Tarnów, maj 1945 r. [Świadek] Josek Mansdorf.. Z trzech braci, trzech sióstr i rodziców, zostało ich troje: ojciec, siostra i on. Przy jego 14 latach uważany jest za dorosłego mężczyznę i posądzić go można, iż jest dużo starszy. Przeżycia zrobiły go przedwcześnie dojrzałym. Niepodobny jest do Żyda, przy tym mówi gwarą chłopską. Wygląd ma bardzo nieśmiałego, mimo to radzi sobie doskonale. Jest sprytny, zdolny do handlu, utrzymuje ojca i siostrę:
Imię i nazwisko | Josek Mansdorf |
Data i miejsce urodzenia | 21 grudnia 1931 r., Tarnów |
Wykształcenie | ukończone trzy klasy szkoły powszechnej, gdy wybuchła wojna, na tym skończyła się jego nauka |
[Świadek] opowiada:
Raz, gdy Niemcy już byli w Tarnowie, przed naszym domem przy ul. Widok stanęło auto. Wysiadło trzech SS-manów i weszli do naszego mieszkania z zapytaniem, kto tu mieszka. Gdy tatuś powiedział, że Żydzi, zbili go i kazali nam wszystkim wyjść na podwórze. Zabrali z domu najlepsze rzeczy i po przeprowadzeniu rewizji pojechali.
Raz, gdy już się nosiło opaski, szedłem ul. Lwowską i niosłem kilka pudełek cukierków do sprzedania w sklepie. Niemiecki policjant chwycił mnie za opaskę i chciał mi odebrać cukierki. Ponieważ bardzo płakałem, zaprowadził mnie do starostwa i tam po wypytaniu, skąd to mam i dokąd niosę pozwolili mi pójść do domu. Już potem bałem się i cukierków więcej nie nosiłem.
Później nic specjalnego nie pamiętam już.
Cztery dni przed pierwszym wysiedleniem słyszałem, że sąsiedzi mówią o przesiedleniu. Mój starszy brat był w Woli Lubeckiej k. Jasła. Mamusia i tatuś posłali mnie koleją, abym kazał bratu przyjechać do Tarnowa. Coś zaszło u brata i nie mogliśmy zaraz wrócić. Wysłaliśmy więc jednego Polaka do Tarnowa, aby się dowiedział, co tam słychać. Przyniósł nam karteczkę, abyśmy nie przyjeżdżali. Było wysiedlenie. Poszliśmy jeszcze raz się dowiedzieć i ten człowiek przyniósł nam wiadomość, że mamusię, brata i sześcioletnią siostrzyczkę zabrano do wysiedlenia. Starszą, 19-letnią, która była prawie chora, zastrzelono na łóżku. Brat stał przy tym, jak do niej mówili: „Nie potrzebujemy ładnych Żydówek”, roześmiali się i padł strzał. Brata zabrali na Rynek, gdzie stał cały dzień. Wieczorem dostał pieczątkę i puścili go do domu. Mówili mi, że brat pojechał do mnie, a tatuś uciekł na wieś podczas wysiedlenia.
Zostałem w Tarnowie i za dwa dni obaj bracia przyjechali, a tatuś już więcej do Tarnowa nie wrócił, został na wsi.
Jednego brata wysłał potem Arbeitsamt do fabryki samolotów w Mielcu jako metalowca. Drugiego brata zastrzelił gestapowiec Romelman [Rommelmann]. Brat miał 20 lat. Zostałem sam. Miałem jeszcze jedną siostrę, ale nie wiedziałem, co się z nią stało podczas wysiedlenia, bo właśnie wtedy miała jechać do Krakowa. Zameldowałem się do Arbeitsamtu, dostałem kartę pracy i kazano mi meldować się dwa razy w tygodniu. Gdy zrobiono getto, zamieszkał u nas blacharz Weiser z rodziną składającą się z sześciu osób. Prosiłem go, aby poszedł ze mną do Arbeitsamtu, żeby mnie do niego przydzielono do pracy. Poszliśmy do kierownika Muellera [Millera] i prosiliśmy o to. Nie zgodził się – byłem za młody. Weiser kazał mi chodzić do roboty bez przydziału. Chodziłem tak trzy miesiące. Weiser kazał mi zdjąć opaskę i skupować poza gettem masło, jajka i słoninę, a wieczorem przynosić to do getta. Gdy wieczorem robotnicy wchodzili do getta, zakładałem opaskę i wchodziłem razem z nimi. Trwało to trzy miesiące. Dalej się meldowałem dwa razy w tygodniu osobiście w Arbeitsamcie. Raz mnie zabrali na tydzień do pracy do „Wieszczanki”. Przez ten czas Weiser poszukał sobie innego chłopca do pracy. Też poszedł do Muellera [Millera] i przydzielili mu go. Za dwa dni siostra niespodziewanie wróciła do getta. Była przez ten czas w Krakowie. Nie meldowała się nigdzie. Tak byliśmy razem do drugiego wysiedlenia.
