WŁADYSŁAW SIEROSZEWSKI

Warszawa, [brak daty dziennej] czerwca 1947 r.

Do
Instytutu Pamięci Narodowej
przy Prezydium Rady Ministrów
w miejscu

W odpowiedzi na uprzejme zapytanie przesyłam w załączeniu opis walk o Redutę Wawelską od 1 do 11 sierpnia 1944 roku. Jednocześnie zaznaczam, że aczkolwiek – znalazłszy się na miejscu jako najstarszy szarżą oficer – sprawowałem faktycznie dowództwo oddziału, to formalnie nigdy żadnym rozkazem na to stanowisko powołany nie byłem.

Zastrzegam, że załączony opis może zawierać drobne nieścisłości co do dat i szczegółów, które zatarły mi się w pamięci.

Z chwilą przejścia oddziału do Śródmieścia zostałem powołany na inne stanowisko i bezpośredni mój kontakt z oddziałem zerwał się. Informacji o dalszych działaniach oddziału (który między innymi odznaczył się w walkach o al. Sikorskiego w połowie września 1944 r.) mógłby udzielić ówczesny dowódca oddziału por. Jerzy Modro (Szpital Dzieciątka Jezus, mieszkanie pp. Jasińskich), dane zaś o zachowaniu się Niemców i własowców po zdobyciu reduty – adiutant oddziału inż. Maria Lachert (ul. Katowicka 9).

Wobec długości opisu zezwalam w razie potrzeby na dokonanie skrótów. Ze swej strony zastrzegam sobie prawo opublikowania relacji w całości lub części.

Władysław Sieroszewski

Obrona Reduty Wawelskiej

(1 – 11 sierpnia 1944 r.)

Siły własne

Obrona bloków znajdujących się między ulicami Uniwersytecką, Mianowskiego, Pługa i Wawelską, zwanych następnie potocznie Redutą Wawelską, nie była zamierzona w planach powstańczych. Bloki te stanowiły podstawę wypadową do natarcia na SS-Kaserne przy zbiegu ulic Raszyńskiej i Wawelskiej. Po załamaniu się tego natarcia schroniły się do nich rozbite plutony 435, [4]36 oraz z sąsiednich baz 437 i 439 AK. One stanowiły trzon załogi bloków, do którego dołączyły szybko niedobitki z innych akcji w tej okolicy (na Instytut Radowy, część na dom akademicki) oraz drobniejsze oddziałki, które utraciły łączność ze swym dowództwem, jak również liczni ochotnicy z miejscowej młodzieży.

W sumie oddział liczył ponad stu mężczyzn oraz około trzydziestu kobiet (sanitariuszek i łączniczek). Dowództwo bloku objął, znajdujący się przypadkowo w bloku w chwili wybuchu walk, kpt. Władysław Sieroszewski pseudonim „Sabała”, dowódcą kompanii był śp. ppor. „Stach”, jego zastępcą ppor. Jerzy Modro pseudonim „Rarańcza”; dowódcami plutonów ppor. Gapner-Bogucki pseudonim „Janusz”, plut. pchor. „Ryszard”, śp. sierżant „Piń2” i plutonowy „Róża”. Adiutantem dowództwa była sierż. Maria Dziurżyńska ps. „Mucha”. Kapelanem śp. ks. prof. Salamucha, lekarzem dr. Lange, komendantką patrolu sanitariuszek – śp. „Grażyna”.

Uzbrojenie

Jeden erkaem uszkodzony (nadający się tylko do pojedynczego ognia), jeden kb. mauser niemiecki – około 500 sztuk naboi dobrych, 3 tys. sztuk naboi zleżałych (wykopanych z piwnicy; na trzy strzały dwa niewypały), początkowo cztery pistolety maszynowe, później dwa steny doniesione i jeden bergman zdobyczny; około 40 naboi do pistoletu. Około piętnastu pistoletów zwykłych różnych kalibrów z nieznaczną ilością naboi. Kilkaset granatów ręcznych („sidolki” i „filipinki”), sześć plastitrów, kilka granatów niemieckich zdobycznych. Trzy zdobyte na własowcach nb starego typu z ok. 40 nabojami. Około 50 samozapalających butelek z benzyną, spreparowanych na miejscu (w domu były dwie apteki).

Łączność

Łączność z dowództwem obwodu została natychmiast zerwana. 3 sierpnia usiłował w dzień przebiec w poprzek ul. Uniwersyteckiej łącznik, ale zginął od ognia z domu akademickiego. Pisemnych rozkazów ani wiadomości przy ściągniętych zwłokach nie znaleziono. Do 7 sierpnia reduta utrzymywała nocą łączność z naszą placówką przy zbiegu ul. Raszyńskiej i Filtrowej, ale i ta placówka nie miała dalszej łączności. W blokach jeszcze do 6 sierpnia funkcjonowały telefony, z których łączono się z paroma prywatnymi numerami w Śródmieściu. Wiadomości z miasta były niestety zupełnie fantastyczne i bałamutne. Zresztą, wobec faktu, że centrale telefoniczne były w rękach niemieckich, wskazana była najdalej posunięta ostrożność w rozmowach. Zmontowano trzy aparaty radiowe, które chwytały audycje zagraniczne.

