BARBARA POZIMSKA

Dnia 28 sierpnia 1947 r. w Oświęcimiu, członek krakowskiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia grodzki dr Henryk Gawacki, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), przesłuchał na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, w charakterze świadka, niżej wymienioną więźniarkę obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Barbara Ibolya Pozimska z d. Gross
Wiek 24 lata
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zajęcie przy mężu
Miejsce zamieszkania Państwowe Muzeum [Auschwitz-Birkenau] w Oświęcimiu

Zostałam aresztowana w miejscowości Kieżmark (Słowacja) i w grupie 3000–4000 osób, niepamiętnego mi dziś dnia w kwietniu 1942 r., przywieziona do obozu w Oświęcimiu i tutaj osadzona za murem więziennym [z numerem] 4662. W obozie tym przebywałam do 18 stycznia 1945 r., skąd zostałam przetransportowana do obozu w Ravensbrück, a stamtąd po kilku dniach zostałam osadzona w obozie Malchow (Maklemburgia).

W obozie oświęcimskim początkowo przebywałam przez trzy tygodnie w obozie I, następnie przeniesiono mnie do obozu dla kobiet w Brzezince, a stamtąd w lutym 1943 r. z powrotem do obozu I, gdzie pozostawałam i pracowałam w Arbeitseinsatzu do końca. Początkowo w obozie I mieszkałam wraz z innymi więźniarkami w tzw. Stabsgebäude i pracowałam w komandach Strassenbau, ładowania ziemniaków i chodziłam do miejscowości Rajsko, gdzie ciężko pracowałyśmy przy rozbiórce domów (Abbruchkommando). W obozie w Brzezince przez pierwsze dwa miesiące pracowałam w charakterze pielęgniarki w szpitalu dla więźniarek, po tym przez około dwa miesiące przydzielona byłam do Schmutzkommando (wynoszenie nocników i nieczystości oraz wywózka ze szpitala), a w końcu trafiłam na plantację roślin kauczuku (Gummiplantage).

W czasie pobytu w obozie oświęcimskim zetknęłam się z dozorującymi (Aufseherin) i ze starszą dozorującą (Oberaufseherin) Marią Mandl, podobno nieżyjącą już dzisiaj [Margot] Drexler [Drechsel], Theresą Brandl, Luisą Danz, Elfriede Kock i Luisą Schulz. Nadto zetknęłam się z innymi dozorującymi, których nazwisk nie pamiętam, a które w każdym razie nie figurują w odczytanym mi wykazie byłych członków zbrojnej załogi SS obozu oświęcimskiego.

Co do zachowania się i postępowania starszej nadzorującej Marii Mandl, która w stosunku do więźniarek i więźniów okazywała na każdym kroku brutalność ponad wszelką miarę, polegającą na biciu czy to ręką, czy też kijem, czy też innym przedmiotem, a przede wszystkim na kopaniu butami, gdzie popadło, utkwiły mi w pamięci następujące zdarzenia: Pewnego razu we wrześniu lub październiku 1942 r., gdy pracowałam w obozie w Brzezince w tzw. Schmutzkommando, przechodząc, nie zauważyłam w pobliżu Marii Mandl i nie zawołałam, stosownie do wydanego w tym względzie zarządzenia, „Achtung!”, a to w związku z moją pracą, polegającą na wynoszeniu i wywózce ekskrementów i nieczystości. Przeszłam obok Mandl i ta bez słowa kopnęła mnie z całej siły dwa razy butem w pośladki, w następstwie czego przez prawie dwa tygodnie byłam zmuszona leżeć na rewirze. Przebywając w obozie w Brzezince, mieszkałam w bloku nr 27. Pewnej niedzieli w jesieni 1942 r. – daty kalendarzowej dziś uprzytomnić sobie nie jestem w stanie – tuż przed apelem południowym zjawiła się niespodziewanie najpierw sama Maria Mandl i poczęła wypędzać wszystkie więźniarki z bloku na podwórze do apelu. W tym czasie nadjechały samochody ciężarowe w ilości pięć, sześć wozów z SS-manami, z których niektórzy prowadzili psy. Mandl również przyszła, prowadząc ze sobą psa. Niektóre z więźniarek przeczuwały coś złego i jedna z nich, moja dobra znajoma, pochodząca z tej samej miejscowości Kieżmark, Gisela Holzerowa, dziś tam zamieszkała, zatrzymała mnie, gdy miałam wyjść na podwórzec, obie ukryłyśmy się w ostatniej koi pod dolnym łóżkiem i stamtąd słyszałyśmy początkowo krzyki więźniarek, Marii Mandl i eskorty SS-manów oraz poszczekiwania psów. Potem ukradkiem przez okno obserwowałyśmy, jak Maria Mandl, nie przeprowadzając jak zwykle apelu i nie licząc więźniarek, poczęła wraz z eskortującymi SS-manami wypędzać i wrzucać wynędzniałe, niemogące o własnych siłach poruszać się więźniarki do stojących opodal samochodów. Więźniarki krzyczały, wzbraniały się wejść do wozów, a wówczas tak Maria Mandl, jak i SS-mani, ci ostatni kolbami karabinów, bili więźniarki i siłą zapędzali do samochodów, a także wszyscy szczuli kręcące się wokoło psy. Widziałam dobrze, jak psy rzucały się na więźniarki i niejednej wyrywały kawałki ciała. W bloku tym mieszkało ok. 800 więźniarek, prawie wszystkie dziewczęta młode w wieku od 16–22, 25 lat i wśród nich było wiele dziewcząt jeszcze zdrowych, silnych i zdolnych do pracy. Maria Mandl wszystkie dziewczęta z wyjątkiem mnie i wspomnianej drugiej więźniarki załadowała na samochody i wywiozła do gazu. To ostatnie stwierdziłam potem, że samochody wywożące więźniarki odjechały drogą prowadzącą do krematoriów, położonych przy rampie kolejowej i że te wszystkie więźniarki więcej już nie wróciły i ich potem w obozie nie spotkałam.