Zrobiliśmy sobie z Weiserami kryjówkę pod izbą. Wejście było przez ganek. Jedna część była odmurowana, a w drugiej części siedzieliśmy. Podczas drugiego wysiedlenia gestapowcy odbili deski w pierwszej części kryjówki, gdzie było ułożone dużo drewna. Odsunęli parę belek, ale nie widzieli nikogo, bo w kryjówce było ciemno. Natomiast myśmy jednego z nich widzieli, gdy włożył do wnętrza rękę z rewolwerem i głowę. Później cofnął rękę i powiedział do drugiego, że jest dużo drewna, a poza tym nikogo nie ma. Przez cały czas drugiego wysiedlenia kryjówka była już obita. Patrole przychodziły ciągle, ale dalej już nie wchodzili.
Dwa dni po wysiedleniu wyszliśmy z kryjówki. Mieszkanie było całkiem okradzione. Nie mieliśmy z czego żyć, rozmyślałem, co tu robić. Pożyczyłem od jednego pana 500 zł, poszedłem do polskiej dzielnicy, kupiłem papierosów i wieczorem w getcie sprzedawałem. Do trzeciego wysiedlenia handlowałem papierosami. Jednego razu zauważył mnie tajniak z polskiej policji, gdy stałem z tymi papierosami. Uciekłem, papierosy rozsypałem, a on wystrzelił za mną trzy razy, ale uciekłem do drugiego domu, z którego było przejście na inną ulicę. Później wróciłem do domu już bez papierosów i bardzo przelęknięty. Nie wychodziłem nigdzie z mieszkania. Te papierosy, które miałem w domu, kazałem siostrze schować. Dwa dni później kazałem je przynieść z powrotem. Wieczorem poszedłem sprzedać je. Sprzedałem i przestałem handlować. Miałem trzy tysiące złotych, które sam zarobiłem. Miałem 12 lat. Poszedłem do parkanu przy getcie. Tam zaznajomiłem się z Polakami, którzy zaczęli mi przynosić masło i jaja. Kupowałem w getcie bieliznę i materiały i wymieniałem to u nich. Tak było do trzeciego wysiedlenia.
Ludzie mówili, że jutro będzie wysiedlenie. Skryliśmy się znowu do tej samej kryjówki, ale wysiedlenia nie było. Tak oczekiwaliśmy cały tydzień. W niedzielę napaliłem w piecu, nastawiłem kawę, bo siostra miała prać i myć podłogę. Za chwileczkę przyleciała sąsiadka, że jest wysiedlenie i że są w trzecim domu. Siostra prędko wstała i ledwie zdążyliśmy się ukryć. Poprawiłem drewno w kryjówce i już byli w mieszkaniu. Nie zabraliśmy ze sobą nic do jedzenia. Pięć dni siedzieliśmy w kryjówce i nic nie jedliśmy. Po pięciu dniach wyszliśmy. Weiserów zabrali, gdyż ci nie zdążyli się ukryć. Wyszedłem na ulicę, nie widziałem nikogo. Wszedłem do mieszkania, wziąłem chleb i masło i nazad do kryjówki. Jeszcze dużo dni siedzieliśmy tam i, gdy usłyszeliśmy głosy na ulicy, wyszliśmy pytając, czy już jest po wysiedleniu. Poszliśmy do domu. Była prawie rewizja u pozostałych Żydów, ale myśmy się nie podali. Siostra chciała, abym poszedł do polskiej dzielnicy bez opaski i abym pojechał do Jasła dowiedzieć się, czy tatuś żyje. Gdy wyszedłem, spotkałem znajomego z tamtych stron, dowiedziałem się, że tatuś żyje. Wróciłem do getta i opowiedziałem wszystko siostrze. Kazała mi pójść jeszcze raz, żeby namówić jakiegoś znajomego, że mu dobrze zapłacimy, żeby zawiózł nas do ojca. Nikogo nie spotkałem i