LESZEK TURKIEWICZ

Dnia 1 lutego 1946 r. w Koszalinie, wiceprokurator Specjalnego Sądu Karnego w Koszalinie Kazimierz Nowak, działając na podstawie art. 20 przepisów wprowadzających kpk, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Leszek Turkiewicz
Wiek 29 lat
Imiona rodziców Ludwik i Eugenia
Miejsce zamieszkania Poznań, ul. Wybickiego 4
Zajęcie technik budowlany
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

3 sierpnia 1942 r. zostałem aresztowany przez niemiecką żandarmerię i ukraińską policję w miejscowości Mościska, woj. lwowskie. Odstawiono mnie do Gródka Jagiellońskiego do aresztu. 13 września 1942 r. przewieziono mnie do Lwowa i osadzono w więzieniu gestapo przy ul. Łąckiego. Poszukiwano mnie jako oficera rezerwy podejrzanego o udział w pracy konspiracyjnej. Rodzice moi w tym czasie mieszkali we Lwowie przy ul. Chodorowskiego 11/8. Znałem z tego okresu następujących Ukraińców współpracujących z Niemcami: Włodzimierza Antoniaka, właściciela sklepu „Cytadelanta” przy ul. Łazarza 12; prof. Jana Babiaka, zam. przy ul. Chodorowskiego 9 oraz Aleksandra Peltiwanego, drukarza z zawodu, ostatnio Wachmeistera ukraińskiej policji w X komisariacie ukraińskim. Mam podejrzenia, że oni byli głównymi donosicielami przeciwko mnie i kilkakrotnie grozili aresztowaniami rodzicom.

3 grudnia 1942 r. wywieziono mnie transportem do Oświęcimia. Między innymi jechali ze mną Józef Piotrowski z Przemyśla, Stanisław Nowakowski z Warszawy, Jan Jost ze Lwowa, Wiktor Szulc ze Lwowa, dr Nowakowski z synem Stanisławem ze Lwowa. Z tych osób Jost i dr Nowakowski nie żyją, Jost zmarł w Oświęcimiu, a dr Nowakowski w Mauthausen. Był to transport tylko kilku osób. Była między nami jedna kobieta o imieniu Władysława, właścicielka kamienicy przy ul. Kurkowej 1 we Lwowie. W Katowicach dołączono innych więźniów i 5 grudnia 1942 r. w nocy przywieziono nas do obozu w Oświęcimiu. Otrzymałem tam nr 80 688 (świadek okazuje ten numer wytatuowany na lewym przedramieniu). Umieszczono mnie w bloku 8. Komendantem w zakresie wykonywania wyroków był SS‑Oberscharführer Palitzsch. Był on postrachem całego obozu. Nazwisko to zna każdy więzień Oświęcimia. Wykonywał on osobiście masowe rozstrzeliwania kobiet i mężczyzn w bloku nr 11. Zabite przez siebie ofiary kopał.

We Lwowie byłem przesłuchiwany kilkakrotnie w gestapo przy ul. Pełczyńskiej w pokoju 236 (III piętro). Podczas przesłuchiwań bito mnie pałką gumową, aż do utraty przytomności. Świadkiem bicia mnie był Jan Dobrzański, ślusarz PKP, zam. we Lwowie, ul. Gródecka – domy kolejowe, który w tym czasie także był aresztowany. W 1943 r. spotkałem się z nim w Flossenbürgu w transporcie z Majdanka. Co się z nim potem stało – nie wiem.

3 grudnia 1942 r. wywieziono mnie transportem do Oświęcimia. Między innymi jechali ze mną Józef Piotrowski z Przemyśla, Stanisław Nowakowski z Warszawy, Jan Jost ze Lwowa, Wiktor Szulc ze Lwowa, dr Nowakowski z synem Stanisławem ze Lwowa. Z tych osób Jost i dr Nowakowski nie żyją, Jost zmarł w Oświęcimiu, a dr Nowakowski w Mauthausen. Był to transport tylko kilku osób. Była między nami jedna kobieta o imieniu Władysława, właścicielka kamienicy przy ul. Kurkowej 1 we Lwowie. W Katowicach dołączono innych więźniów i 5 grudnia 1942 r. w nocy przywieziono nas do obozu w Oświęcimiu. Otrzymałem tam nr 80 688 (świadek okazuje ten numer wytatuowany na lewym przedramieniu). Umieszczono mnie w bloku 8. Komendantem w zakresie wykonywania wyroków był SS‑Oberscharführer Palitzsch. Był on postrachem całego obozu. Nazwisko to zna każdy więzień Oświęcimia. Wykonywał on osobiście masowe rozstrzeliwania kobiet i mężczyzn w bloku nr 11. Zabite przez siebie ofiary kopał.

