Warszawa, 18 kwietnia 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, Halina Wereńko, działając na mocy dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. o Głównej i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (DzU RP nr 51 poz. 293), przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie oraz o treści art. 107 i 115 kpk świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Janina Rozińska z d. Skrobisz |
Imiona rodziców | Franciszek i Ewa |
Data urodzenia | 27 stycznia 1906 r. w Warszawie |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Miejsce zamieszkania | Warszawa-Boernerowo […] |
Wykształcenie | siedem klas szkoły powszechnej |
Zawód | przy mężu |
W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego mieszkałam wraz z mężem, synem Januszem lat 11 i córką Danutą lat 13 przy ul. Krochmalnej. Byłam robotnicą w fabryce Franaszka. Ze względu na to, iż w fabryce były wybudowane przed powstaniem żelazno-betonowe schrony pod głównym budynkiem fabrycznym, 3 sierpnia 1944 r. razem z dziećmi ukryłam się w schronie pod biurem, blisko wejścia.
5 sierpnia usłyszałam strzały, po czym do schronu wpadła grupa żołnierzy niemieckich, SS-manów i żołnierzy w niemieckich mundurach – jak sądzę z Wehrmachtu – wołając: Raus. Później dowiedziałam się, iż w chwili wtargnięcia do fabryki Niemcy rozstrzelali portiera i podpalili prawie wszystkie budynki.
W schronie po wejściu Niemców zapanował popłoch. Czując dym, pochodzący z rzuconych na podłogę materiałów palnych oraz z płonących budynków, ludność cywilna zgromadzona w schronie (złożona zarówno z pracowników fabryki, jak i mieszkańców okolicznych domów) zaczęła wybiegać na podwórze. Na głównym podwórzu stały grupy SS-manów i żołnierzy w mundurach zielonych, którzy z miejsca strzelali do mężczyzn. W popłochu ludność na oślep uciekała, a SS-mani popędzali uciekających ul. Wolską w kierunku zajezdni tramwajowej przy Młynarskiej.
Wolska po stronie fabryki była zajęta przez Niemców, po przeciwnej stronie byli jeszcze powstańcy.
Razem z dziećmi znalazłam się w zajezdni w tłumie ok. 200 osób, przeważnie kobiet z dziećmi oraz kobiet ciężarnych wypędzonych tu zarówno ze schronu fabryki Franaszka, jak i z ul. Wolskiej. Grupa stłoczyła się na ul. Młynarskiej obok ubikacji zajezdni. Dookoła nas stało ok. 40 żołnierzy SS i żołnierzy w mundurach bez odznak SS.
W jakimś miejscu blisko stał karabin maszynowy, miejsca jednak nie umiem określić, z powodu zbyt silnych wrażeń, jakie wtedy przeżywałam.
Z karabinu maszynowego Niemcy otworzyli ogień do naszej stłoczonej grupy. Po pierwszej salwie ze stłoczonego tłumu zaczęli się podnosić ranni, a wówczas Niemcy rzucili w tłum granaty ręczne.
Widziałam, jak z kobiety ciężarnej rannej w brzuch wypłynęło dziecko i, jak Niemiec podszedł, wziął żyjące dziecko, położył na jakimś żelazie i kłuł drutami.
Ja znalazłam się pod ścianą ubikacji razem z mymi dziećmi. Synek mój został ciężko ranny po pierwszej salwie w tył głowy. Ja zostałam raniona granatem w obie nogi i brzuch. Od granatu została raniona w nogi, czaszkę, brzuch i piersi moja córka.
Gdy wszyscy z grupy padli, Niemcy stojąc poza naszą grupą, strzelali do rannych, którzy się podnieśli lub poruszyli. Aż do zmroku podchodzili do leżących, celując do poruszających się, równocześnie z żartami i śmiechami, zwłaszcza gdy ranny został trafiony.
