TYMOTEUSZ ZIELIŃSKI

Tymoteusz Zieliński
kl. VIA
Publiczna Szkoła Powszechna w Siennie

Chwila pamiętna w moim życiu z czasów okupacji

Był to dzień styczniowy, godzina południowa. Siedziałem przy obiedzie, gdy weszło do nas czterech żandarmów niemieckich. Na ten widok serce we mnie zadrżało. Pytali się zaraz, gdzie [jest] tatuś. Mamusia stała z dzieckiem na ręku, na twarzy zmieniła się w jednej chwili. Odpowiedziała im, że zjadł obiad i poszedł do pracy. A oni zaraz zaczęli plądrować w mieszkaniu, po szufladach, w spiżarni, również w szafie i we wszystkich kątach. Gdy już wszystko powywracali do góry nogami, poszli po tatusia, który pracował w stolarni. Ja to wszystko obserwowałem, [bo] stałem w ukryciu z pół godziny. Zobaczyłem, że wracają z tatusiem, któremu krew broczy po twarzy, i ujrzałem, że jest bardzo zbity. Wleciałem do domu i powiedziałem [o tym] mamusi. Nim wyszła, oni już minęli nasz dom i poszli do ogrodu, który był koło domu, a ja szedłem za nimi.

Zobaczyłem, że żołnierz przystawił tatusiowi broń do głowy i usłyszałem strzał. Wtedy o mało nie upadłem na ziemię. Nie patrzyłem, co się stało, bo byłem pewny, że już tatuś [został] zabity. Wróciłem z ogrodu i już nawet do domu nie wchodziłem, biegłem i biegłem ze strachu przeszło kilometr drogi, po której się przewracałem, wstawałem i znów biegłem. Tak [dobiegłem do] wsi, gdzie przyjaciele rodziców mnie zatrzymali, i byłem [tam] do wieczora. [Potem] wróciłem do domu. Mamusia mi powiedziała, że tatusia zabrali do Starachowic, a ten strzał, który [usłyszałem], był [oddany] w górę. Po jakimś czasie tatuś wrócił. [Jednak] nas nie zastał, bo nas już wyrzucili z tego domu, było to w styczniu. Pomimo że byłem nieletni, bo miałem zaledwie dziesięć lat, ale tak zapamiętałem to smutne przeżycie, jak gdyby [to było] wczoraj.