STANISŁAW PLEŚNIAK

St. strzelec Stanisław Pleśniak, robotnik rolny, kawaler.

Do niewoli wpadłem w Łucku na Wołyniu 27 września. Przedtem służyłem w Junackich Hufcach Pracy, 6 Baon, który to batalion został na Polesiu pod Kamieńcem Koszyrskim rozproszony przez Ukraińców i wtedy każdy na własną rękę przedzierał się do domu. I tym sposobem wpadłem w ręce bolszewików.

W tym samym dniu po ulicach miasta szedł konwój sowiecki i wyłapywał żołnierzy polskich, zbierał w kolumny i ładował na pociąg. Po załadowaniu wywieźli cały transport do Brodów, gdzie zorganizowali obóz. Obóz jeńców wojennych „Brody” był w późniejszym czasie podzielony na tak zwane odcinki przy budowie drogi Kijów – Przemyśl przez Lwów. Z początku warunki bytu w obozie były całkowicie zaniedbane, to znaczy, że był głód, chłód, okropne zawszenie, pomoc lekarska w stanie opłakanym. Co do stosunku w obozie między jeńcami, był wrogi, bo byli tam ludzie różnych narodowości – Polacy, Ukraińcy, Białorusini i Żydzi. Z biegiem czasu wrogi stosunek między jeńcami uległ zmianie.

W Brodach byliśmy do ukończenia drogi. Na początku 1941 roku wyjechaliśmy z polskich terenów na sowiecką Ukrainę, gdzie budowaliśmy lotnisko w Wójtowcach i Teofipolu. Tu dopiero zaczęła niewola, raczej katorga. Władze sowieckie znęcały się nad żołnierzem polskim, wprowadzono 11-godzinny dzień roboczy, naznaczono do zrobienia bardzo wysoką normę przy wszelkich robotach, tak że ludzie na krótko przed wybuchem wojny między Niemcami a Związkiem Sowieckim dostawali kurzej ślepoty i padali z wycieńczenia, znużenia i głodu. Do roboty albo z roboty, konwój popędzał każdego kolbą.

Gdy Niemcy szybkim tempem zbliżali się do Ukrainy sowieckiej, to wtedy naczelnicy obozów ustawiali jeńców w kolumnie czwórkowej, wzmacniali konwój i tak nas pędzili w kierunku na wschód, przez Dniepr aż do Złotonoszy. Po drodze ludzie padali jak muchy – z wyczerpania, wycieńczenia, z chłodu i głodu, a kto został na drodze, tego zakłuli bagnetami lub zaszczuli jak psa.

Spaliśmy pod gołym niebem, po kostki w błocie i w wodzie. Tak doszliśmy na piechotę do Złotonoszy, gdzie nas załadowano jak bydło na pociąg, cały czas na deszczu. Zziębnięci, wygłodzeni i wyczerpani fizycznie dojechaliśmy szczęśliwie do Starobielska, gdzie nas rozmieścili po obozach. Niedługo już potem mogli się znęcać, gdyż 30 lipca 1941 roku została zawarta umowa między rządem polskim a rządem Związku Sowieckiego, wtenczas wszystkie niesnaski i przykre chwile poszły w zapomnienie.