WILIBALD PAJĄK

Dnia 27 stycznia 1947 r. w Oświęcimiu, członek krakowskiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia grodzki dr Henryk Gawacki, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), przesłuchał na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:

Imię i nazwisko: Wilibald Pająk (znany w sprawie karnej przeciwko Rudolfowi Hößowi, tom 4, karta 82)

W uzupełnieniu moich zeznań, złożonych w dochodzeniu w sprawie karnej [przeciwko] Rudolfowi Hößowi, co do zachowania się i postępowania innych byłych członków zbrojnej załogi SS obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, wyjaśniam co następuje:

Gdy pracowałem w Oddziale Politycznym (Politische Abteilung) w dziale registratury zmarłych. [Moimi] bezpośrednimi przełożonymi byli: Sturmscharführer Lorenz Carstensen, Unterscharführer Schmidt (imienia już nie pamiętam), Unterscharführer Hoffmann (imienia również nie znam) i Scharführer August Bogusch.

Pierwszy z nich Carstensen, starszy już wiekiem człowiek, nie wykazywał żadnych cech brutalności przeciwko więźniom. Zimą 1942 r. Carstensen zobaczywszy raz moje opuchnięte nogi, pytał mnie, dlaczego nie zgłaszam się z tym do szpitala, a gdy opowiedziałem mu, że byłem już w szpitalu, ale pomoc ta okazała się niedostateczna, na drugi dzień, czy też w kilka dni potem, Carstensen przyniósł i dał mi dwie pastylki. Co to było za lekarstwo, tego mi nie mówił, i sam tego nie wiedziałem. Po spożyciu tych pastylek odczułem pewną ulgę. Więcej o pomoc Carstensena nie prosiłem i on też sam do mnie się z tym nie zwracał. Jesienią 1943 r. razem z drugim więźniem, Feliksem Myłykiem, zwoziłem przydział owoców, jabłka, gruszki i śliwki dla Carstensena, z kuchni SS do jego biura. Więźniowie z magazynu tej kuchni oprócz przydziału dla Carstensena wydali nam pełny worek owoców. Przy okazji przewózki przydziału dla Carstensena, który sam nam towarzyszył, udało się nam dostarczyć do naszego obozu ten worek owoców. Carstensen domyślił się, że wieziemy oprócz przydziału dla niego także owoce dla siebie, nie sprzeciwił się temu i nie wyciągnął z tego żadnych konsekwencji.

Aumeiera spotykałem niejednokrotnie tak w obozie wewnętrznym, jak i zewnętrznym Oświęcim I. Z jego zachowania się i traktowania więźniów odniosłem wrażenie, że był to osobnik nieopanowany, popędliwy, szukał powodu, aby spotkanego więźnia zbić czy to ręką, czy też patykiem lub innym przedmiotem, jaki mu podpadł pod rękę. Wystarczyło, aby więzień nie miał zapiętych wszystkich guzików, albo też gdy więzień nie dość szybko zdjął czapkę mijając go. Często osobiście przeprowadzał rewizje u więźniów lub też przyglądał się rewizjom jakie przeprowadzano, gdy drużyny robocze wracały z pracy do obozu.

Przypominam sobie dobrze zagazowanie ok. 15 tys. Żydów sprowadzonych do Oświęcimia– Brzezinki z getta Theresienstadt. [Stało się to] pewnej nocy w lutym lub w marcu 1944 r. Komendantem obozu oświęcimskiego był w tym czasie Artur Liebehenschel. Jak już wspomniałem w tym czasie pracowałem w Oddziale Politycznym. Wieczorem ja i dwaj moi towarzysze, pracujący ze mną, nieżyjący już dzisiaj Gembski i zamieszkały w Gliwicach Feliks Myłyk, otrzymaliśmy polecenie stawienia się wieczorem po apelu do pracy. I tam powiedziano nam, że wkrótce otrzymamy zajęcie. W jakiś czas po tym goniec z obozu w Brzezince przywiózł listę, zawierającą numery więźniów z adnotacją: „GU” (co oznaczało Gesonderte Untergebracht) z dnia .. (daty kalendarzowej tego dnia już nie pamiętam). Takie listy goniec w ciągu owej nocy przywoził nam kilkakrotnie, co pewien czas, a ogólna liczba numerów więźniów sięgała ok. 15 tys. Z adnotacji, na podstawie praktyki, wiedziałem, że więźniowie ci zostali w Brzezince zagazowani. Zresztą w kilka dni po tym w całym obozie stało się już głośne, że zagazowano Żydów z getta Theresienstadt. Do naszej czynności kancelaryjnej należało wyszukać i podjąć akta więzienne, dotyczące numerów więźniów, następnie akta te złożyć w wiązanki i wiązanki te z listą numerów więźniów przywiezioną przez gońca złożyć do piwnicy, mieszczącej archiwum.