wróciłem. Mówiono, że naszą ulicę trzeba opuścić. Siostra poszła do polskiej dzielnicy, ale nie wróciła już, bo na wale była warta. Rozmyślałem dwa dni nad wydostaniem się z getta i myślałem, że gdy robotnicy pójdą do pracy, ubiorę się po wsiowemu w podarte łachy i pójdę z grupą. Przebrałem się, zawiesiłem rękę na temblaku, że niby mnie boli – w tym celu, aby mi łatwiej było ściągnąć opaskę. Gdyśmy przyszli pod fabrykę, stali Polacy na chodniku, polska i niemiecka policja. Wtenczas ściągnąłem opaskę i trzymałem ją w garści. Wystąpiłem krok z szeregu, później odwróciłem się twarzą do grupy i na głos się pytałem, czy nie mają co sprzedać. Żydzi weszli do fabryki, ja odszedłem z pakunkiem w ręce. Dolecieli Polacy i pytali się, czy coś kupiłem. Mówiłem, że nie. Poszedłem do Jasła bocznymi wioskami. Doszedłem do Jasła, poszedłem do znajomego Polaka, pytając o siostrę i tatusia. Powiedzieli, że o nikim nie wiedzą i przenocowali mnie. Rano poszedłem do Woli Lubackiej [Lubeckiej]. Wstąpiłem do jednego chłopa, wtem widzę przez okno: idzie siostra. Wyszedłem do niej i poszliśmy razem. Nie wiedzieliśmy, dokąd idziemy. Zaszła nas noc. Mówiłem do siostry, że zajdę do Tarnowa, kupię tam rozmaite drobiazgi, jak igły, nici, grzebienie i puszczę się z tym między Polaków. Zgodziła się i miała na mnie czekać w lesie. Poszedłem, nakupiłem wszystkiego i wróciłem do niej.
To trwało cztery dni. Szedłem bez przerwy, bez wytchnienia, dzień i noc. Gdy wróciłem, powiedziałem jej, że pójdę między Polaków i jeżeli znajdę jakiegoś dobrego człowieka, to się przyznam, kim jestem, i zapytam, czy jeśli mu dobrze zapłacę, to przyjmie nas do siebie. Nie znalazłem nikogo takiego. Jeden mnie się pyta, czy nie wiem o jakiej służącej. Powiedziałem, że wiem o jednej wysiedlonej, co robi między ludźmi, ale nie dostaje za to pieniędzy. Wszystko się jej drze i nie ma za co kupić, chciałaby iść na służbę, aby jej co kupić. Kazał ją przyprowadzić, a ja dostanę sto złotych. Poszedłem do niej i poszliśmy do tego chłopa. Nadała mu się i została. Poszedłem od niej w stronę Jasła. Znalazłem jednego bardzo dobrego chłopa, przyznałem mu się, kim jestem. Powiedział, że mnie będzie trzymał. Byłem u niego miesiąc. Powiedziałem mu o siostrze i o tym, że ona ma rozmaite drogie rzeczy, czy by jej nie przyjął. To nie było prawdą, bo chciałem iść do Tarnowa coś kupić i dlatego tak mówiłem. On się zgodził, bo był chytry i chciał, żeby mu coś dać. Opowiedziałem jej o wszystkim, pochwaliła mnie, że znalazłem takiego chłopa, bo tam już dłużej być nie może, bo poznali, że jest Żydówką. Ona poszła do kościoła, a ja do Tarnowa. Wieczorem byłem w Tarnowie, przelazłem do getta, nakupiłem za całe pieniądze towaru. Znajomi dali nam rzeczy za darmo, aby nam pomóc. Tej samej nocy wyszedłem z getta, poszedłem do siostry i razem udaliśmy się do tego chłopa. Ja naprzód schowałem trochę rzeczy w stodole, coś zostawiłem i czekałem na siostrę. Resztę rzeczy daliśmy chłopu, z tym, że co tydzień lub dwa coś przyniosę. On się zgodził i zostaliśmy.
