STANISŁAW SULIBORSKI

Dnia 21 stycznia 1947 r. w Łodzi, sędzia śledczy Sądu Okręgowego w Łodzi, Podprokurator Sądu Okręgowego z Łodzi Julian Leszczyński, z udziałem protokolantki M. Adamczykówny, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisław Suliborski
Rok urodzenia 1911 r.
Imiona rodziców Stanisław i Leokadia
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Biegańskiego 8
Zajęcie lekarz
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu przywieziono mnie z Warszawy z więzienia na Pawiaku 15 sierpnia 1940 r. Byłem tam do 16 lutego 1942 r. Pierwsze dwa tygodnie pobytu w obozie (1500 ludzi z transportu pierwszego warszawskiego) odbywało karne ćwiczenia (biegi, żabki), po których większość więźniów ćwiczących ciężko zachorowała na ropne sprawy chorobowe na nogach. W końcu sierpnia 1940 r. po wizytacji władz nadzorczych kierownictwo obozu otrzymało polecenie leczenia więźniów chorych na nogi. Liczba więźniów chorych wynosiła około tysiąc osób, tak że trzeba było przygotować dla nich specjalny blok.

W tym okresie Rudolf Höß w randze Hauptsturmführera był Lagerkommendantem(podlegał mu obóz i straż obozowa SS), a Obersturmführer Fritsch [Fritzsch] był Lagerführerem (a podlegali mu ściśle więźniowie).

Po dwóch tygodniach karnych ćwiczeń, w czasie których cała masa więźniów była zamęczona ćwiczeniami i biciem na śmierć, przydzielono nas, tj. pierwszy transport warszawski, do pracy. Ja pracowałem początkowo jako robotnik niewykwalifikowany przy niwelowaniu terenu, tłuczeniu kamienia, kryciu dachu [?]. Od 10 września 1940 r. pracowałem na obozowej Izbie Chorych (Häftlingskrankenbau) w charakterze jednocześnie lekarza i posługacza (Pfleger). Z tym, że jestem dyplomowanym lekarzem, musiałem się kryć. Podałem się za studenta medycyny, ponieważ w tym okresie istniał surowy zakaz władz centralnych (Berlin) zatrudnienia na Izbach Chorych obozowych dyplomowanych lekarzy. Oficjalnie lekarze mogli pracować na Izbie Chorych od listopada 1941 r. (również zarządzenie władz centralnych). Słyszałem od współwięźniów, którzy byli w innych obozach, że podobne przepisy były również przestrzegane np. w Oranienburgu i Dachau.

Pracowałem początkowo na bloku 27. na oddziale chorób wewnętrznych. W okresie tym śmiertelność była duża. Jak pamiętam, na stan obozu liczący do 4000–5000 ludzi umierało dziennie około stu więźniów, na skutek złych warunków higienicznych obozu (brak wody – jedna studnia, brak ustępów, zimne, wilgotne, przeludnione, murowane baraki). [Także] nadmierna praca, niedostateczne odżywianie, nieodpowiedni ubiór więźniów – drelichowe ubranie, bez nakrycia głowy i boso – obowiązywało do grudnia 1940 r. – 16 godzin dziennie na wolnym powietrzu. Od grudnia 1940 r. wydano pozwolenie na posiadanie wełnianego swetra, skarpet i płaszcza drelichowego. W styczniu 1941 r. zezwolono na przysłanie z domu jednego swetra, jednej pary skarpet i rękawic. Więźniowie umierali na skutek wyniszczenia organizmu na skutek zimna i głodu, pomijając śmierć gwałtowną na skutek złego traktowania.

Pamiętam, że w grudniu 1940 r. lub styczniu 1941 r., kiedy wydano polecenie egzekwowania pewnej ilości Polaków, jeden z nich, młody może 20-letni więzień, przebywał na Izbie Chorych [i] był na liście przeznaczonych na egzekucję. Rozkazem władz miejscowych musiał być dostarczony na plac egzekucji, gdzie wykonywano egzekucję na współtowarzyszach z jego grupy. Przed wyniesieniem go na plac otrzymał zastrzyk morfiny czy eteru (nie wiem dokładnie, jakiego medykamentu użyto) i szybko zmarł.

Od listopada 1940 r. zaczęto na polecenie władz (nie potrafię określić, czy miejscowych, czy centralnych) uśmiercać zastrzykami więźniów chorych na gruźlicę.