Pracując w Arbeitseinsatzu, mieszkałam wraz z innymi więźniarkami w tzw. Stabsgebäude, gdzie nadzorującą była Aufseherin Brandl. Ona wykazywała podobną brutalność i zaciekłość w stosunku do więźniarek, jak jej przełożona Oberaufseherin Maria Mandl. Brutalność ta polegała na podobnym odnoszeniu się, biciu i kopaniu więźniarek. Nie dopuszczała, aby więźniarki z narastających włosów po obcięciu ich do gładkiej skóry czesały fryzury i za takie rzeczy biła je. Również gdy więźniarki pracujące w kancelariach ukradkiem sporządzały i później naszywały na pasiaki kołnierzyki i mankieciki, biła je i wymierzała rozmaite kary, jak np. pracę w pralni w nocy lub też zamykała je w piwnicy w pozycji stojącej na całą noc. Mnie wymierzyła karę pracy w pralni przez dziesięć nocy z rzędu, przez cztery noce pracowałam sama, a dalsze noce przepracowały za mnie moje koleżanki.

Z nadzorującą Danz zetknęłam się w obozie w Malchow. W obozie tym panował bardzo wielki głód, to co przydzielano więźniarkom, było niewystarczające i więźniarki wyszukiwały po śmietnikach resztki obierzyn z ziemniaków i innych jarzyn i je gotowały. To samo i ja czyniłam. Danz, gdy przez okno spostrzegła którąś z więźniarek na śmietnisku, wybiegała i z furią, biczem w rodzaju nahajki, biła po twarzy. Sama dostałam od niej takim biczem po twarzy. Uderzenie powodowało u niektórych więźniarek rozcięcie skóry i bliznę.

Kock i Schulz w odróżnieniu od innych nadzorujących zachowywały się spokojnie, zezwalały i patrzyły przez palce na wszystko, co więźniarki robiły i niejednokrotnie dzieliły się z więźniarkami swymi szczupłymi racjami chleba.

Ponadto co do innych byłych członków załogi zauważyłam, że Lagerführer Aumeier był człowiekiem popędliwym, nieopanowanym i za najmniejsze, jego zdaniem, uchybienie bił więźniów, a on najmniej krzyczał.

W Arbeitseinsacie zetknęłam się także z SS-Unterscharführerem Augustem Boguschem. Przez jakiś miesiąc wiosną 1944 r. pracował on w tym samym pokoju co ja, a także 10–12 innych więźniarek. Bogusch przez cały czas obserwował mnie i wszystkie więźniarki, czy pracują i co chwilę napędzał nas do pracy, nie dopuszczał, aby któraś z nas wydalała się do ustępu, podobnie nie zezwalał na spożycie w czasie pracy i tak skąpej przydziałowej racji chleba, oświadczając, że to możemy czynić po ukończeniu pracy. Po jakimś miesiącu Bogusch przeniósł się do innego, mniejszego pokoju.

Odczytano. Na tym przesłuchanie i protokół niniejszy zakończono.