IRENA BARTONEZZ

Dnia 7 lutego 1947 r. w Głuchołazach, Sąd Grodzki w Głuchołazach w osobie sędziego grodzkiego Stanisława Gozdawy Leonowicza, z udziałem protokolanta, rejestratora L. Marynowicza, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, pod przysięgą. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niej przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Irena z Zawadzkich Bartonezz
Data urodzenia 3 października 1895 r.
Imiona rodziców Antoni i Weronika
Miejsce zamieszkania Jarantowice 6, pow. Nysa
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana
Zajęcie gospodyni, przy mężu

Dosłownie potwierdzam moje zeznania z 18 grudnia 1946 r., a mianowicie zeznaję:

W latach 1939–1941 pracowałam wspólnie z mężem w Komendzie Obwodu ZWZ, a następnie Okręgu Zagłębie-Śląsk jako kierowniczka działu informacji przemysłowej. Córka Krystyna (obecnie zamężna Froncisz) pełniła funkcję łączniczki terenowej, zaś trzynastoletni wówczas syn Jan Antoni – łącznika sztabu komórki.

Po dekonspiracji i ucieczce męża skazanego na karę śmierci zostałam aresztowana przez gestapo 20 listopada 1941 r. o godz. 8.00 rano i tegoż dnia wywieziona wraz z innymi aresztowanymi do więzienia w Lublińcu. W czasie dokonywanej przez gestapo i policję rewizji mieszkania pod kierunkiem gestapowców z Zawiercia, niejakiego Schulza oraz wachmistrza niemieckiej Schutzpolizei z Myszkowa, niejakiego Hurka, splądrowano i rozkradziono doszczętnie mieszkanie, zaś cenną bibliotekę (ok. 2 tys. tomów) załadowano na samochód i wywieziono do papierni, gdzie ją pod nadzorem policji miejscowej i volksdeutschów zniszczono.

Po przybyciu do Lublińca zostałam zakuta w kajdany i przechodziłam kilkakrotnie badanie w gestapo, gdzie mnie bito i maltretowano, obrażając przy tym moją godność Polki i kobiety. 6 grudnia 1941 r. wywieziono mnie pod silną eskortą do więzienia w Opolu, gdzie podczas badań musiałam znosić dalsze szykany trudne do opisania.

W marcu 1942 r. zostałam wywieziona do obozu koncentracyjnego dla kobiet w Ravensbrück, gdzie przybyłam 7 marca 1942 r. Po wstępnych formalnościach umieszczono mnie na bloku i popędzono do różnego rodzaju robót, nie wyłączając najcięższych i przekraczających moje siły fizyczne. Otrzymałam numer obozowy 9769. W sierpniu 1943 r. wywieziono mnie do Neue Brandenburg, do fabryki części samolotowych, gdzie ciężko zachorowałam, skutkiem czego we wrześniu tegoż roku odwieziono mnie z powrotem do obozu w Ravensbrück, gdzie przebywałam aż do ewakuacji w końcu kwietnia 1945 r.

W czasie mego pobytu w obozie byłam bardzo często bita i maltretowana. Nadsyłanych mi przesyłek od rodziny często nie otrzymywałam, mimo że musiałam kwitować ich odbiór. Dwukrotnie umieszczano mnie w tak zwanym Jugendlager w celu wykończenia gazami, lecz dzięki pomocy współtowarzyszek niedoli wydostałam się stamtąd.

Egzekucje odbywały się z reguły w czasie apeli porannych i wieczornych. Unikałam wprawdzie losu „królików”, lecz jako chora traktowana byłam w sposób nadzwyczaj brutalny przez dozorczynie oraz lekarzy obozowych.

Z okresu mego pobytu w Ravensbrück utrwaliły mi się w pamięci nazwiska niektórych rozstrzelanych kobiet: Jadwiga Litwinowiczowa z Warszawy, Dębowska (matka) z córką Krystyną spod Grójca. Innych nazwisk nie mogę sobie niestety przypomnieć, a było ich bardzo dużo. Z dozorczyń, znanych ze swego okrucieństwa, pamiętam dobrze następujące nazwiska: Kowa, Mandel, Erich, oraz lekarzy Szydłowski [Schiedlausky], Rosenthal i dr Winklemann, oraz dentysta Hellruger [Hellinger]. Była również wśród lekarzy jedna kobieta, nazwisko której niestety wyszło mi z pamięci.

Odżywianie w obozie oraz warunki sanitarne były niżej krytyki i urągały pojęciom ludzkości w ogóle. W czasie ewakuacji nie otrzymałyśmy niczego do jedzenia i żywiłyśmy się surowymi kartoflami, znacząc gęsto naszą drogę trupami padłych z wycieńczenia i głodu oraz zastrzelonych przez SS-manów kobiet.

Stawiam swoją osobę do dyspozycji władz i zeznania moje powtarzam pod przysięgą.

Po odczytaniu – nic do dodania nie mam.

Wyjaśniam, że po ujawieniu byłych polskich konspiratorów z AK w Katowicach została mi przyznana ranga podporucznika w czasie wojny oraz do nazwiska mego męża Bartonezz dodany został jego pseudonim konspiracyjny Korsak.

Zakończono i podpisano.