ALEKSANDER NOWOGRODZKI

Dnia 13 stycznia 1947 r. w Łodzi, sędzia śledczy III rejonu Sądu Okręgowego w Łodzi, w osobie sędzi S. Krzyżanowskiej, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 106 kpk, świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Aleksander Nowogrodzki
Wiek 34 lata
Imiona rodziców Aleksander i Anna
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Główna 41
Zajęcie fryzjer
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

W sierpniu 1940 r. zostałem złapany na ulicy w Warszawie i po trzech dniach zostałem wywieziony do obozu do Oświęcimia. Podkreślam, że było to zupełnie przypadkowe, nie miałem bowiem przy sobie niczego, co mogłoby mnie obciążyć w oczach Niemców. Już podczas pobytu trzydniowego w Warszawie w Ujeżdżalni na ul. Łazienkowskiej, gdzie grupowano transport, strzegące nas SD dopuszczało się w stosunku do nas bicia, znieważania itp.

Po przyjeździe do Oświęcimia przejęło nas SS. Już w trakcie prowadzenia nas ze stacji do obozu z naszej grupy liczącej ok. 1800 ludzi kilku zostało zastrzelonych, rzekomo za próbę ucieczki. Bito nas zresztą powszechnie, w trakcie drogi każdy prawie z więźniów oberwał po głowie czy plecach kijem, karabinem.

W obozie dostałem się do grupy roboczej pracującej w polu, poza obozem. Do pracy trzeba było iść daleko, czasami dziesięć kilometrów dziennie. Na skutek ciągłego zimna, niedostatecznej odzieży, warunków mieszkaniowych, nad wyraz nędznego odżywiania – śmiertelność w obozie była duża. Praca była ciężka, a pogarszały ją jeszcze, czyniły bardziej ciężką, warunki obozu. Zaś każde niedociągnięcie nasze w pracy, czy choćby ustanie w marszu w drodze do pracy, pociągało za sobą bicie ze strony kapo, bicie, a nawet i śmierć. Gdy wracały grupy z prac pozaobozowych, to więźniowie zawsze wracali z trupami kolegów.

Często ginęli ludzie na skutek specjalnej prowokacji SS-manów. Na przykład SS-man rzucił kij czy kamień na teren, gdzie nie wolno było wkraczać i kazał to przynieść, a po przekroczeniu zakazanej strefy strzelał, zabijając na miejscu. Zabójstwa więc były na porządku dziennym. Specjalnie uciążliwe były apele, które trwały w nieskończoność przy lada omyłce liczącego, czy braku więźnia. W czasie mego pobytu, pamiętam apel pięciogodzinny, w listopadzie. Staliśmy w dzień, na śniegu, bez obiadu. Stał wtedy cały obóz. Powszechnie było wiadomo, że po tym apelu zmarło 200 osób.

Po trzech miesiącach pobytu w obozie zachorowałem na zapalenie płuc. W szpitalu, na bloku zdaje się 20., warunki były niewiele lepsze niż w obozie. Prycze były wspólne dla kilku chorych, gołe sienniki i pledy. Diety specjalnej nie było, oficjalnie lekarstwa były, ale więźniowie nic właściwie nie dostawali. Najwięcej chorych zgubiły stałe wietrzenia sali szpitalnej. Niemcy, podobno sam komendant obozu kazał często i długo otwierać okna w salach.

Ponieważ chorowałem długo, jakieś pięć miesięcy, a siły ciągle nie miałem, udało mi się dostać jako funkcyjny do świeżo zorganizowanego szpitala dla zakaźnych. W sierpniu 1941 r. odbyła się w tym szpitalu pierwsza selekcja chorych. Niemiecki lekarz sprawdzał karty chorych, robił pobieżny przegląd chorych na salach i wybierał gorzej wyglądających czy dłużej chorujących. Wybranych takich pod pozorem transportu do innego obozu, gdzie będzie im lepiej, załadowano do bloku 11., gdzie w bunkrach zostali zagazowani. Wiedziałem o tym od więźniów zatrudnionych w krematorium. Przez cały czas pobytu mego w obozie, tj. do marca 1942 r., odbywało się gazowanie chorych w bloku 11. Na bloku tym zagazowano również kilka tysięcy sowieckich jeńców wojennych. Wiem to od więźniów, którzy potem segregowali i wywozili ubrania i trupy z bloku.

Blok 11. nazywał się blokiem karnym, ale potocznie był nazywany „blokiem śmierci”, siedziało w nim zawsze kilku do 2000 ludzi. Tyle ludzi w nim jednak nie było, gdyż ludzie z tego bloku co dzień ubywali. W bunkrach-piwnicach tego bloku gazowano, a ponadto na tym bloku były ciągłe egzekucje przez rozstrzeliwanie. Naturalnie ja egzekucji nie widziałem, ale słyszałem salwy. Na blok 11. zabierano zawsze więźniów, którzy wrócili z oddziału politycznego, widocznie im tam po przesłuchaniu oznajmiano wyrok, gdyż nigdy nie byli zaskoczeni, a sami mówili, gdy ich wywoływano z bloku, że idą na rozstrzelanie.

Przypominam sobie, że 11 listopada 1941 r. rozstrzelano na bloku 11. kilkudziesięciu oficerów polskich. Wiedziałem od współkolegów, zatrudnionych przy wynoszeniu zabitych z 11 bloku, że niejaki SS-man Palitsch [Palitzsch] brał udział zawsze przy egzekucjach, a zdaje się, że oni kierował tym działem pracy. Mówili mi współwięźniowie, że Palitzsch robił to z przyjemnością.

Wiem też, że na bloku 11. wykonywano karę słupka, polegającą na powieszeniu za ręce, za lada przewinienie, jak posiadanie kartofla itp. Kara ta u słabszych więźniów szybko powodowała śmierć. Na bloku 11. także stosowano karę chłosty.

Na terenie szpitala dla zakaźnych widziałem stosowanie śmiercionośnych zastrzyków. Chorych słabych, chorych chroników wybierał lekarz niemiecki i tym dawano zastrzyki z fenolu powodujące śmierć po kilkunastu minutach. Osobiście nie widziałem momentu dania zastrzyku, ale wiadomo było, że jest specjalna sala, gdzie umieszczano beznadziejne wypadki, słabszych chorych i tym dawano na zlecenie lekarza niemieckiego zastrzyk. Znane mi są nazwiska lekarzy niemieckich – Wodtke, Papier.

Z komendantem Hößem bezpośrednio się nie zetknąłem i nic nie mogę powiedzieć o jego

osobistej działalności, po za jedyną , z którą się zetknąłem, a mianowicie organizacją obozu
w Oświęcimiu.
Odczytano.