Przeszły dwa tygodnie i mówiłem, że pójdę mu coś przynieść. Poszedłem wieczorem do stodoły, wyjąłem coś. Rano wróciłem do niego i dałem mu. Co dwa tygodnie mu coś dawałem i tak siedzieliśmy rok ukryci. Już nic więcej nie miałem prócz 50 zł. Pożyczyłem od niego 250 zł, że pójdę do Tarnowa, żeby siostrę trzymał aż ja wrócę, a przyniosę mu dużo rzeczy. Kupiłem w Tarnowie paczkę bibułek, chodziłem z nią po wsiach, sprzedałem pojedynczo i zarobiłem drugie tyle. Kupiłem jajka i masło i wróciłem z tym do getta. W getcie sprzedałem, zarobiłem 500 zł. Za ten tysiąc złotych kupiłem bielizny, poszedłem do jednej wioski, sprzedałem to. Kupiłem masła i słoniny, znowu zaniosłem do getta w nocy przez parkan. Sprzedałem i znów kupiłem bielizny za 1800 zł i znowu poszedłem na wieś. Sprzedałem i znowu kupiłem żywność. Powtórzyło się to osiem razy. Po dwu miesiącach miałem pięć tysięcy złotych. Poszwa kosztowała wtedy 100–120 zł. Poszedłem do siostry zbadać, jak wygląda sytuacja. Ona mówiła, że chce iść stamtąd, gdyż ludzie już wiedzą. Poszła bez wiedzy chłopa do innej wsi. Poszukałem miejsca u innego chłopa, poszedłem i handlowałem dalej i płaciłem od niej. Woziłem słoninę, ale już nie do getta, a do jednej fabryki krawieckiej. Tam sprzedawałem i kupowałem rozmaite rzeczy. Jednego razu przyjechałem z jednym chłopem ze wsi do składu wapna na Bernardyńskiej. Stał jeden Ukrainiec po cywilnemu koło fabryki żydowskiej, do której chciałem wejść. Zdjąłem pakunki z wozu i poszedłem na ul. Kołłątaja obok. Widziałem, że tam poszedł i wróciłem się do fabryki, gdzie była tylko żydowska policja. Robotników już nie było. Długo zabawiłem, gdy wyszedłem, Ukrainiec stał we drzwiach. Pytał, dlaczego tam wszedłem. Mówiłem, że mnie zawołali. Na to on, abym nie opowiadał głupot, bo widział, jak było. Mówiłem, że nic nie sprzedałem, tylko policjant żydowski mnie zawołał, dlatego wszedłem. On mówił, że zszedłem z fury i kazał mi iść do tego chłopa. Nie chciałem iść, ale mnie zawlókł i pytał go, dlaczego mnie puszcza do Żydów. Chłop rzekł, że nie odpowiada za mnie. Ukrainiec na to: „Jak nie odpowiadacie za niego, to zarekwiruję wam konie i zaaresztuję!”. Myślał, że to mój ojciec i pytał, czy jestem jego synem. Ten zaprzeczył. Przedtem, gdy jechaliśmy do Tarnowa, pytał się mnie, skąd jestem. Wtedy powiedziałem: „Z Szynwałdu od Augustyna spod kościoła”. Ani [trochę] tego chłopa nie znałem. On go znał natomiast i mówił, że do niego chodził, ale mnie tam nie widział. Powiedziałem, że byłem na służbie. Ukrainiec położył moje pakunki na wozie, kazał mi siąść na wozie i nie ruszać się stąd. Poleciał w stronę policji. Jak tylko widziałem, że idzie na gestapo, zeskoczyłem z wozu, zabrałem paczki gwałtem, gdyż chłop nie chciał mi ich wydać. Powiedziałem, że sprzedam tylko słoninę i zaraz przyjdę. Sprzedałem i poszedłem w stronę Szynwałdu. Uszedłem dziesięć kilometrów, wszedłem do sklepu i czekałem na tego furmana. Za pół godziny nadszedł bez wozu i konia. Mówił, że Ukrainiec przyprowadził dwóch gestapowców i on uciekł od konia i wozu. Gdy uciekł, tamci bez właściciela wozu nie poznali. Szukali po [brak] i poszli. Gospodarz się wrócił po konie i wóz. Ja czekałem i wróciliśmy razem. W drodze dowiedział się, że jestem Żydem. Pytał mnie, czy pójdę do niego na