STANISŁAWA WEINZ

Warszawa, 6 czerwca 1946 r. Sędzia Antoni Knoll, jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:

Nazywam się Stanisława Weinzowa, córka Jana i Zofii, małżonków Beker, ur. 1 marca 1910 r. w Warszawie, wyznanie rzymskokatolickie, z zawodu urzędniczka. Zamieszkała w Warszawie, ul. Wileńska 13 m. 23, wdowa, niekarana, obca.

Od 1 lipca 1940 do 1 lutego 1942 roku przebywałam w więzieniu na Pawiaku.

Po aresztowaniu przywieziono mnie bezpośrednio na Pawiak. Aresztowana zostałam w nocy, a rano zostałam przewieziona na al. Szucha do gestapo. Bezpośrednio po aresztowaniu zawieziono mnie do brata, którego również aresztowano.

Gdyśmy znaleźli się na Pawiaku, jeden z gestapowców zwrócił się do mnie z zapytaniem, skąd posiadałam znalezioną w mieszkaniu moim „bibułę” (prasa nielegalna), a jeśli podam prawdę, to dopóki mają jeszcze na Pawiaku samochód, odwiozą mnie do domu. Oświadczyłam im, że prasa nielegalna nadeszła pocztą, a nadawca jest mi nieznany. Wówczas gestapowiec pokazał mi celę, w której miałam siedzieć, i przekonując, jak jest brudno i wilgotno, namawiał mnie, abym przyznała się, iż prasę otrzymuję od mego brata. Gdy obstawałam przy swoim pierwszym twierdzeniu, powiedział mi, że nazajutrz na pewno powiem im, skąd prasę otrzymuję. Polecono mnie ściśle izolować.

Nazajutrz, tj. 2 lipca, zostałam przewieziona w al. Szucha na przesłuchanie. Brat również wtedy jechał, ale nie mogliśmy się porozumiewać. Na al. Szucha przyjechaliśmy o godz. 7.00 rano. Niezwłocznie wzięto mnie na badanie. Badał mnie gestapowiec nazwiskiem Lorenz. W czasie przesłuchania na stole leżała pałka gumowa dłuższa i grubsza niż przedwojenna policyjna. Lorenz i jeszcze jakiś Niemiec, gdy obstawałam przy swych zeznaniach, zaczęli krzyczeć na mnie i grozić mi rewolwerem. Gdy to nie pomogło, odprowadzono mnie na dół do piwnicy, a wezwano mojego brata.

Pierwszy raz przesłuchiwano mnie mniej więcej do godz.12.00. Drugi raz wzięto mnie na przesłuchanie tegoż dnia o godz.3.00 – 4.00 po południu. Gdy weszłam do tego samego pokoju co rano (zdaje się 117 lub 119), pokazano mi dużą plamę krwi. Lorenz zwrócił się do mnie ze słowami: „To jest pani dzieło, pani się domyśla, czyja to krew? Brat się przyznał, a pani się upiera przy swoim zeznaniu”. Za chwilę weszło kilku Niemców wezwanych przez Lorenza. Kazano mi usiąść przy stole, na którym leżała wspomniana już wyżej pałka gumowa. SS-man Lorenz usiadł naprzeciwko mnie, wziął gumę do ręki i bijąc mnie po ręce między łokciem a pięścią, zaczął mnie namawiać do przyznania się. Bił mnie w ten sposób, że miałam ręce posiniaczone. Gdy w dalszym ciągu twierdziłam, że prasa nadeszła pocztą i nazwisko nadawcy jest mi nieznane, Niemcy porozmawiali ze sobą po niemiecku (w zdenerwowaniu nie mogłam zrozumieć, o co im chodziło). SS-man wyszedł z pokoju. W kilka chwil później wszedł jakiś inny Niemiec, który urzędował obok w pokoju, schwycił pałkę gumową i zaczął bić mnie po plecach. Chociaż w pierwszej chwili nie krzyczałam, Niemcy pozamykali zaraz okna. Bita byłam tak silnie, że z bólu gryzłam ręce, a następnie upadłam na ziemię. Kopiąc mnie, kazali mi wstać. Próbowałam kilka razy podnieść się, lecz wskutek osłabienia spowodowanego biciem i zdenerwowaniem zrobić tego nie mogłam. Wtedy wzięli mnie za włosy, podnieśli i posadzili na krześle. Chcąc, bym doszła całkowicie do przytomności, zaczęli wlewać mi za kołnierzyk sukienki kawę do picia, co sprawiało mi niezmierny ból i pieczenie. Potem przynieśli wodę, którą wlewali mi do ust, co spowodowało krztuszenie się. Wlewanie tej wody odbywało się w ten sposób, że otwierano mi przemocą usta, trzymano je otwarte i wlewano całą dużą butelkę wody, nie dając mi odetchnąć. Bezpośrednio po tym nastąpiło dalsze bicie. Zaznaczam, że gdy pierwszy raz upadłam, Niemcy pytali się, ile razy ja dostałam paczkę. Odpowiadałam „pierwszy raz”, co potęgowało razy.

