwszym tygodniu pracowałem w szpitalu. Musiałem szorować, myć okna i czyścić barak szpitalny. Najcięższą pracą było noszenie beczek z jedzeniem, pełnych, o pojemności 100 l. Nosiłem je z drugim więźniem. Odnosić musiałem sam. Robiłem to, będąc na liście chorych, a praca ta nawet dla zdrowego byłaby za ciężka.

Tak było do 17 grudnia 1942 r. kiedy zostałem przeniesiony do Buny. Był to tzw. Außenlager Oświęcim III. Pracowano tam dla specjalnych zakładów znajdujących się w pobliżu Oświęcimia. Były one w budowie, a produkowały sztuczne benzynę i gumę.

Poseł Kuryłowicz: Jak traktowano w tym czasie więźniów w obozie?

Świadek: Scharführer przeprowadzał selekcje i wyznaczał ludzi do zagazowania, przeważnie tylko Żydów. Sam osobiście nie podlegałem selekcji, gdyż jako pielęgniarz jedynie przy niej asystowałem. O niszczeniu więźniów fenolem nie słyszałem w tym czasie. Natomiast bardzo częste były wypadki bicia ludzi i znęcania się nad nimi. Rozmawiałem z jednym Norwegiem, którego obito do tego stopnia, że przyniesiono go na pół żywego – z tego tylko powodu, iż nosił okulary.

18 sierpnia 1943 r. uzyskałem pewność, iż żona moja nie żyje, w sąsiedztwie bowiem znajdował się obóz kobiecy. Tam poinformowano mnie, że transportu kobiet z Norwegii nie było w obozie. Gdyby bowiem był, zostałby zarejestrowany. Skoro rejestracji nie podległ, został zagazowany od razu po przybyciu. Taka bowiem była praktyka odnośnie do przybywających na teren obozu kobiet.

Przechodzę do stosunków panujących na terenie [obozu] pracy Buna.

80% zatrudnionych tam więźniów stanowili Żydzi. Praca była bardzo ciężka. Odzienie było złe, za lekkie w zimie, bielizny brak, buty niewygodne (raniące nogi niesznurowane drewniaki), żywienie niedostateczne i złe. Droga do pracy z obozu wynosiła 4–6 km w jedną stronę. Ponadto trzeba było stać na apelu rano i wieczorem 1–2 godz. W tych więc warunkach można było wytrzymać od trzech do czterech miesięcy, po upływie tego czasu ludzie ginęli z wyczerpania i przemęczenia.

Sam nie brałem udziału w tej ciężkiej pracy, gdyż jako lekarz byłem zatrudniony w ambulatorium, gdzie opatrywałem chorych, udzielając pomocy tym, którzy jej natychmiast potrzebowali. Przez ambulatorium owo przewijało się dziennie od 500 do 600 chorych. O warunkach pracy w Bunie wiem jednak od tych, którzy tam pracowali i opowiadali mi o tym. Od nich wiem, że musieli wykonywać prace murarskie i inne roboty niezbędne przy urządzaniu i montowaniu fabryki. Podczas pracy miały miejsce bardzo często wypadki ciężkiego pobicia i dziennie ok. 10 osób przynoszono z niej zmarłych lub na pół żywych, tak że wkrótce kończyło się [to] śmiercią.

Jakie były warunki pracy i stosunki w Bunie, można wnioskować choćby z faktu, że niektórzy z więźniów prosili straż o rozstrzelanie lub rzucali się na druty pod wysokim napięciu elektrycznym, gdyż woleli śmierć niż życie w tych męczarniach. Stan taki trwał do końca sierpnia, przy czym więźniowie zatrudnieni w ambulatorium starali się w miarę możności pomagać więźniom zatrudnionym w Bunie, niewiele jednak mogli zdziałać.

Z chorób panujących [w obozie] najczęstsze były choroby wywołane głodem i niedożywieniem, nadto zdarzały się wypadki ciężkiej flegmony. Infekcje były stosunkowo rzadkie. Ciekawe i dziwne było to, że w tych warunkach mało było chorób nerwowych. Więźniowie zachowywali się raczej spokojnie, byli zrezygnowani, chodzili jakby w letargu jak „Burłak z nad Wołgi”.