służbę. Był bardzo zły i chciał mnie wydać. Czułem to. Powiedziałem, że pójdę po bieliznę i przyjdę do niego jutro. Nie przyszedłem. Tydzień nie handlowałem i nie chodziłem do miasta, tylko siedziałem w strachu w lesie. Po tygodniu zacząłem na nowo handlować i tak było przez trzy miesiące. W międzyczasie znalazłem miejsce u jednego gospodarza, od którego wiedziałem, że przebywa [u niego] mój kuzyn. Poszedłem do kuzyna i prosiłem, żeby za to, że on szyje dla tego chłopa, aby mnie choć z miesiąc przetrzymał, lecz nie chciał. Znalazłem jeszcze jednego Żyda, poszliśmy do lasu i zrobiliśmy bunkier. W dzień chodziłem do miasta, a na noc szedłem do lasu. Już była jesień. Tak przetrwaliśmy trzy miesiące. Jeden Polak z Szynwałdu, który wiedział, że handluję, prosił, abym mu kupił rower, że on ze mną pójdzie. Poszliśmy do Tarnowa na Burek i szukaliśmy. Było wtedy bardzo dużo tajnych. Pokręciliśmy się z godzinę i mówiłem, że pójdę, że się boję. Kazał mi jeszcze poczekać. Zauważyłem, że idzie za mną dwóch chłopców prowadzących rower. Obróciłem się. Znałem ich jeszcze sprzed wojny. Chciałem się ulotnić. Poszedłem do „hali”, kupiłem ciastko, jadłem i lizałem palce, chcąc ich zmylić, że to chłopak ze wsi. Przyszli za mną i widziałem, że im nie ucieknę. Stanąłem, doszli do mnie i pytali, czy jestem z Widoku. Powiedziałem, że ani Widoku nie znam. Kazali mi iść ze sobą na policję. Stali na pedałach od rowerów na zachód. Zacząłem uciekać w stronę wschodu, na drugą ulicę. Wbiegłem do jednej sieni. Jeden Polak widział to i gdy tamci nadjechali i pytali, czy nie widział uciekającego chłopca, powiedział, że właśnie wbiegł do tej sieni. Weszli i zobaczyli mnie na podwórzu. Położyli rowery, wzięli mnie za ręce i powiedzieli, że pójdą na gestapo. Prosiłem bardzo, żeby mnie puścili i dawałem im dwa tysiące złotych. Zaraz obok, na Nadbrzeżnej Dolnej mieszkał jeden Polak, do którego cały rok chodziłem i nosiłem słoninę. Był też sklep, do którego nosiłem słoninę. Ci ludzie wiedzieli, że jestem ze wsi. Gdy zobaczyli, że mnie chłopaki „telepią”, przyszli i pytali, czego ode mnie chcą. Oni mówili, że jestem Żydem. A ci: „Co to za Żyd, jak on do nas cały rok chodzi, macie go zaraz puścić, bo was zamknę”. Jeden z nich był volksdeutschem. Puścili mnie i pytali tych panów, gdzie oni mieszkają. Jeden powiedział, że ma tu sklep, a drugi, że mieszka obok. Gdy mnie puścili, zaszedłem do tego sklepu, kupiłem ubranie wojskowe i rozmawiałem z tym kupcem o tej przygodzie. Opowiadałem, że ci chłopcy wiedzieli, że mam pieniądze, chcieli mi je odebrać i dlatego
Jednego wieczoru poszedłem do Tarnowa. Odebrałem pieniądze, które miałem u ludzi, kupiłem sobie wiejskie ubranie, siostrze sukienkę i rozmaite materiały. Wolałem towar jak pieniądze i kupiłem za wszystko, co miałem. Poszedłem nazad do lasu. Powiedziałem, że więcej handlować i ryzykować nie będę. Rozmyślałem, jak tu zrobić sobie papiery, żebym do obcej wsi mógł iść na służbę. Miałem jednego znajomego, 15-letniego chłopca, Polaka. Poszedłem do niego. Pytałem się go, jak się nazywa, kiedy urodzony, jak się nazywa jego rodzina. Wszystko mi powiedział. Na drugi dzień poszedłem do księdza, powiedziałem mu nazwisko tego chłopca, prosiłem go o wydanie metryki, gdyż chcę wyrobić sobie kenkartę. Dał mi ten