Pracując w registraturze zmarłych więźniów miałem możność wglądu do akt więziennych poszczególnych więźniów. Jeden z więźniów Piotr Datko, zamieszkały w Tarnowskich Górach, miał być zwolniony na polecenie władz niemieckich spoza obozu i w związku z tym zażądano od komendy obozu opinii co do tego więźnia. Na podstawie akt więziennych stwierdziłem, że ówczesny – a było to w niedługi czas po objęciu komendy obozu przez Liebehenschla z końcem 1943 r. – Schutzhaftlagerführer Hofmann wydał opinię pozytywną, że następnie Liebehenschel na akcie tym wydał pisemne polecenie, aby ten więzień osobiście u niego się zameldował, i że potem Liebehenschel sprzeciwił się zwolnieniu tego więźnia, albowiem „chodzi o więźnia politycznego, a w związku z wytworzoną w świecie sytuacją, naród niemiecki musi dołożyć większej czujności i strzec się przed podobnymi elementami”.

Pracując w Oddziale Politycznym, z szefem tego oddziału Grabnerem osobiście nie miałem żadnej styczności. Przypominam sobie jedno tylko zdarzenie. Z początkiem lata 1942 r. Grabner przyszedł do naszego biura, zwołał wszystkich więźniów zatrudnionych w tym biurze i nakazał milczenie bezwzględne o wszystkim, co się dzieje w Oddziale Politycznym pod grozą kary śmierci. W Oddziale Politycznym pracowałem w 1942 i 1943 r. Budynek mieszczący kancelarię, w której byłem zatrudniony, położony jest na terenie obozu I, w pobliżu krematorium, które w tym czasie było oddzielone wysokim parkanem z drzew i nie można było z zewnątrz zauważyć, co się dzieje za ogrodzeniem. Przechodząc do kancelarii lub też z kancelarii widywałem tak w 1942 r., a częściej w 1943 r., jak mniej więcej raz lub niejednokrotnie dwa razy w tygodniu zajeżdżały samochody ciężarowe, przykryte brezentami, jeden, dwa a nieraz i trzy wozy, eskortowane przez żołnierzy z formacji SD. Eskortujący zgłaszali się u Grabnera. Wówczas zabierał on ze sobą ówczesnego szefa Urzędu Stanu Cywilnego Quskernacka i obaj udawali się do krematorium. Jednocześnie za ogrodzenie tego krematorium wjeżdżały owe samochody. Co się tam działo, tego nie wiem. Nieżyjący już dzisiaj więzień Leon Krupka, pracujący w kancelarii Urzędu Stanu Cywilnego, opowiadał, że eskortujący żołnierze SD w wielkiej tajemnicy mówili, że przywozili umysłowo chorych do zagazowania.

Okazana mi na fotografii osoba podejrzanego Hansa Hoffmanna nie jest identyczna z Unterscharführerem Hofmannem z Oddziału Politycznego z owego czasu, gdy ja tam pracowałem. Scharführer Bogusch przydzielony został do Oddziału Politycznego na krótko przed moim odejściem, tak że o jego działalności nie mogę nic powiedzieć, prócz tego, że w stosunku do więźniów był on bardzo szorstki i grubiański.

Odczytano. Na tym czynność i protokół niniejszy zakończono.