TEOFIL RYBA

St. strzelec Teofil Ryba, 42 lata, krawiec, żonaty.

18 września 1939 roku zostałem napadnięty przez około 30 Ukraińców uzbrojonych w karabiny, rewolwery, widły i siekiery w miejscowości Kozowa koło Brzeżan. Zostałem rozbrojony oraz zabrali mi wszystkie rzeczy osobiste, przy tym bili, kopali i bardzo ohydnie wyrażali się o Polakach, Polsce i wyższych dygnitarzach polskich. Chciano mnie rozstrzelać. Widząc, że grozi mi śmierć, zacząłem błagać o darowanie życia. Jeden z nich dał się przekonać i kazał mnie puścić. Podniosłem się z ziemi [zły?] i udałem się najkrótszą drogą do miasta Brzeżany, gdzie udałem się na posterunek Policji Państwowej i o zajściu, jakie mnie spotkało, zameldowałem. Lecz policja już nie mogła interweniować w tej sprawie, gdyż spodziewali się nadejścia wojsk sowieckich. Wyszedłem na ulicę, gdzie spotkałem dużą liczbę żołnierzy polskich. Pytam się, gdzie teraz udać się w dalszą podróż? Oni mi odpowiadają, że teraz pójdziemy do Rumunii, aby tamtędy dostać się do Francji. I ja się do tej grupy przyłączyłem. Wyszliśmy w dalszą drogę 18 września przed południem, szliśmy całą noc i 19 września przed południem natrafiliśmy na wojska sowieckie i zabrali nas do niewoli w miejscowości Sarki [Sarnki] Górne.

Pędzili mnie pięć dni do Kamieńca Podolskiego, nie dali w drodze nic jeść od wczesnego ranka do późnej nocy. Bili kolbami i popychali, przy czym ohydnymi słowami wyrażali się o naszych dowódcach.

W Kamieńcu Podolskim byliśmy sześć dni, dawano nam 400 gramów chleba i dwa razy dziennie wody z dodatkiem kilku kawałków buraków. Po sześciu dniach załadowano mnie do wagonu i po czterodniowej podróży głodowej – bo otrzymywaliśmy tylko 400 gramów chleba i gotowaną wodę – przybyliśmy do lagru Żytyń, gdzie przed kilkoma dniami był Korpus Ochrony Pogranicza. Były tu budynki mieszkalne, magazyny mundurowe i żywnościowe.

Z tych koszar Sowieci wywozili przez kilka dni po kilkanaście samochodów dziennie umundurowania, obuwia i żywności do Rosji sowieckiej.

Mój pobyt w obozach był następujący: Żytyń, Sosenki, Korzec. Prace przymusowe wykonywałem przy budowie drogi Korzec – Równe. Mieszkanie moje po największej części było w namiotach pojedynczych, podczas zimowej pory przy 20 stopniach mrozu nie można było spać, bo było za zimno pod jednym płaszczem, polskim jeszcze. W tych obozach przeważnie przebywali Polacy, pewna część Białorusinów, Ukraińców i Żydów. W obozie każdy Polak był moralnie przygnębiony, widząc nieszczęście, jakie nas spotkało, lecz nikt z nas ducha nie tracił, każdy mówił, że Polska była i będzie. Najgorsze wrażenie odniosłem, gdy wieczorem po ciężkiej pracy przybył politruk i zmusił [nas] do pójścia na miejsce, gdzie odbywały się pogadanki na temat polityki polskiej. Po kilku minutach przemówienia usłyszeliśmy obelżywe słowa przeciw polskim przywódcom oraz, że Polski nie będzie. Wszyscy wywołali hałas, aby obelżywych słów nie słuchać przeciw własnej Ojczyźnie. Wychodziliśmy z zaciśniętymi zębami i pięściami na podwórze, bo więcej nie mogliśmy się odgryźć, bo za jakiekolwiek słowo czekał areszt lub wywiezienie na Sybir.

Życie w obozie było bardzo koleżeńskie, jeden drugiego pocieszał, dzielił się ostatnim kawałkiem chleba. Była brygada, która liczyła 25 ludzi – byli tam słabsi i silniejsi do pracy, silniejsi nie wyłączali się, tylko wspólnie przy pomocy słabszych pracowali na jednakowy procent, bo od tego zależało wyżywienie, aby słabsi nie cierpieli głodu.

Pomoc lekarska w obozie była bardzo znikoma, bo zależała od naczelnika obozu, a on wydawał lekarzowi rozkaz, ilu chorych ludzi może zwolnić od pracy. Resztę ponad tę liczbę, chorych i kulawych, zmuszali NKWD-ziści do pójścia do pracy. Idącym do pracy kazali założyć ręce w tył i nie wolno było rozmawiać, aż na miejscu, przy pracy. Jednego razu miałem wypadek, że zapaliłem papierosa przy pracy. Podchodzi NKWD-zista do mnie, dlaczego nie pracuję. Zdenerwowany odpowiadam, że robota głupich lubi. Zabrał mnie i posadził na śniegu przy 20 stopniach mrozu na pół godziny.

Łączność z rodziną miałem, lecz list można było otrzymać, gdy adresat listu wyrabiał wysokie normy. Gdy nie wyrabiał normy, był zawiadamiany przez politruka, że list ma, ale go nie otrzyma, bo za słabo pracuje.

Z łagru w Starobielsku zostałem zwolniony 3 września 1941. Pod kierownictwem polskich władz dostałem się do miejscowości Tock [Tockoje], gdzie organizowała się polska armia i tutaj zostałem wciągnięty do Wojska Polskiego.