W lecie (czerwcu) 1941 r. ok. 300 więźniów-inwalidów wysłano rzekomo do sanatorium koło Drezna. Jak się dowiedziałem od ówczesnego lekarza SS-Hauptsturmführera dr. Trzebinskiego, który ten transport eskortował, zostali oni poddani zagazowaniu w okolicy Drezna.

Od lata 1941 r. przy przyjmowaniu więźniów chorych do Izby Chorych Lagerarzt przeprowadzał selekcję i część więźniów przeznaczał na uśmiercenie iniekcjami dożylnymi fenolu. Ówczesnymi lekarzami obozowymi byli: dr Schwella [Schwela], dr Jung, dr Blaschke. Tym sposobem uśmiercano dziennie ok. 50 osób dziennie, przy stanie obozu ok. 10 tys. osób i stanie Izby Chorych ok. 3000 ludzi, w tym chorych na tyfus plamisty – 500. Reszta [umierała] z powodu wycieńczenia, a chorzy chirurgicznie na skutek urazów.

W aktach historii chorób nie wolno było opisywać stwierdzonych u więźniów zmian urazowych na skutek pobicia. Znane mi są przypadki wcale liczne zgniecenia klatki piersiowej więźnia przez deptanie po niej nogami, przypadki martwicy pośladków i organów płciowych na skutek bicia (więźniów tej kategorii przywożono głównie z więzienia lubelskiego). W kancelarii Izby Chorych podawano najczęściej fałszywe przyczyny śmierci, ponieważ usiłowano ukryć duże liczby więźniów straconych przez rozstrzelanie, gazowanie czy zastrzyki śmiercionośne.

Lekarze niemieccy z reguły nie interesowali się zupełnie chorymi jako ludźmi cierpiącymi, ograniczali się do podpisywania świadectw zgonu, a lekarze dr Schwela i Fischer ćwiczyli się w chirurgii na więźniach. W początkowym okresie, przy małym stanie więźniów, lekarstw było dosyć. W późniejszym okresie leków i materiałów opatrunkowych brakowało. Przez pewien czas lekarstwa w dość dużych ilościach przemycano drogą nielegalną z miasteczka Oświęcim poprzez więźniów pracujących w komandzie Buna-Werke.

W lecie 1941 r. zmniejszono racje żywnościowe więźniów chorych przebywających na rewirze do połowy. Trwało to około sześciu tygodni. Potem zarządzenie cofnięto. Z pewnością było wydane przez władze miejscowe. W okresie od listopada 1940 r. do czasu, kiedy zaczęto wprowadzać selekcje, tj. do lata 1941 r., przyjmowano chorych do Izby Chorych w ograniczonej liczbie, bez względu na to, że [ktoś] mógł już umierać. Główną zasadą przyjęcia na rewir była gorączka ponad 39 stopni, względnie zupełne wyczerpanie lub ciężkie okaleczenie.

Władze centralne SS interesowały się problemem uśmiercania przy pomocy fenolu. Pamiętam fakt, kiedy latem 1941 r. jeden z lekarzy Polaków w Oświęcimiu (dr Dering) zmuszony był do wykonania sekcji zwłok więźnia uśmierconego dożylną iniekcją fenolu w obecności Komisji Lekarskiej złożonej z dwu SS-Obersturbahnführerów z Instytutu Higieny w Berlinie (nazwisk nie pamiętam). Do wykonywania zastrzyków śmiercionośnych zmuszano więźniów-Polaków, pomocniczy personel Izby Chorych.

Pierwsze gazowanie miało miejsce 5 września 1941 r. Zagazowano wtedy 600 sowieckich jeńców wojennych (przywiezionych bezpośrednio spoza obozu) i 300 chorych z obozowej Izby Chorych. Selekcji dokonali trzej lekarze niemieccy: dr Schmela, dr Blaschke i trzeci SS-Obersturmführer z Adolf Hitler Leibgarde, nazwiska którego nie pamiętam. Jeńców zagazowano w mundurach, płaszczu i obuwiu, chorych w bieliźnie, w ciasnych bunkrach karnej kompanii (blok 11.). Wyciąganie i rozbieranie zwłok usuwanych z piwnic trwało przeszło tydzień, przy czym przy pracy tej poza specjalnym oddziałem (Leichentrager Kommando) zatrudniono cały personel Izby Chorych. Późniejsze gazowania odbywały się już w komorze przy krematorium, przy czym więźniom kazano się przedtem rozebrać. W ten sposób udoskonalano technikę masowego uśmiercania ludzi.

Odczytano.