W obozie byli Żydzi niemal wszystkich narodowości europejskich. Różne narodowości różnie reagowały. Stosunkowo najmniej odporni byli Żydzi norwescy i holenderscy, względnie dobrze zaś trzymali się Żydzi Polacy.

Fabrykę ową i obóz Buna zbudowało towarzystwo IG Farbenindustrie i ono miało pieczę nad zakładem.

Chory mógł przebywać w szpitalu najwyżej 14 dni, taki bowiem okres był przez fabrykę dopuszczalny. Jeśli chory w tym czasie nie wyzdrowiał, był kierowany do Oświęcimia, gdzie podlegał selekcji i zagazowaniu. W samym obozie Buna uśmiercano za pomocą fenolu i selekcji do gazowania nie stosowano. Z uwagi na 14-dniowy okres leczenia radzono sobie w ten sposób, że lekarze więźniowie zwalniali chorych. Potrzebujących dłuższego czasu na leczenie wypisywali ze szpitala już po 12 dniach i kierowali do pracy, a następnie po dwóch– trzech przepracowanych dniach przyjmowali ich znowu do szpitala.

Warunki w tym obozie były tak straszne, że niektórzy więźniowie dobrowolnie zgłaszali się, by ich wysłać do Oświęcimia, gdyż woleli śmierć tam niż życie na terenie fabryki i obozu [Buna].

1 maja 1943 r. dowiedzieliśmy się, że w Oświęcimiu zaprzestano gazowania. W tym czasie warunki pobytu w obozie oświęcimskim uległy znacznej poprawie. Urządzono specjalny oddział dla rekonwalescentów, prowadzono gimnastykę leczniczą dla więźniów, warunki obozowe stały się lżejsze, co poprawiło nastrój więźniów. Grali oni nawet w tym czasie w piłkę nożną. Spodziewaliśmy się końca wojny.

Posłanka Kornacka: Jak odnosili się do siebie więźniowie Żydzi, czy szli sobie nawzajem na rękę?

Świadek: Tak, byli bardzo solidarni, pomagali sobie nawzajem, jak mogli.

Naczelnym lekarzem w Bunie był dr Kitt, po nim dr Vetter, dr Tilo, w końcu dr Endres.

W świecie medycyny znane jest powszechnie, iż ludzie z zachodniej Europy gorzej znoszą tyfus aniżeli [ci] ze wschodniej. Mimo to więźniom Żydom z zachodniej Europy jako szczególnie nieodpornym zaszczepiano bakcyla tyfusu, aby się przekonać, jak reagują na tę chorobę. Skutek tego był taki, iż szczepiony zapadał po sześciu dniach na tyfus, po czym w kilka dni po wystąpieniu pierwszych objawów choroby umierał.

Przewodniczący: Jak wyglądały stosunki między lekarzami więźniami? Jak wyglądał kontakt z lekarzami niemieckimi?

Świadek: Jeśli chodzi o stosunki pomiędzy lekarzami a więźniami, którzy pochodzili z różnych narodowości, były one bez zarzutu, wzorowe i koleżeńskie. Pomagali oni sobie nawzajem.

Kontakt z lekarzami niemieckimi był stosunkowo słaby, gdyż lekarze Niemcy przebywali w szpitalu bardzo mało, zaledwie ok. godziny dziennie – a to żeby przeprowadzić selekcję więźniów, a to żeby się wobec swych braków w praktyce dowiedzieć się czegoś fachowego od lekarzy więźniów, pomiędzy którymi znajdowali się dobrzy specjaliści, aczkolwiek nie zawsze profesorowie czy docenci.

Obywatelka Nałkowska: Czy w tym czasie miał Międzynarodowy Czerwony Krzyż dostęp do obozu i w jakim stopniu jego działalność wpłynęła na poprawę losu więźniów?

Świadek: Pomimo mojego długiego pobytu w obozie nie słyszałem ani też sam nie zaobserwowałem, aby Czerwony Krzyż przeprowadził jakąś akcję na terenie obozu.

