JANINA SUCHODOLSKA

Dnia 2 grudnia 1946 r. w Warszawie Sędzia śledczy I rejonu Sądu Okręgowego w Warszawie w osobie Sędziego J. Ignatowicza przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 KPK, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Suchodolska
Wiek 37 lat
Imiona rodziców Wojciech i Franciszka
Miejsce zamieszkania ul. Styki 10 m. 1
Zajęcie dyrektor Centralnego Komitetu Społecznego
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

Od 1941 do kwietnia 1945 roku pracowałam na terenie Lublina jako zastępca pełnomocnika RGO w województwie lubelskim. Ekspozyturami RGO na poszczególne miejscowości były Polskie Komitety Opiekuńcze. W Lublinie bezpośrednio podlegała mi akcja pomocy więźniom, a organizacyjnie – praca w RGO na terenie całego województwa. W związku z tym często miałam styczność z ofiarami terroru niemieckiego.

Pierwsza fala nasilenia tego terroru była w 1943 r., kiedy to począwszy od końca czerwca, przez lipiec i sierpień odbywała się tzw. pacyfikacja powiatów zamojskiego, tomaszowskiego, biłgorajskiego, kraśnickiego. Pacyfikacja polegała na tym, że Niemcy otaczali poszczególne wsie, wywozili ludność, a następnie wsie bądź palili, bądź tez zaludniali volksdeutschami z Rumunii. Wywieziona ludność była najpierw kierowana do obozów przejściowych w Lublinie na Majdanku oraz przy ul. Krochmalnej 6 i 31, w Zwierzyńcu, w Zamościu i w Budzyniu. Z tych obozów wywożono ich do Niemiec, przy czym z obozu w Zamościu i Zwierzyńcu (początkowo także w Lublinie) oddzielano od razu dzieci od rodziców. Potem w Lublinie wywożono już dzieci razem z rodzicami, jeśli chodzi o obozy pracy przy ul. Krochmalnej. Obóz w Budzyniu był tylko dla mężczyzn. Wiadomości te mam od podległych mi placówek oraz z opowiadań zwolnionych matek w starszym wieku. Ponadto przypadkowo widziałam na własne oczy jak z I pola na Majdanku trzema samochodami wywożono w zimie dzieci rosyjskie . Dzieci te oddzielono od matek na naszych oczach. Były to dzieci w wieku do 10 lat. Matki rozpaczały i wykrzykiwały imiona dzieci. Ciekawe, że wszystkie te dzieci były jednakowo i porządnie ubrane. Jedna z więźniarek mówiła mi, że są kierowane do Łodzi.

Rodziców i dzieci kierowano następnie do obozów przejściowych w Polsce, do obozów w Świnoujściu, Starogardzie, Hamburgu, Strasshofie koło Wiednia, Turyngii, Halle, we Wrocławiu, w Sudetach, do Neumarku, Schwerina i Nadrenii. Informacji tych udzielała nam Polka o imieniu Maria, urzędniczka z Arbeitsamtu, nazwiska nie znam. Raz nawet po godzinach urzędowania poprosiła mnie ona do swego biura i pokazywała w tajemnicy listy wywiezionych osób. Od rodziców wywiezionych wraz z dziećmi otrzymywałam później szereg listów, z których wynikało, iż dzieci są od nich odłączane. Listy te niszczyłam, jeden jednak zachowałam i do dnia dzisiejszego jestem w jego posiadaniu.

Dzieci po oddzieleniu ich od rodziców były kierowane prawdopodobnie do Łodzi, aby tam wychowano je w duchu niemieckim. Ustaliłam to na podstawie następujących faktów: przed pacyfikacją Niemcy rozpoczęli akcję zmuszania ludności polskiej do zapisywania się na listy volksdeutschów, spotkali się jednak z oporem ludności. Z tego powodu zaczęła się właśnie pacyfikacja. Poza tym Niemcy rozpoczęli wówczas szeroką akcję propagandową, także w prasie, że Zamojszczyzna jest dawnym terenem niemieckim, a jej ludność spolszczonymi potomkami kolonistów niemieckich. W Lublinie na Starym Mieście przybito tablicę twierdzącą, iż Lublin jest miastem niemieckim. Dzięki naszym staraniom uzyskałam zezwolenie od niejakiego Türka, naczelnika Wydziału Ludności i Opieki Społecznej (Bevölkerung Strom und Fürstrage Abteilung) przy urzędzie GG na zwolnienie około sześciu tysięcy kobiet i dzieci z Majdanka. Zanim jednak do tego doszło, przyjechał z Łodzi jakiś sierżant, jakoby z jakiejś Ansiedlungskommission, mający odznaki SS, i oświadczył, że sprzeciwia się temu zwolnieniu, gdyż chodzi to o dzieci, co do których badania krwi wykazały, iż są pochodzenia niemieckiego.

