PAWEŁ NOWAK


St. sierżant Paweł Nowak, 39 lat, podoficer zawodowy Korpusu Ochrony Pogranicza, kawaler; 3 kompania Oddziałów Zapasowych Piechoty.


24 września 1939 r. , po rozbiciu nas pod Lwowem, przewędrowałem całą Polskę do Krakowa i z powrotem w cywilnym ubraniu. Znajomość języka niemieckiego ułatwiła mi poruszanie się wśród Niemców. 29 września [1939 r.] w Krakowie otrzymałem zezwolenie na wyjazd do Żabiego Starego [Żabiego], miejsce postoju kompanii Korpusu Ochrony Pogranicza, celem przedostania się za granicę. 9 października [1939 r.] zostałem w Worochcie aresztowany przez milicję. Zdemaskował mnie Żyd, który mnie poznał jako szefa kompanii KOP „Żabie”. 12 października [1939 r.] zostałem wraz z innymi odesłany do więzienia w Stanisławowie i po wstępnych badaniach osadzony w celi wraz polskimi i z Rusi Zakarpackiej Ukraińcami, którzy nam bardzo urągali i wszystko donosili.

Co do straży więziennej, to krasnoarmiejcy życzliwiej się ustosunkowywali do nas niżeli milicjanci Żydzi, którzy nas prowokowali, zwłaszcza podczas rewizji, kiedy nam zrywali z szyj krzyżyki i medaliony, depcząc je nogami.

13 grudnia [1939 r.] zostałem wysłany transportem przez Lwów do więzienia w Chersoniu, tak że 23 grudnia [1939 r.] zamknęły się za nami bramy więzienia. Po wstępnych torturach jak rewizja, badania i dezynfekcja, dostałem się na salę razem z 210 Polakami. Było nas ok. 130 z policji, 50 wojskowych, oficerów zawodowych jak płk Marszałek, płk Koszewski, kpt. Motyka, porucznicy, podoficerowie i strzelcy. Resztę stanowili szoferzy i Żydzi. Współżycie było możliwe, a zwłaszcza wśród wojskowych, jak oficerów, tak i szeregowych. Wśród policji często wybuchały kłótnie i nieporozumienia. Było dwóch ruskich konfidentów, którzy byli znani, nie przeszkadzało to nam urządzać pogadanki, naukę języków obcych i inne gry. Ale gdy nasz człowiek nazwiskiem Koprowski, b. urzędnik magistratu w Tarnowskich Górach, sprzedał się NKWD z chęci poprawienia sobie bytu, to rozpoczęły się wielkie szykany i rewizje dniem i nocą oraz badania itp. Warunki higieniczne dobre. Umarł prezes sądu okręgowego z Krakowa, niejaki Zborowski.

31 marca 1940 r. przewieźli nas do więzienia w Mikołajewie i porozmieszczali po różnych celach. Warunki higieniczne dobre, wyżywienie możliwe, lecz po kolei nas wywozili swoim systemem w niewiadomym kierunku. 21 września 1940 r. zostałem wezwany do naczelnika i odczytano mi wyrok: trzy lata łagrów za nielegalne przejście granicy (rzeki San). 1 października [1940 r.] odesłali nas do Charkowa do więzienia, a 10 października [1940 r.] z Charkowa przez Moskwę do Mołotowska, do portu wojennego, 40 km od Archangielska.

Początkowo pracowałem przy wydobywaniu drzewa z Morza Białego, potem wywieźli nas na 13 uczastek do kamieniołomu. Tam jeszcze Polaków nie było, więc gdy na stan 800 ludzi przywieźli nas, 50 Polaków, to początkowo stosunek ich, tak władzy, jak i łagierników był życzliwy. Sam naczelnik, pułkownik NKWD, nami się opiekował, dał nam oddzielny barak i otoczył nas opieką. Byłem tam ja, jeden podoficer zawodowy, paru rezerwistów, uczniowie gimnazjalni i Żydzi.