Poseł Kuryłowicz: Czy lekarze niemieccy zatrudnieni w Bunie byli dobrymi fachowcami?

Świadek: Nie, byli to ludzie młodsi, przybyli bezpośrednio po przeszkoleniu uniwersyteckim, bez lekarskiego doświadczenia. Transport więźniów przybywający do obozu wytrzymywał ciężkie warunki obozowe przez trzy–cztery miesiące.

25 sierpnia 1943 r. zostałem przeniesiony z Buny do Birkenau, do szpitala obozu cygańskiego. Zebrani tam Cyganie tworzyli tzw. obóz rodzinny (Familienlager). Jego początkowy stan wynosił ok. 19 tys. ludzi z różnych krajów. Obóz ten znajdował się w odległości 400–500 m od krematorium. Gdy mnie tam przydzielono, w czasie mojego pobytu liczba więźniów Cyganów zmalała do 10 tys. ludzi. Ten olbrzymi spadek liczby [więźniów] został wywołany przez epidemię tyfusu plamistego, która tam wtedy zapanowała. Pamiętam moje pierwsze wrażenie, jakie odniosłem po przybyciu do obozu cygańskiego. Wydało mi się, że znajduję się nie w Europie, lecz w Sudanie, gdzieś w głębi Afryki.

Zostałem tam przydzielony, ponieważ w obozie cygańskim pojawiła się bardzo rzadka choroba – rak wodny, bardzo niebezpieczny dla chorego i przykry dla otoczenia. Wywołał go brak witamin w organizmie chorego. Choroba ta rozszerzała się, ale nam, lekarzom, udało się [ją] opanować, tak jak i epidemię tyfusu plamistego, która w tymże roku również szerzyła się w obozie.

Niemcy wybrali spośród Cyganów 2 tys. mężczyzn niezdolnych do prac i wywieźli ich do Niemiec na roboty. 31 sierpnia 1943 r. reszta obozu cygańskiego, licząca na skutek opisanych epidemii i traktowania już tylko ok. 4 tys. osób, została wywieziona autami ciężarowymi do zagazowania. Pamiętam ten dzień. Straże były specjalnie wzmożone, a gdy Cyganów zawieziono już na miejsce przeznaczenia, w krótki czas potem słyszałem przerażające krzyki od strony krematoriów. 1 września 1943 r. obóz cygański był już całkiem pusty. Na miejscu zostało tylko dwoje małych, zupełnie zapomnianych dzieci, które zresztą w następnym dniu zostały również zabrane.

[Dawny] obóz cygański stał się teraz żydowskim obozem transportowym dla Żydów z Łodzi, z Theriesienstadt, z Węgier i innych krajów. Gazowanie więźniów, poprzednio zawieszone, podjęto na nowo w sierpniu 1943 r.

W miesiącach maju, czerwcu, lipcu 1944 r. krematoria były czynne bez przerwy. Patrząc w ich kierunku, widziałem stale wielkie dymy i ogień z nich się unoszący. Wówczas do obozu przybywały olbrzymie transporty więźniów z Węgier. Tak dużo osób szło na spalenie, że – ponieważ krematoria nie mogły podołać „pracy” – urządzono poza nimi, na polu, specjalne stosy, na których więźniów palono.

Poseł Kuryłowicz: Czy w czasie odtransportowania więźniów do zagazowania był obecny jakiś lekarz niemiecki?

Świadek: Tak, był to lekarz SS dr Mengele.

Poseł Kuryłowicz: Czy przypomina Pan sobie incydent, jaki miał miejsce, gdy jedna z Cyganek pozostała w obozie po wywiezieniu grupy, wraz z którą była przeznaczona na spalenie? Co z nią zrobiono?

Świadek: Tak, przypominam sobie. Miało to miejsce już po zlikwidowaniu obozu cygańskiego. Gdy już wywieziono Cyganów, okazało się, że jedna z Cyganek się ukryła. Wyciągnięto ją i przeznaczono na spalenie, z tym że nie pojechała do krematorium w otwartym aucie, lecz zabrano ją na sanki. Tak zdecydował dr Mengele, który polecił ją zastrzelić (pojedynczych więźniów nie gazowano) i spalić.