Byłam tak pobita, że całe plecy aż po kolana były koloru ciemnogranatowego. Z wyjątkiem wąskiego paska w talii nie było jednego miejsca jaśniejszego. Lewą nogę miałam pobitą całą. Po skończonym biciu dwaj gestapowcy wzięli mnie za ręce i wyprowadzili do piwnicy. Gdy wychodziliśmy z pokoju, gestapowiec, który mnie bił, kopnął mnie w plecy.

Charakterystyczną jest rzeczą, iż gdy mnie sprowadzano po schodach i spotykaliśmy jakich interesantów, gestapowcy tak mnie otoczyli, żeby przechodzący nie mogli widzieć, że jestem obita.

Nadmieniam, że po skończonym biciu uświadomiono mi, iż nazajutrz będzie to samo. W piwnicy podano mi kawę. Nie chciałam jej pić, natomiast poprosiłam o wodę, której mi odmówiono. Co się dalej stało, nie pamiętam, gdyż dostałam ataku sercowego i zemdlałam. Odzyskawszy przytomność, stwierdziłam, że dwie aresztantki siedzące w tej samej celi nacierały mi skronie wodą. Potem przyszedł lekarz niemiecki, który chciał mi zrobić zastrzyk. Wskutek mego protestu nie dokonał tego, a dał mi walerianę.

Po ataku zostałam odwieziona na Pawiak i umieszczono mnie w celi przejściowej. W celi tej było dziewięć kobiet. Jedna z nich ustąpiła mi łóżko. Na skutek mej prośby pomogły mi rozebrać się i przyłożono mi kompresy z zimnej wody. Następnego dnia przesłuchiwano mnie w więzieniu i w czasie tego bito mnie po twarzy.

Po paru tygodniach sprawa przeszła od Lorenza do innego gestapowca nazwiskiem Vogt. Gdy brano nas na przesłuchanie, słyszałam, że obok w celi siedzą mężczyźni, czekający jak my na przewiezienie w al. Szucha. Wśród głosów dochodzących z celi rozróżniłam głos mego brata. Przez dziurkę od klucza zaczęłam wołać go po imieniu, a gdy się zbliżył do drzwi, powiedziałam mu, by się do niczego nie przyznawał i, że w ogóle [nic] nie widzieliśmy. W celi z bratem znajdował się mężczyzna, który nas zadenuncjował. W czasie badania powiedział w gestapo o tym, żeśmy się porozumieli. Ja nie wiedziałam o tym, że on tam był i słyszał to, co powiedziałam bratu. Przed przesłuchaniem Vogt wbiegł wraz z innymi gestapowcami do celi, w której czekałam na przesłuchanie, i bijąc mnie aktami po głowie i twarzy, zażądał bym w tej chwili wyjaśniła, co powiedziałam do brata. Odpowiedziałam, że powiedziałam bratu, by się nie przejmował, bo wszystko będzie dobrze.

W pokoju, w którym mnie przesłuchiwano, znowu leżała na stole pałka gumowa. Ponieważ w czasie prowadzenia mnie na górę Vogt, chcąc bym się pośpieszyła, trącił mnie w plecy, a ja się skrzywiłam, zapytał się, co mi jest. Odpowiedziałam, że jestem chora. Przed przystąpieniem do przesłuchania żądał ode mnie, bym powiedziała, co mi dolega.

Początkowo nie chciałam się przyznać, że mnie bito, potem się przyznałam, na co Vogt schował gumę. Od tego czasu mimo wielokrotnych przesłuchiwań, więcej bita nie byłam.

Z Pawiaka jako chora na tyfus zostałam 1 stycznia 1942 przewieziona do Szpitala Wolskiego.

Dodatkowo zeznaję, że sprawa moja i mego brata odbyła się 30 stycznia 1941 roku. Oficjalnie o wyroku nie dowiedziałam się. Na drugi dzień mego brata wraz z wszystkimi mężczyznami sądzonymi w ciągu ostatnich trzech dni wywieziono do Oświęcimia. Po pięciu tygodniach przyszła wiadomość o śmierci brata, rzekomo na serce.

To wszystko, co wiem w tej sprawie.

Protokół odczytano.