Kapral Feliks Piotrowski
Pierwsze zajście miało miejsce na osadzie wojskowej 15 listopada 1939 roku: wyrzucono mnie z działki jako osadnika wojskowego i nie dano mi nic wziąć z mej pracy oprócz żony i trojga dzieci. Musiałem udać się z całą rodziną do teścia zamieszkałego w Korcu i tam przeżywałem do 10 lutego 1940 roku. Więc tego dnia rano o godzinie 7 wpadli do teścia do mieszkania – trzech NKWD-zistów i 12 chłopów – i aresztowali mnie i razem teścia. Dali 40 minut na zabranie rzeczy, które musiały zbierać kobiety i dzieci, bo nas nawet na krok nie puścili. Po załadowaniu rzeczy dali nam wtenczas się ubrać i siadać na sanie i zawieźli nas do granicy. W tym samym dniu rozebrali się w papierach: więc teścia zwolnili, a mnie jako byłego osadnika wojskowego, czyli po ichniemu nazywano nas psami polskimi, zatrzymali i 12 lutego 1940 wywieźli mnie do Zdołbunowa na Wołyniu, tam załadowano do wagonu i wywieziono w zakrytych wagonach do Rosji sowieckiej, do Kotłasu w archangielskiej obłasti. Przybyliśmy na miejsce 28 marca. Zawieźli nas do lasu, gdzie pracowaliśmy w głodzie i chłodzie, aby utrzymać dziatwę przy zdrowiu. Więc tak, praca trwała aż do 1941 roku, do sierpnia, nie pamiętam dokładnie, którego to dnia było, gdy nas zawiadomiono, że my po amnestii jesteśmy wolny polski hrażdany [grażdanie] i otrzymaliśmy tak zwane udostrowierienija w październiku. Po niejakim czasie dowiedzieliśmy o polskiej placówce w Buzułuku i na swój koszt wyjechaliśmy tam, skąd nas odesłano do Taszkentu, gdzie nas nie przyjęli i wozili nas, aż przewieziono nas na kołchoz Kulistan 18 grudnia, gdzie przeżywałem czarne dnie i godziny przez dwa miesiące. W tymże czasie otrzymałem powołanie do komisji wojskowej w celu wstąpienia do armii polskiej, więc zostawiłem żonę i troje dzieci w kołchozie, w tych smutnych i trudnych warunkach, gdzie przeżyły one pięć miesięcy, a sam przybyłem do polskiej czołówki, czyli 9 Dywizji, która stacjonowała w Taszłaku, i 18 marca 1942 roku wstąpiłem do 26 pp.