Szer. Leon Zaprudnik, syn Hilarego i Marii, rocznik 1914, rolnik, gajowy, kawaler. Zamieszkały wieś Hustaty, gm. Jody, pow. brasławski, woj. wileńskie.
10 lutego 1940 r. zostałem aresztowany i wywieziony wraz z rodziną do omskiej obłasti, jarkowski rejon, posiołek Madrycha.
Zabrali nas w nocy. Przyjechali NKWD-ziści z karabinami, pięć osób, i kazali nam ubierać się. Powiedzieli, że powiozą nas do innej obłasti, i powiedzieli, że my jesteśmy burżuje i kapitaliści i kazali oddać złoto lub złote rzeczy. Następnie kazali zabrać tylko to, co można na siebie nałożyć i załadowali do wagonu towarowego (50-tonowy) po 80 osób z rzeczami.
Wywieźli nas w tajgę, gdzie znajdowały się dwa baraki, w których nas zakwaterowali – 104 rodziny, łącznie 700 osób – tak że było bardzo ciasno i niewygodnie, ponieważ mieszkali wszyscy razem, dzieci, kobiety i mężczyźni. W baraku było nieczysto, gdyż rozmnożyło się dużo robactwa: pluskwy, karaluchy i wszy. Brak było mydła i z tego powstawały rozmaite choroby, od których umarło ok. tysiąca osób w okresie jednego roku. Nazwisk nie wymieniam, gdyż dokładnie nie pamiętam.
Na przymusowe roboty wygnali na trzeci dzień. Pracowaliśmy od godz. 6.00 do 18.00. Jak który nie wyrobił normy lub nie wyszedł na robotę, to mu zmniejszali porcję chleba i nic mu nie sprzedali w sklepie. A gdy to powtórzyło się kilkakrotnie, to go oddawali pod sąd i sąd za to przysądzał po 25–50 proc. [potrącenia z] miesięcznego zarobku.
Pomoc lekarska była bardzo słaba. Leczyli choroby tylko zewnętrzne, np. kto miał na sobie rany i jakieś okaleczenie, to robili opatrunek, a innych chorób wcale nie leczyli.
Zarobek dzienny był przeciętnie do pięciu rubli, na które ciężko musiał pracować w lesie i jeszcze wszystkiego nie wypłacali, [bo potrącali] na obronę kraju i NKWD. Tak że na ten kawałek chleba nie wystarczało i chodziliśmy do pracy o głodzie i chłodzie, przy mrozie 50 stopni.
Stosunek władz sowieckich do Polaków był następujący: traktowali nas pod względem życiowym jak i swoich obywateli, pod względem politycznym uważali nas za wrogów i nie mieliśmy żadnego głosu. Aż do zwolnienia byliśmy pod nadzorem NKWD i tam poszliśmy pracować, gdzie oni posłali. Zabraniali modlić się i prowadzili stale propagandę antyreligijną, a gdy mówiliśmy o swoim kraju, to nas zamykali do więzienia i mówili, że już naszej Polski nie będzie. O kulturze wcale nie było mowy, gdyż my nic nie widzieliśmy kulturalnego oprócz brutalnych słów od ich obywateli.
Listowną łączność z krajem mieliśmy do czasu wybuchu wojny niemiecko-bolszewickiej.
Zwolniony z nadzoru NKWD zostałem 5 sierpnia 1941 r. Wraz z rodziną 10 lutego 1942 r. wyjechałem z tej miejscowości do Nowosybirska, do placówki polskiej, która skierowała nas do Ałtajskiego Kraju, kosichińskij rajon, kontoszyńskij LTH. Tam pracowałem przez dwa miesiące i stamtąd chciałem dostać się do wojska, lecz władze sowieckie nie puszczały.
Dostałem się do wojska dzięki temu, że była razem ze mną żona por. Ostrowskiego. Porucznik przysłał po swoją żonę jednego wachmistrza, który zabrał mnie ze sobą i w ten sposób 10 maja 1942 r. w Guzaże [Guzor] dostałem się do Wojska Polskiego w Guzuaże.
Opisałem tylko z grubsza, ponieważ za mało miałem czasu.
Miejsce postoju, 10 marca 1943 r.