FRANCISZEK STRYJ

Dnia 14 sierpnia 1947 r. w Chorzowie, Sąd Grodzki w Chorzowie, oddział V, w osobie sędziego grodzkiego J. Goettlicha, z udziałem protokolantki, rejestratorki sądowej Łaskawcowej, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Franciszek Stryj
Wiek 35 lat
Imiona rodziców Józef i Agnieszka z d. Gola
Miejsce zamieszkania Nowy Bytom, ul. Markowej 4
Zajęcie rewizor kopalni
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

W przedstawionej mi sprawie Breitwiesera, SS-Unterscharführera, znam i jest to ten sam, którego podobiznę mi teraz okazano. Poznałem go w lipcu w 1943 r. w obozie w Oświęcimiu i znałem go przez około osiem miesięcy. Zajmował on stanowisko współ-szefa, względnie zastępcy szefa SS-Unterkunftskammer i jako taki zawiadował magazynkiem rzeczy codziennego użytku.

Było mi znane z opowiadania, że pochodził gdzieś ze wschodniej Polski, że wobec tego jest zaprzańcem. Z własnego doświadczenia wiem, że znał język polski, jednak po polsku nigdy nie mówił, chyba że służbowo rozmawiał z więźniem, kiedy więzień nie znał języka niemieckiego, a jemu zależało na tym, by od niego coś wydobyć, na przykład w sprawie podejrzenia o kradzież jakiejś rzeczy z magazynu. Miał on żartobliwe przezwisko „Zyzio”, to jest taki, który zezuje, podgląda. Znał on bowiem dobrze język polski i chodząc między więźniami słyszał, co oni mówią między sobą, a potem robił z tego odpowiedni użytek.

Konkretne fakty trudno mi przytoczyć, bo było ich wiele i często, a nazwisk tych ludzi już sobie nie przypominam. Mogę tylko tyle powiedzieć, że na skutek obserwacji podejrzanego i jego doniesienia swemu szefowi Schindlerowi więźniowie byli wzywani przez tegoż szefa do przesłuchania i po tym przesłuchaniu wracali mocno pobici.

Sam podejrzany więźniów nie katował i w zasadzie nie bił, gdyż był mizernym człowiekiem, a tylko czasem, jak wpadł w złość lub był mocno podenerwowany, to czasem uderzył więźnia po twarzy.

Wiadome mi jest też, że podejrzany często jeździł na urlopy na wschód i w takim wypadku wyjeżdżał z wyładowanymi walizkami, sam nawet raz niosłem takie dwie walizy, bardzo ciężkie. Czym były wyładowane, tego nie wiem, przypuszczam, że to musiały być rzeczy po więźniach, w szczególności zagazowanych Żydach.

Podejrzany wybierał też spośród więźniów ludzi specjalnie odznaczających się surowością, sadyzmem jako kandydatów na kapów.

Ja byłem dwukrotnie w obozie: najpierw w 1941 r., po czym zostałem wywieziony do Katowic na sąd Sondergericht i po zasądzeniu i odcierpieniu kary ponownie w lipcu 1943 r. zostałem osadzony w tymże obozie, w którym przebywałem do grudnia 1944 r., po czym przewieziony [zostałem] do innego obozu.

W 1941 r. podejrzanego nie znałem i o nim nic nie słyszałem.

W danej sprawie mógłbym podać kilku świadków, którzy podejrzanego znają, jednak bądź nie przypominam sobie ich nazwisk w tej chwili, bądź też nie znam ich obecnego miejsca zamieszkania. Mogę na razie podać tylko jednego, a to Józefa Wróbla z Rudy Śląskiej pracującego na kopalni „Karol” w Orzegowie.

Mogę jeszcze o podejrzanym to zeznać, że on – zresztą wspólnie ze swoim szefem – gdy więźniowie kończyli pracę w magazynie, przeprowadzał rewizję i gdy któryś został przyłapany na zabraniu nawet drobiazgu, to z tego powodu bardzo ucierpiał od szefa żandarmów, na skutek właśnie wykrycia przez podejrzanego.

Przed podpisaniem przeczytano.