O zmroku zdołałam wczołgać się do ubikacji, razem z synem, córką oraz 16-letnią Jadwigą Perkowską, ranną w nogę. Synek mój dawał jeszcze słabe oznaki życia. Bez żadnej pomocy pozostałam jeszcze z córką i Perkowską przez dwa dni w ubikacji.
O świcie 7 sierpnia pełzając tyłami remizy tramwajowej, dostałam się na teren Szpitala św. Stanisława. Spotkany żołnierz niemiecki chciał mnie zastrzelić, widząc mnie pokrwawioną, w strzępach ubrania, prawie nagą, lecz przeszkodziła temu spotkana szarytka, prosząc, by mi pozwolono powiedzieć, skąd się wzięłam na terenie szpitala. Napiłam się wody i straciłam przytomność, po czym obudziłam się na sali opatrunkowej. Na sali byli obecni dr Kubica, dr Wesołowski i lekarze niemieccy z opaskami Czerwonego Krzyża.
Błagałam, by posłano ratować moje dzieci. Po rozmowie z Niemcami dr Kubica zapewnił, iż dzieci moje przyniosą do szpitala. Istotnie córka moja i Jadzia Perkowska zostały przyniesione na noszach przez personel szpitalny pod eskortą dwóch żołnierzy niemieckich.
Na miejscu egzekucji w chwili przybycia ekipy sanitarnej z noszami nie było więcej żyjących ludzi oprócz córki mojej i Perkowskiej.
Przez sześć tygodni nie mogłam chodzić. Moja córka zaczęła chodzić o kijach dopiero w styczniu 1945 r. Jadwiga Perkowska zmarła w połowie września w Szpitalu św. Stanisława.
28 września mnie i córkę zabrała ze szpitala do Ursusa moja siostra, Rogowska.
Siostra w chwili wtargnięcia Niemców znajdowała się w innym schronie firmy Franaszek i zdołała uciec w ul. Syreny, a następnie wydostała się z Warszawy.
Czy wszyscy przebywający w schronie wyszli 5 sierpnia na rozkaz Niemców i czy wszyscy zostali rozstrzelani, nie wiem.
Ile osób zginęło na terenie fabryki, także nie umiem określić.
6 sierpnia, przebywając w ubikacji koło zajezdni tramwajowej, usłyszałam krzyki na ul. Młynarskiej. Wyglądając od czasu do czasu, widziałam, iż na chodniku ul. Młynarskiej przylegającym do ogrodu Hosera SS-mani gwałcili młode kobiety i dziewczynki lat ok. 12, następnie je dobijając. Rozpaczliwe krzyki i błagania o litość słyszałam z przerwami cały dzień.
Skąd były doprowadzone kobiety i jak się nazywały, tego nie wiem.
Na tym protokół zakończono i odczytano.
PROTOKÓŁ
Warszawa, 17 maja 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, dokonała za pośrednictwem biegłego sądowego, prof. Uniwersytetu Warszawskiego dr. Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego oględzin sądowo-lekarskich poszkodowanej Janiny Rozińskiej, lat 41. Tożsamość stwierdzono na podstawie fotografii potwierdzonej przez Gromadę Boernerowo.
Wywiad lekarski: Badana podała, że 5 sierpnia 1944 r. podczas egzekucji ludności Warszawy przez Niemców przy wybuchu granatu uległa licznym zranieniom. Do 28 sierpnia leżała w Szpitalu św. Stanisława, potem mieszkała w Ursusie. Rany zagoiły się dopiero w początku 1945 r. Obecnie na ogół czuje się nieźle, odczuwa jednak osłabienie nóg.