Spośród więźniów wybijał się jako sadysta niejaki Bednarek z Krakowa, blokowy bloku dla małoletnich. Według mych przypuszczeń zabił on ok. 2000 chłopców. Robił to bijąc pałką, kopiąc itp. Bliższych szczegółów dotyczących Bednarka udzielić może Juliusz Pasterz, zam. w Przemyślu, ul. Kazimierzowska, który przebywał właśnie w tym bloku. Drugim takim jak Bednarek był Mitas, były przodownik policji w Katowicach, zatrudniony w bloku nr 1 w kompanii karnej jako sztubowy (Oświęcim – Rajsko). Z opowiadania więźniów wiadomo mi, że zmuszał więźniów do wieszania się na własnym pasku w ustępie. W zimie podczas mrozów rozbierał więźniów, ustawiał na stołkach i polewał wodą, układał na tragach, przysypywał śniegiem.

W pierwszy dzień Bożego Narodzenia 1942 r. Palitzsch zarządził następującą kaźń: ustawionym w szeregi więźniom osadzeni z kompanii karnej nasypywali do poły płaszcza piasek, który trzeba było biegiem przenieść do kobiecego lagru. Biegnących po drodze więźniów bili kijami stojący z boku kapo i SS-mani. Trwało to ponad trzy godziny. Były wówczas ofiary śmiertelne. Na przykład upadających ze zmęczenia spychano do rowu ochronnego z wodą. Po zakończeniu tej akcji trupy zostały z wody wyciągnięte i ułożone na placu w lagrze męskim, pod choinką. Było to przy dźwiękach orkiestry, a Niemcy mówili, że to są świąteczne podarki dla Polaków.

Poprzednikiem Palitzscha był Fritsch [Fritzsch], który na krótko przed moim przyjściem do Oświęcimia, objął obóz w Flossenbürgu.

Najstarsze krematorium znajdowało się w miejscowości Brzezinka. Ja natomiast byłem przez pewien czas zatrudniony przy budowie krematorium II i stąd wiem, jak ono było urządzone. Z daleka widywałem transporty ludzi prowadzonych do krematoriów, ludzi zwożono tam samochodami. Ja byłem zatrudniony przy wybieraniu kartofli i [przy] różnych innych robotach (np. robieniu płyt betonowych, wstawianiu słupów dla ogrodzenia itp.).

W Oświęcimiu byłem do 12 marca 1943 r. W tym to dniu – byłem wówczas w bloku 15. – zabrany zostałem nocą do bloku 22., a stamtąd do miasta na stację kolejową, skąd odwieziono mnie z transportem tysiąca ludzi do Flossenbürga. Transport ten prowadził sam Fritzsch, [który] po to specjalnie przyjechał. W każdym wagonie było 50 więźniów oraz trzech SS-manów. Jechaliśmy dwa dni i dwie noce. Na całą drogę dano nam bochenek chleba, 250 g margaryny i 100 g kiełbasy. Dojechaliśmy do Flossenbürga 15 marca 1943 r. Wtedy zobaczyłem Fritzscha. Był wysokiego wzrostu, o siwych włosach (mała łysina). W drodze nikt nie zmarł, dojechało tysiąc osób. Obóz mieścił się pod lasem na skalnym wzgórzu. Pracowaliśmy w kamieniołomach. Umieszczono mnie w baraku 22., potem 21. Fritzsch pierwszego dnia przemawiał. Mówił, że „jesteśmy zbrodniarzami”, że „jednak naród niemiecki jest wspaniałomyślny, bo nie pozbawia nas życia, a tylko wymaga od nas pracy”. Przemówienie to tłumaczył więzień Stanisław Śmiałek, były oficer.