Sierżant mówił to w biurze, w mojej obecności. W końcu zwolniono, ale tylko 2167 osób, z których 594 od razu musieliśmy skierować do szpitala jako chorych na tyfus plamisty. Ludzie ci byli tak przerażeni, że nikt nie chciał powiedzieć, co się stało z resztą z tych sześciu tysięcy. Mówili tylko, że część została wywieziona do Niemiec. Pozostali prawdopodobnie zmarli na skutek fatalnych warunków, o których informował mnie jeden z więźniów, Lang, z którym rozmawiałam w momencie zwalniania tych 2167 osób. Lang obecnie nazywa się inaczej i pracuje w stołówce na ul. Zygmuntowskiej 14.

Druga akcja pacyfikacyjna miała miejsce w czerwcu i lipcu 1944 r. Jednak wtedy wywożono głównie dorosłych, a dzieci tylko z [powiatu] biłgorajskiego i zamojskiego. Dzieci tych w Polsce już nie oddzielano od rodziców, ale co się działo w Niemczech – tego nie wiem. Ta pacyfikacja objęła jeszcze powiat chełmski i hrubieszowski.

W ciągu kilku zimowych miesięcy 1944 r. (od stycznia) wywożono bardzo dużo Polaków z Wołynia. Wiele z tych transportów szło przez Lublin i Przemyśl. Transporty te przejeżdżały codziennie. Na naszą interwencję władze niemieckie wyjaśniły, iż są to dobrowolni uciekinierzy przed terrorem ukraińskim. Z rozmów z wywożonymi dowiedziałam się jednak, że są oni przymusowo wywożeni. Z drugiej zaś strony prawdą było, że wielu z nich było ofiarami terroru ukraińskiego, wielu z nich było bowiem ranionych przez Ukraińców. Tych, których zdołaliśmy wyrwać z transportów, osiedliliśmy w Polsce.

Z pośród ofiar terroru niemieckiego pamiętam rodzinę Miśkiewiczów z Zamojszczyzny, gmina Majdan, zdaje się Górny. Obecnie może to być także w powiecie tomaszowskim, gdyż podzielono Zamojszczyznę na dwa powiaty. Do mnie zgłosiła się babka, która oznajmiła mi, że w pacyfikacji zabrano jej cztery małye dziewczęta (Miśkiewiczów), ich ojciec zginął w pacyfikacji, a o matce również ślad zaginął. Dalsze szczegóły może podać p. Janina Guzowska, którą wysyłałam w teren, żeby wykradała dzieci od Niemców. Adres jej jak również innych pracownic oraz samych dzieci, ofiar terroru, można uzyskać w Powiatowym Komitecie Opieki Społecznej w Lublinie przy ul. Krakowskie Przedmieście 51.

Pamiętam następujące nazwiska Niemców, którzy brali udział w organizowaniu terroru:

SS- und Polizeiführer Globocnik który wydawał rozkazy pacyfikacyjne.

−porucznik SS Rolfing, kierował pacyfikacją w 1944 r., u niego interweniowałam w sprawie dożywiania dzieci. Zaprzeczył on wówczas, że na Majdanku są dzieci. opiero na skutek mego oświadczenia iż widziałam je osobiście, zezwolił na dosyłanie im paczek przez pocztę, ale przed wydaniem decyzji wyszedł do innego pokoju i oświadczył, że przed chwilą dowiedział się telefonicznie, iż dzieci zostały przywiezione.−Fritsche, kierownik Wydziału Opieki i Ludności w dystrykcie lubelskim. Głównie pilnował

tego, aby po drodze nie zwalniano ludzi wywożonych z Wołynia.

−Vilnow, kierowniczka takiego samego oddziału na powiat lubelski. Doniosła ona, że my rozmawiamy w tajemnicy wywożonymi z Wołynia w Polsce, zrobiła to na skutek tego, że przechwyciła w RGO zeszyt z tajnymi notatkami. Ja byłam w związku z tym wzywana do Fritschego i na skutek jej obecności miałam utrudnione tłumaczenie.

−Ramm, kierownik wszystkich Arbeitsamtów na terenie Lubelszczyzny (naczelnik

Abteilung Arbeit w dystrykcie).

Thumann, kierownik wydziału politycznego na Majdanku.
Walter, kierownik obozu na Majdanku w ostatnim okresie. On mi najpierw odmówił zezwolenia na dożywianie dzieci, twierdząc, że nie ma ich w obozie, a gdy przyniosłam zezwolenie, to mi robił trudności.
Lang, niegdyś kupiec z Wiednia, zastępca Fritschego.
Hoffman (nie ten który został już skazany), utrudniał mi dożywianie dzieci.
Külpe, podoficer SS, który nawet strzelał do nas, gdy podawałyśmy dzieciom żywność, gdy szły z łaźni.
Peters, SS-man który, uśpił pracownika Rolfinga.
Hännschenowa, utrudniała zwalnianie chorych, twierdząc, że symulują.

Odczytano.