Stan obecny: Badana jest wzrostu poniżej średniego, średniej budowy, dostatecznego odżywienia. Na skórze czoła po stronie prawej, tu i ówdzie na rękach, na nogach, na pośladkach, gdzieniegdzie na podudziach i udach znajdują się dość liczne (ok. kilkunastu) blizenki rozmaitego kształtu, przeważnie nieprawidłowego, czasami gwiaździstego, koloru brunatnawego, względnie białawo-żółtawego, średnicy od paru do kilkunastu milimetrów. (Badana podała, że w tych miejscach miała zranienia od odłamków granatu). Na lewym podudziu, w części środkowej, od strony przednio-zewnętrznej znajduje się blizna szarawo- sinawa, długości ok. 12, a szerokości 1 cm, z lekka zagłębiona, słabo przesuwalna. Badana podała, że w tym miejscu w szpitalu dokonano nacięcia wskutek ropienia. Od strony układu nerwowego, narządów wewnętrznych, kończyn – zmian obiektywnych nie stwierdzono.
OPINIA
I. Opisane blizny na powłokach zewnętrznych mogły powstać w następstwie zagojenia się zranień spowodowanych przez odłamki granatu, w czasie i warunkach, o których mówi badana.
II. Brak danych lekarskich co do stanu zdrowia badanej w ciągu najbliższych tygodni od czasu otrzymania wspomnianych zranień uniemożliwia ścisłe ustalenie, jak długo trwał rozstrój zdrowia badanej po otrzymaniu opisanych uszkodzeń. Jest jednak raczej bardzo prawdopodobne, że ten rozstrój wraz z zaburzeniem w czynności kończyn dolnych trwał dłużej niż dni 20. Obecnie u badanej nie znaleziono żadnych obiektywnych zaburzeń.
PROTOKÓŁ
Warszawa, 17 maja 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, dokonała za pośrednictwem biegłego sądowego prof. Uniwersytetu Warszawskiego dr. Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego oględzin sądowo-lekarskich poszkodowanej Danuty Rozińskiej, lat 16. Tożsamość badanej stwierdzono na podstawie zeznań matki, obecnej przy badaniu.
Wywiad lekarski: badana podaje, że 5 sierpnia 1944 r. podczas egzekucji ludności na Wolskiej, uległa wskutek wybuchu granatu licznym zranieniom, szczególnie kończyn dolnych i głowy. Do 28 września leżała w Szpitalu św. Stanisława, potem mieszkała w Ursusie. Do stycznia 1945 r. nie mogła chodzić, od tego czasu nie widzi na lewe oko.
Stan obecny: badana jest wzrostu poniżej średniego, dobrej budowy, dobrego odżywienia. Nad nosem znajduje się zagłębienie w kości mieszczące opuszkę palca dużego, przykryte gwiaździstą, ciemnoróżową blizną. Lewa źrenica węższa niż prawa, na lewe oko badana nie widzi, patrząc z odległości nawet kilkunastu centymetrów, odróżnia tylko ruch ręki. Lewa źrenica dość żywo oddziaływa [reaguje] na światło, w głębi źrenicy widoczne białe męty. Na prawe oko badana widzi normalnie. Na obu podudziach i [nieczytelne] udzie znajdują się liczne brunatnawo-białawe blizny, kształtu owalnego, średnicy do kilkunastu cm, niektóre zagłębione i zrośnięte głębszymi warstwami. (Badana podała, że w tym miejscu miała rozległe zranienia). Od strony układu nerwowego, narządów wewnętrznych, kończyn zmian obiektywnych nie stwierdzono.
OPINIA
1. Badanie poszkodowanej wykazało: blizny na kończynach dolnych, czole, utratę wzroku w lewym oku.
2. Biorąc pod uwagę okoliczności sprawy, treść wywiadu lekarskiego i wynik badania przychodzę do wniosku, że opisane blizny mogły powstać wskutek działania odłamków granatu, również w następstwie działania takiego odłamka mogła powstać utrata wzroku w lewym oku (jeśli sądowi zależałoby na ścisłym ustaleniu przyczyny utraty wzroku, to należałoby przeprowadzić badanie okulistyczne).
3. Wskutek otrzymania wspomnianych uszkodzeń u badanej wystąpił rozstrój zdrowia, połączony ze znacznym zakłóceniem w czynności narządu wzroku i czynności dolnych kończyn, trwający dłużej niż dni 20.