Po trzech tygodniach rozdzielono nas do komand roboczych: Pferdestahl – kucia w skale płaszczyzny pod budowę stajni dla koni, Transportkolonna – noszenie kamieni zwartymi kolumnami w szyku marszowym, Strassenbau – budowanie drogi z obozu do miejsca pracy w kamieniołomach, Kartoffeln – praca przy kartoflach. Praca trwała od godz. 6.00 rano do 12.00, a potem od 13.00 do 18.00 i dłużej. Więźniowie z Oświęcimia nie mieli przerw świątecznych i łączności z innymi więźniami. Obejmowały ich jeszcze inne ograniczenia: zakaz pisania listów, wychodzenia do obozu itp. Mniej więcej w kwietniu 1944 r. 14 więźniów o niskich numerach, a więc długo przebywających w obozach – np. nr 34 Antek z Warszawy (nazwiska nie znam) – wymawiali blokowym [baraków] nr 21 i 20, że nas okradają z żywności. Blokowi z zemsty złożyli raport, że ci więźniowie podsycają bunt. Fritzsch osobiście każdemu z tych 14 wymierzył dziesięć uderzeń bykowcem i skazał na dwa tygodnie karnej pracy w kamieniołomach. Po miesiącu ukarano ich powtórnie publiczną chłostą z wyroku odczytanego, a podpisanego przez Himmlera.

Od tej pory Fritzsch rozpoczął specjalne tortury i szykany. Przy każdej okazji bił bykowcem, polecał kapo to robić, wstrzymywał wydawanie, tzn. zarządził konfiskatę, paczek żywnościowych, nastąpiło pogorszenie racji żywnościowych i inne. Oficjalnie mówił, że wydajność naszej pracy jest za mała i dlatego stosuje te kary. Często zdarzała się kara odebrania obiadu, na czas którego skazany ustawiony był na placu, a przed wieczorem dostawał nadto od Fritzscha 25 uderzeń bykowcem. Więzień, usiłujący zbiec z obozu, a schwytany, ustawiany był pod lampą na placu w kajdanach i spętany sznurami. Umieszczano nad nim napis: „Jestem tutaj z powrotem”. Po tej karze umieszczano go w bunkrze na kilka dni, a później wieszano. Wieszania dokonywać musiał jeden z więźniów na oczach wszystkich innych. Inni więźniowie musieli przejść pojedynczo przed wiszącymi zwłokami, z gołą głową, patrząc na zwłoki. Jednym z rozkazów Fritzscha było zarządzenie chodzenia do pracy w chłodnych porach roku bez okrycia głowy i w koszuli.

7 czerwca 1943 r. składałem raport przed Fritzschem, wydany przez kapo Nikela Kircheimera za schowanie się podczas pracy za deski. Zostałem wtedy przez Fritzscha pobity – wymierzył mi pięć uderzeń bykowcem, a nadto skazał na trzy tygodnie karnej roboty i z każdej soboty na niedzielę twarde łoże w bunkrze.