Służba sanitarna

Kierowniczka ambulatorium – dr Lange; ponadto jeden absolwent oraz kilka studentek medycyny. Patrol sanitarny pod komendą „Grażyny”, która poległa 3 sierpnia przy wyciąganiu spod ognia śmiertelnie rannego łącznika. Środki opatrunkowe w wystarczającej ilości, natomiast brak narzędzi chirurgicznych i odpowiedniej sali operacyjnej uniemożliwiał jakiekolwiek poważniejsze zabiegi, co spowodowało śmierć kilku rannych skutkiem wykrwawienia.

Zaopatrzenie

Dzięki ofiarności i współdziałaniu mieszkańców domu zupełnie nie dał się odczuć brak żywności. Po obliczeniu produktów zgłoszonych przez mieszkańców oraz zarekwirowanych w opuszczonych mieszkaniach ustalono, że bez konieczności ograniczania się starczy żywności na około trzy tygodnie dla załogi i mieszkańców (w liczbie około pięciuset osób). Cztery kuchnie prowadzone przez miejscowe lokatorki dostarczały żołnierzom trzy razy dziennie gorący posiłek. Ponadto żołnierze schodzący po służbie na odpoczynek mogli zawsze liczyć na szklankę herbaty i kawałek chleba.

Charakterystyka oddziału

W zwartych jednostkach, które stanowiły trzon załogi, przeważała młodzież szkolna (dużo harcerzy), nie brak jednak było i młodzieży robotniczej z peryferii miasta (Wola, Targówek, Włochy). Ludzi w sile wieku – poza oficerami – niewielu. Jako ochotnicy z miejscowej ludności zgłosili się oprócz młodzieży także, i dość licznie, ludzie dojrzali, ojcowie rodzin. Elementów pod względem moralnym niepewnych – bardzo niewiele (trzy wypadki dezercji, parę wypadków drobnego szabru). Na ogół poziom załogi był dość wysoki, raczej wyższy niż w przeciętnych oddziałach powstańczych (prócz baonów harcerskich), mimo iż karność pozostawiała nieco do życzenia.

Wśród załogi należy wymienić dwóch Francuzów – robotników z obozu pracy – i jednego Austriaka.

Przygotowania do obrony

Niemcy, nie atakując domu przez pierwsze dwa dni, dali rozbitym i zdemoralizowanym niepowodzeniem powstańcom czas, by zorganizować się i ochłonąć. Przy pomocy szaf, tapczanów i komód napełnionych ziemią zabarykadowano wszystkie parterowe otwory, przy czym duży kłopot sprawiały wielkie okna u zbiegu ulicy Wawelskiej i Pługa, gdzie uprzednio była szkoła. Obie bramy (Wawelska 60 i Mianowskiego 15) zostały zamknięte murami z cegieł i brukowców oraz workami (siennikami) z ziemią. Takież worki ułożono na parapetach okien pierwszego i drugiego piętra, gdzie umieszczono pozycje strzeleckie. W paru miejscach wybito strzelnice. Poprzebijano na każdym piętrze ściany, aby móc swobodnie przebiegać dookoła, od okna do okna. Wanny we wszystkich mieszkaniach napełniono wodą. Zarządzenie to okazało się bardzo trafne, gdyż po kilku dniach dopływ wody został wstrzymany i pozostała tylko studnia na podwórzu.

Z mieszkańców domu zorganizowano straż przeciwpożarową, na czele której stali z całym poświęceniem śp. inż. Wojsław Zaborski, śp. Ignacy Grabski, trzeciego nazwiska nie pamiętam i śp. Kazimierz Majewski.

Siły nieprzyjaciela

Kompania niemieckich SS z koszar przy ulicy Dantyszka z jednym działkiem przeciwpancernym oraz paru cekaeami. Prawdopodobnie również z jednym lub dwoma moździerzami. Dwa działa polowe.

Oddziały własowców w sile jednej – dwóch kompanii stale blokowały redutę od strony Pola Mokotowskiego. Około dziesięciu dział przeciwlotniczych na tymże polu w rejonie Rakowieckiej. Czołgi w liczbie stopniowo wzrastającej od dwóch do siedmiu (w czym pięć tygrysów, względnie panter, i dwa małe) w miarę rozwoju akcji. W ostatnich dwóch dniach wprowadzone zostały do walki goliaty.