Przypominam sobie w związku z tym, co powiedziałem, iż na terenie obozu cygańskiego znajdowała się również Cyganka reichsdeutschka, która opuściła swoje dzieci, pozostawiając je tym samym do zagazowania. Dr Mengele zwrócił się do niej z zapytaniem, jak mogła rodzone dzieci opuścić. Cyganka wówczas ubliżyła mu, mówiąc: „Ty łotrze, ja wiem, że ty ze mną zrobisz to samo, co z moimi dziećmi”. Dr Mengele natychmiast przeznaczył ją do krematorium. Została zastrzelona i spalona.

Innej znów Cygance rozkazano opuścić swoje dzieci, które odchodziły do zagazowania. Nie chciała [tego zrobić], wobec czego zabrano ją wraz z dziećmi do gazu.

Poseł Kornacki: Dlaczego, skoro krematoria znajdowały się tak blisko, przewożono więźniów samochodami?

Świadek: Chodziło o to, ażeby więźniowie po drodze nie uciekli.

Poseł Kornacki: Czy wiadomo Panu o tym, że obóz cygański był domem publicznym dla SS- manów i dla kapo?

Świadek: Tak było niewątpliwie. Ja wprawdzie sam, na własne oczy, stosunków płciowych nie widziałem, miały one jednak bezsprzecznie miejsce. Jestem pewien, że i sami więźniowie obcowali ze sobą cieleśnie, jeśli się uwzględni ich nastrój i tę ich świadomość, że czeka ich już tylko śmierć. Był to właśnie ten obóz, w którym pozostawiono razem ze sobą obie płci, aż do ostatniej chwili ich życia.

W sierpniu, wrześniu, październiku 1944 r. stale napływały do obozu transporty żydowskie. Część z nich szła od razu do zagazowania, resztę pozostawiono w obozie. Wśród tej reszty znów przeprowadzano selekcje, zabierając co pewien czas do zagazowania niezdolnych do pracy. Pod koniec października 1944 r. dowiedzieliśmy się, że ponownie zaprzestano gazowania. W tym czasie rozpoczęła się ewakuacja byłego obozu cygańskiego i wobec tego zostałem przeniesiony do obozu F, położonego najbliżej krematorium. Tam mieścił się szpital obozowy. Przebywając w tym obozie, przekonałem się, iż właśnie rozpoczęto rozbiórkę krematorium.

Stosunki w obozie znów uległy poprawie. I tak Żydzi już nie nosili gwiazdy, lecz otrzymywali jako oznaczenie mały żółty pasek na czerwonym tle. Do obozu przybyli inwalidzi z innych obozów, którzy w normalnych warunkach byliby niewątpliwie poddani zagazowaniu.

W połowie stycznia 1945 r. rozpoczęła się ewakuacja całego obozu. 18 stycznia wyszedł rozkaz, iż wszyscy zdrowi i zdolni do odmarszu więźniowie odejdą pieszo z obozu. Również ja miałem odmaszerować. Po odmarszu, znajdując się w grupie 26 osób złożonej z lekarzy, pielęgniarzy i pacjentów, doszedłem wraz z wymienionymi do Oświęcimia. Tam się ukryliśmy. W dwa–trzy dni później przybyły tam oddziały SS, które wzięły wszystko, co zdołały zabrać z obozu, przede wszystkim żywność. 25 stycznia przybył zaś pieszo oddział SD i wydał rozkaz stawienia się na miejsce zbiórki wszystkim, którzy pozostali w obozie. Podzielono zebranych na trzy grupy, jak to miało zwykle miejsce, to jest na Żydów, aryjczyków i reichsdeutschów. Sądziliśmy, że nadszedł kres naszego życia. W pewnej chwili do dowódcy SD doszedł jakiś oficer, szepnął mu coś do ucha, po czym SD bezzwłocznie odmaszerowało, pozostawiając nas na łasce losu. 27 stycznia na teren obozu przybyła armia sowiecka, niosąc nam wybawienie, któregośmy się już zupełnie nie spodziewali.