Od 15 marca 1943 r. do 10 czerwca 1943 r. z tysiąca więźniów z Oświęcimia siedem osób rozstrzelano przed krematorium mieszczącym się za obozem, 649 osób zmarło z głodu, wycieńczenia, pobicia oraz chorób (tyfus, flegmona i inne), 250 osób wysłano do obozu w Dachau, 94 osoby wysłano do miejscowości Grafenreuth położonej o dziewięć kilometrów od Flossenbürga. Z tej ostatniej grupy osób – jedna osoba popełniła samobójstwo, trzy osoby zabito w czasie ucieczki, a 74 zmarły z różnych przyczyn. Żyjący, jak mi wiadomo, pozostali: Stanisław Śmiałek, Zbigniew Barnaś – wicestarosta z Jasła, Jerzy Różyczka z Jasła, bracia Gruszkowie z Sokola, Stanisław Kwiatkowski z Tarnowa, Juliusz Pasterz z Przemyśla, Jan Drzewosz z Tomaszowa Lubelskiego, ul. Sokal 14, oraz ksiądz z Birczy koło Przemyśla. Ja także byłem w tej grupie w Grafenreucie, skąd wywieziony zostałem 22 grudnia 1943 r. do Sachsenhausen. Przed tym jednak zaznaczę, że w maju 1943 r. przybył do Flossenbürga transport tysiąca ludzi z Majdanka. W drodze zmarło 76 osób. Resztę trzymano przez dwa dni nago w łaźni. Tam zmarło 12 kolejnych osób. Część zmarła w następnych dniach. W ciągu dwóch miesięcy zmarło 728 osób z tego transportu, 150 zaś osób odesłano do Groß-Rosen, reszta zaś, tj. 34 osoby, zostały w obozie. Był to przerażający transport. Ludzie wyglądali dosłownie jak cienie. Z tego transportu pamiętam żyjących: Jana Dobrzańskiego ze Lwowa (mówiłem o nim wyżej), Bronisława Domaradzkiego ze Lwowa, ul. Łazarza 10, Jana Drapałę – Lwów, Szewczyka i Dudę z Warszawy, zapaśników w walce francuskiej. Drapała był mistrzem Polski w tenisie wojskowym, [służył w] 19 pp OL [Pułku Piechoty Odsieczy Lwowa].

Oprawcami Polaków w Flossenbürgu byli kapo – Nikiel Kircheimer, Otto Amm, Willi Schuhmacher.

W Flossenbürgu otrzymałem nr 4380. Dane powyższe oparte są na obserwacjach moich własnych i na informacjach kolegów.

22 grudnia 1943 r. wywieziony zostałem do Sachsenhausen. Tam oznaczono mnie nr 74 597. Pojechałem w transporcie 200 osób. W obozie tym, zwanym inaczej „Oranienburg”, było ok. 44 tys. ludzi różnych narodowości i ras. Między innymi był tam były kanclerz austriacki Schuschnigg, Bandera, ale oni mieszkali w tzw. Sonderlagerze i warunki mieli dobre. Ja byłem w bloku 45, w którym zmarł gen. Roja. Był tam adwokat Niklewski i redaktor Stanisław Baranowski, hrabia Szembek, ppor. Antoni Cis z Grodna.

Ogółem warunki tam były lepsze niż gdzie indziej. Był to obóz reprezentacyjny, można go porównać z obozem w Dachau. Wolno było czytać gazety. W obozie były głośniki radiowe i nawet pewne rozrywki sportowe. Był to więc obóz na pokaz, przynajmniej w ostatnim czasie, bo uprzednio też tam była katownia, a szczególnie w klinkierni. Byłem tam zatrudniony początkowo jako cieśla, a potem jako technik w biurze budowlanym. W ostatnich dniach przed kapitulacją wywołano wiele osób według nazwiska. Było to w nocy. Osoby te zaginęły. Rozeszła się wieść, że rozstrzelano je obok krematorium. Do krematorium nadto wysyłano osoby podejrzane o dywersję, przeważnie narodowości rosyjskiej. Oznaczano ich czarnymi krzyżami na policzkach i czole. Również w ostatnich dniach wywieziono z obozu chorych i słabych, rzekomo w celach ewakuacji, a faktycznie do krematorium. Sam to widziałem, bo było to widać z biura, gdzie pracowałem. Trudno mi określić, ile tych osób tam spalono, ale mniej więcej 3000–4000.

Ewakuację obozu rozpoczęto pod koniec kwietnia 1945 r. Szliśmy pieszo w kierunku na zachód. Szło ok. 15 tys. mężczyzn oraz ok. 3000 kobiet. Kto padł na drodze – tego zabijali SS-mani. W Neuruppin spotkaliśmy samochody Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, które porozumiały się z Niemcami i od tej pory ustały rozstrzeliwania. 2 maja 1945 r. z transportu tego zbiegłem, bo w tym czasie dużo osób już uciekało. W wiosce Teschendorf koło Wittstocku spotkałem wojska radzieckie, poczym skierowałem się w kierunku Polski. Tu przybyłem na Zielone Świątki. 27 lipca 1945 r. zostałem aresztowany za bezprawne wystawienie sobie karty podróży.

Odczytano.