wyciąg. Zapłaciłem pięć złotych, na drugi dzień poszedłem do gm. Ryglice, oddałem metrykę. Odpisali [dane] do kenkarty, kazali dać zdjęcie i wydali mi kenkartę. Gdy wróciłem, dowiedziałem się, że jeden gospodarz poszukuje chłopca do służby. Zgłosiłem się i przyjął mnie. Pytał się o papiery. Pokazałem mu, poszedł ze mną do sołtysa, zameldował mnie jako swego parobka. Cały rok siedziałem u niego i pasłem krowy, wstawałem wczas, sprzątałem. Gospodarz był bardzo zadowolony ze mnie. Razu jednego przyszedł do mnie niespodziewanie tatuś, do stodoły, gdzie spałem. Nic nie wiedziałem o ojcu, a on się o mnie dowiedział od ludzi. Rozmawialiśmy całą noc. O 3.00 kazałem mu iść, żeby go gospodarz nie widział. Poszedł, lecz gdy wychodził, gospodarz zauważył go i poznał. Domyślił się, kto ja jestem, ale mi nic nie mówił. Potem cała wieś się dowiedziała, ale gospodarz mnie nie wyrzucił i ludzie mnie nie wydali. W lipcu, gdy Niemcy się cofali, przyjechało do tej wsi gestapo do klasztoru. Tam się zakwaterowali. Raz wieczorem przechodził jeden gestapowiec, zauważył jakąś postać z daleka i haltował ją. Nie stanęła. Wtedy strzelił trzy razy, ale ten ktoś uciekł. Ponieważ było już ciemno, nie zauważył, że była to dziewczynka. Wszedł do naszego domu i pytał się o chłopca 12-letniego. Byłem wtedy na strychu i słyszałem to wszystko. Wyrobiłem sobie dziurę w ścianie i schowałem się. Usnąłem i spałem do rana. Rano zszedłem. Kazali mi zjeść i odejść, bo gestapowiec mnie szukał. Poszedłem do siostry. Tam też kwaterowało wojsko i ona pracowała w wojskowej kuchni. W międzyczasie jej też wyrobiłem kenkartę, w ten sam sposób co sobie. Był im potrzebny chłopiec do noszenia wody do kuchni. Pracowałem w tej niemieckiej kuchni dwa tygodnie. Po tym czasie Niemcy odjechali. Wróciłem do tego gospodarza, u którego służyłem. Tam już wiedzieli, że to nie chodziło o mnie i chociaż nie chciałem, bo bałem się, kazali mi zostać. Zostałem. Pasłem dalej krowy. W niedzielę pasłem krowy i chodziłem do kościoła. Mówiłem, że jak przeżyję, to się przechrzczę. Oni byli zadowoleni i cieszyli się z tego, mówiąc, że mogę tu być i nikt mnie nie wyda. Byłem u niego do września. Wtem [poczynając] od Czarnej zaczęto Polaków wysiedlać. Zaczęli więc przyjeżdżać do naszej wsi. Kto miał miejsce, przyjmował ich. U nas nie było miejsca, bo było dużo ludzi, więc gospodarz nie przyjął. Wysiedleni dowiedzieli się, że on trzyma Żyda, więc zaczęli przychodzić i mówili, że tyle ludzi bez dachu nad głową, a on trzyma Żyda, zamiast wziąć kogoś innego. Sprzeczał się z nimi, że to nieprawda; nie przyjął nikogo, a mnie trzymał dalej. W jesieni trzeba było iść do rowów. Chłopaki z tej wsi powiedzieli Niemcowi, że umiem po niemiecku. On właśnie takiego szukał, więc zawołał mnie i pytał skąd umiem po niemiecku. Powiedziałem, że nauczyłem się ze słownika, jak pasłem krowy. Wziął mnie na tłumacza. Byłem stale z nim i było mi bardzo dobrze. Ktoś mu powiedział, że jestem Żydem. Gdy szedłem jeden raz do niego, spotkał mnie jeden chłopak i pytał, dlaczego wczoraj nie byłem. Powiedziałem, że byłem chory. Radził, bym dziś też nie szedł, gdyż kierownik wie, że jestem Żydem. Podziękowałem mu i wróciłem do gospodarza. Pytał, dlaczego wróciłem, więc powiedziałem mu, że tłumacz już nie jest potrzebny. Byłem