Minister Rzymowski: W jaki sposób więźniowie udzielali sobie nawzajem wiadomości o tym, co się dzieje na terenie obozu?

Świadek: Istniały specjalne oddziały robocze, tzw. komanda (np. Dachdeckerkommando), które wykonując pracę w różnych miejscach obozu, wdawały się w rozmowy z przebywającymi tam więźniami, po czym po powrocie do swego bloku informowały nas o tym, co się tam dzieje. Przenosiły one również wiadomości uzyskane w toku swych prac z miejsca na miejsce.

Obozy A, B, C, D, E, F znajdowały się w pobliżu siebie, oddzielały je tylko druty. Pomimo wydanego w tym kierunku zakazu więźniowie podchodzili do drutów i rozmawiali ze sobą, nieraz bardzo długo.

Minister Rzymowski: Czy więźniowie zadawali sobie pytanie, dlaczego zwozi się ludzi z całej Europy specjalnie do Polski?

Świadek: Na te tematy nie rozmawialiśmy. Przypuszczam jednak, że umieszczono nas w Oświęcimiu ze względu na centralne położenie tego obozu w Europie.

Minister Rzymowski: Jaka myśl przewodnia podtrzymywała więźniów na duchu w czasie ich pobytu w obozie?

Świadek: Jeżeli chodzi o mnie, starałem się za wszelką cenę przetrwać ten tak ciężki dla mnie okres, aby móc poinformować świat cywilizowany, jak wielkie są barbarzyństwa niemieckie. Postanowiłem cała resztę mojego życia tępić metody zaprowadzone przez Niemców.

Dr Kupferberg: Jakie wrażenia utkwiły świadkowi w pamięci, jeśli chodzi o wpływ przeżyć w obozie na psychikę dziecka i jego zachowanie?

Świadek: Jeśli chodzi o te kwestie, pamiętam takie wydarzenie: znajdując się na terenie obozu cygańskiego, zauważyłem grupkę dzieci bawiących się w układanie kamyków, jednych na drugie, w kupki. Na moje zapytanie, co robią, odpowiedziały mi: „Bawimy się w palenie Żydów”. Tego rodzaju instynkty budziły się w dzieciach pod wpływem dokonywanych przez Niemców egzekucji na więźniach Żydach.

Pamiętam również inne zdarzenie: w czasie przeprowadzania selekcji [wśród] dzieci SS- mani zakładali pręt na wysokości 1,20 m. Wszystkie te dzieci, które pod nim przeszły, szły na spalenie. Wiedząc o tym, małe dzieci wyciągały, jak tylko mogły, swoje główki do góry, aby w ten sposób znaleźć się w grupie zachowanych przy życiu. Instynktownie wyczuwały, co je czeka w razie niezahaczenia głową o pręt.

Inne zdarzenie: ok. 600 dzieci przeznaczono na spalenie. Gdy zostały zebrane w jednym baraku, zaczęły uciekać i kryć się, chcąc za wszelką cenę uniknąć zabrania ich przez SS- manów, ci jednak zaciągnęli je z powrotem. Pamiętam krzyk tych dzieci: „My nie chcemy być zagazowani, my chcemy żyć”.

Przypominam sobie również, że pewnego razu przeprowadzona została wśród dzieci selekcja, a to celem spalenia części z nich. [Te] przeznaczone na spalenie załadowano na auta i odwieziono. W nocy ktoś zapukał do drzwi izby, w której przebywałem. Gdy je otworzyłem, ujrzałem dwoje nagich dzieci, jedno w wieku 12, drugie w wieku ok. 14 lat, które mi oświadczyły, że tuż przed krematorium wyskoczyły w ostatniej chwili z auta. Zwróciły się do mnie z prośbą, ażebym je ukrył u siebie, co też zrobiłem, zatrzymując je w mojej izbie, po czym gdy już przekazano do obozu trupy, zameldowałem o dwa trupy więcej, aniżeli mi dostarczono. W ten sposób miałem na te dzieci wolne miejsce.