Praca w kamieniołomach była ciężka, polegała na rozkopywaniu gór piaskowych, z których wybierało się grubszy kamień, a drobny przesiewało się przez sita. Tak trzeba było pracować 12 godzin i w tym czasie ułożyć sztapel – cztery metry sześcienne. Wyżywienie i ubranie marne i liche, a mrozy sięgały 50 stopni. Z powodu głodu powstawały wśród nas kłótnie. Współżycie koleżeńskie staraliśmy się utrzymać, chociaż nasi młodzi chłopcy często zapominali się, używając tego wstrętnego łagiernego języka, lecz kierując nimi, wpływaliśmy na nich słowami, a nawet i groźbą.

Pomoc lekarska możliwa. Lekarzem był Polak z Poznańskiego, który po wojnie światowej pozostał w Rosji i czuł wielką sympatię do nas. Raz w przystępie szczerości powiedział mi, że [jest] już 20 lat w łagrach Powiada: jak stosunki z Polską się psuły, to zamykali go jako Polaka, a gdy z Niemcami, to znów go zamykali jako Niemca, bo był rodem z Poznańskiego. To był człowiek już wykończony.

Łączność z krajem miałem z żoną kolegi z KOP nad Dźwiną, która mi pomagała, przysyłając paczki. Z rodziną swoją, która jest na Śląsku, łączności nie miałem.

30 kwietnia 1941 r. wywieźli nas do więzienia w Wołogdzie, a 18 maja [1941 r.] do więzienia w Kierowie [Kirowie]. 1 czerwca [1941 r.] transportem ok. czterech tysięcy ludzi wywieźli nas nad Peczorę. Dostałem się na odcinek rzeki Usa do Abizu [Abez], gdzie pracowałem przy ładowaniu i rozładowywaniu barek na rzece. Tu już wyżywienie i stosunek ich do nas był lepszy. Nasz nastrój był dobry, wyczuwaliśmy, że na świecie coś się dzieje. Czy w pracy, czy w wolnych chwilach była u nas rozmowa tylko [o tym], że my wojnę dalej prowadzimy, że tworzy się polska armia w Anglii itd. Wypadków śmiertelnych, jak w Mołotowsku, tak i na tym odcinku nad Usą nie było.

5 sierpnia 1941 r. przeczytano nam oficjalnie gazetę o umowie polsko-sowieckiej i o amnestii dla nas wszystkich, przy czym nawoływano nas do wytężonej pracy, gdyż teraz pracujemy i wojujemy wspólnie przeciwko Niemcom. 1 września [1941 r.] skoncentrowali nas na 108 kołonii, gdzie już władzę objęli nasi ludzie. Zorganizowaliśmy się w kompanie i 20 września [1941 r.] wydali nam udostowierienija na wyjazd do polskiej armii do Buzułuku. Na drogę otrzymaliśmy nowe ubrania, buty, bieliznę i po 217 rubli. Jechaliśmy z wielkim entuzjazmem, lecz w Czkałowie spotkało nas rozczarowanie, bo w Buzułuku już do wojska nie przyjmowali, tak nam przynajmniej powiedzieli nasi obcy wojskowi, którzy nas transportowali. Wysłano nas dalej do Samarkandy, potem do Czardżou, a potem rzeką Amu-darią w dół nad Morze Aralskie.

Jechało nas ok. pięciu tysięcy osób, ale ile nas wróciło, nie wiem. W Karakałpacji w rejonie Kungradu [Qo’ng’irot] poszliśmy do kołchozu Tendyk, było nas 91 ludzi. Pracowaliśmy jako wolno najemni przy zbiorze bawełny. Naród tubylczy, bardzo pierwotny, przyjął nas życzliwie, lecz sami nie mieli co jeść, więc i my głodowali[śmy]. W listopadzie 1941 r. zabrali nas i wieźli w górę rzeki Amu-darii, by nas dowieźć do Czardżou, lecz ze względu na mróz, brud, głód i choroby, ludzie marli po 30 dziennie. Dowieźli nas tylko w rejon Urgenczu i Szawatu i znowuż nas wyładowali na brzegi Amu-darii i wywieźli po 70–100 km do kołchozów. Tam przebywałem do chwili powołania mnie na komisję wojskową.

5 kwietnia 1942 r. wyjechaliśmy w górę rzeki do Czardżou, następnie do G’uzor i 21 kwietnia 1942 r. zostałem przyjęty przez Komisję Uzupełnień nr 7 do Oddziałów Zapasowych Armii, gdzie przebywam do chwili obecnej.

Miejsce postoju, 28 stycznia 1943 r.