Poseł Kuryłowicz: Co się stało z obozem żydowskim z Theresienstadt?

Świadek: Nie posiadam o tym obozie wiadomości, bliższych informacji może udzielić lekarz, dr Fischer, który – jak słyszałem – był świadkiem tej sprawy.

Poseł Kuryłowicz: Jaka liczba więźniów wyruszyła 18 stycznia 1945 r. z lagrów A, B, C, D, E, F pieszo na zachód?

Świadek: Z Birkenau wyruszyło ok. 15 tys. osób.

Poseł Kuryłowicz: Kogo by świadek obwinił w pierwszym rzędzie o dokonywanie masowych mordów w Oświęcimiu?

Świadek: Myśl palenia ludzi i tępienia ich niczym pluskiew wychodziła zawsze z Berlina. Były okresy, które nazwałbym okresami spokoju, kiedy więźniów nie palono. Nagle rozpoczynało się palenie, i to na wielką skalę, tak że wyczuwało się, iż inicjatywa w tym kierunku nie wyszła od władz obozowych, lecz od ich władz przełożonych. Widoczne było, że rozkaz wyszedł z góry. Szczególnie nakazywano palenie w czasie świąt żydowskich.

Poseł Kuryłowicz: Jak długo żyli więźniowie, których wyznaczono do pracy w krematorium? Po jakim czasie pracy tamże podlegali zlikwidowaniu?

Świadek: Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć, mogę tylko stwierdzić, że wszyscy więźniowie na równi zdawali sobie sprawę z tego, że jednakowy los czeka ich wszystkich. Pamiętam, że we wrześniu 1944 r. wybuchła w obozie rewolta więźniów. Stłumiono ją. Zastrzelono wtedy 500 osób.

Poseł Kornacki: Świadek pracował z dr. Mengele, [czy świadek] może udzielić wyjaśnień, jakiego rodzaju eksperymenty przeprowadzał on z bliźniętami?

Świadek: W tej dziedzinie nie posiadam wiadomości.

Poseł Kuryłowicz: Czy więźniowie przydzieleni do Sonderkommanda podlegali po pewnym czasie pracy wygazowaniu, po czym na ich miejsce wyznaczano do tej samej pracy innych więźniów?

Świadek: Miałem stosunkowo słaby kontakt z więźniami z Sonderkommanda. Słyszałem w obozie, że pewnego razu zaszło coś ważnego, co – tego nie wiem, w każdym razie po tym wydarzeniu przydzieleni do Sonderkommanda więźniowie zostali spaleni, a na ich miejsce przyszli inni.

Minister Zalewski: Niemcy, jak wiemy byli dokładni w pracy. Znani byli ze swej organizacji. Starali się zawsze zużytkować wszystko, co było można; wszystko wyeksploatować, wyciągnąć ze swych przedsięwzięć jak najwięcej korzyści. Obóz w Oświęcimiu był pomyślany także jako instytucja dochodowa, mająca przynieść państwu niemieckiemu wielkie korzyści. Przybywającym bowiem na teren obozu zabierano cały ich majątek ruchomy. Czy świadek nie uważa, że faszyzm jest dzieckiem ustroju kapitalistycznego?

Świadek: Tak. Tylko ustrój faszystowski, tylko zaślepiony fanatyzm hitlerowski mógł tego dokonać. Musimy bezwzględnie potępić faszyzm wraz z tym, czego on dokonał, a tym samym potępić ustrój kapitalistyczny, który – jak uważam na podstawie moich doświadczeń – stworzył właśnie faszyzm. Faszyzm mógł powstać jedynie dzięki ustrojowi kapitalistycznemu.

Niniejszy protokół jest przekładem stenogramu sporządzonego z posiedzenia Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Oświęcimiu, które odbyło się 7 kwietnia 1945 r. pod przewodnictwem ówczesnego Ministra Sprawiedliwości Edmunda Zalewskiego.

Kraków, 18 grudnia 1946 r.