Przebieg walk

Dowództwo reduty wysunęło dwa posterunki mające na celu ubezpieczenie bloku od niespodziewanego natarcia. Jeden w sile 1:6 (z jednym peeemem i granatami) w domu przy ulicy Mianowskiego 24, drugi w sile 1 plus 3 w gmachu admiralicji przy zbiegu ul. Żwirki i Wigury z Wawelską.

Przez pierwsze dwa dni nieprzyjaciel nie wykazywał większej aktywności, ograniczając się do położenia zapór ogniowych z ciężkiej broni maszynowej wzdłuż ulic Uniwersyteckiej, Raszyńskiej i Wawelskiej oraz do nękania załogi początkowo niezbyt silnym ogniem z moździerzy.

3 sierpnia załoga ostrzelała i obrzuciła granatami transporty samochodowe idące w kierunku Okęcia. W odpowiedzi na to nieprzyjaciel skierował na redutę ogień dział przeciwlotniczych z Pola Mokotowskiego. Górna część narożnika od ulicy Raszyńskiej i Wawelskiej została zdemolowana. Ciężkie pociski przebijały na wskroś frontowe zabudowania i wybuchały na podwórzu. Na szczęście po oddaniu około trzydziestu strzałów baterie przeciwlotnicze zamilkły; natomiast przy poparciu ognia działa polowego i ciężkich karabinów maszynowych nieprzyjaciel przeszedł do natarcia od strony ulicy Wawelskiej w sile około dwóch kompanii własowców niechętnie posuwających się naprzód, lecz został odparty ogniem peemów i obrzucony granatami ręcznymi. W akcji tej poległ strz. „Kmicic”. Tegoż dnia zabity został przez strzelca wyborowego nasz obserwator na dachu domu oraz od granatników dwie osoby cywilne, prócz tego było kilku lekko rannych.

W ciągu następnego dnia odparto słabszy atak na narożnik ul. Pługa i Mianowskiego. Nieprzyjaciel, podpalając bloki po przeciwnej stronie ul. Pługa, uniemożliwił sobie natarcie od tej strony. Jednocześnie wzmógł się ogień na odcinku Wawelskiej i Raszyńskiej, do akcji weszły czołgi, których pociski nie czyniły (większej) wielkiej szkody murom, natomiast momentalnie burzyły barykady w parterowych oknach, z takim mozołem wznoszone; ponieważ jednak Niemcy nie mogli zdecydować się na szturm, a w nocy odstępowali na dalszy dystans, z zapadnięciem mroku naprawiano szkody i wyrwy spowodowane w ciągu dnia. W ciągu najbliższych dni Niemcy dwukrotnie wezwali załogę do kapitulacji, raz bezpośrednio z ulic, drugi raz przez mieszkańca domu dr. Trojanowskiego, którego specjalnie w tym celu przepuścili, pozwalając mu wyprowadzić z domu córkę i żonę. Żądania zostały odrzucone. Ubito kilku własowców, którzy próbowali penetrować ulice Pługa, Mianowskiego i Uniwersytecką, zabierając im broń i amunicję, niestety w bardzo nikłej ilości.

5 sierpnia nieprzyjaciel, zasłaniając się ogniem z tygrysa i przy użyciu bomb dymnych, zaatakował gmach admiralicji broniony przez czterech żołnierzy AK oraz miejscowych mieszkańców, składających się przeważnie z Cyganów i mętów podmiejskich. Mimo że obrońcy mieli do dyspozycji tylko broń krótką i granaty, walka trwała przez kilka godzin, nieprzyjaciel musiał zdobywać piętro po piętrze. Z naszej strony, wobec konieczności bezwzględnego oszczędzania amunicji, nie można było dać skutecznej pomocy. Niemcy zrezygnowali ze zdobycia ostatnich pięter i podpalili budynek. W nocy dwaj ranni żołnierze zdołali się przedostać do głównego bloku, dwaj pozostali podobno również zdołali ujść w pola.

Następne dni upłynęły pod znakiem wzrastającego ognia czołgów, broni maszynowej i moździerzy. Wobec zdemolowania znacznej części mieszkań, zwłaszcza od strony Wawelskiej, zaznaczyło się przeludnienie piwnic. Nastroje załogi w dalszym ciągu dobre, natomiast przedłużające się oblężenie wpłynęło na upadek ducha wśród ludności cywilnej.

7 sierpnia po południu obserwacje własne kazały się spodziewać ataku na dom przy ulicy Mianowskiego 24 (drugi front na ul. Mochnackiego) i – wobec niemożliwości skutecznej obrony tej pozycji – dowództwo nakazało na noc najbliższą ewakuację załogi i rannych do głównego bloku. Jednak przed wieczorem SS ukraińscy z domu akademickiego nagłym wypadem opanowali dom przy Mianowskiego 24. Załoga zdążyła się wycofać, jednak pozostawiając rannych na pastwę losu. Ukraińcy, opanowawszy frontowe okna od ulicy Mianowskiego, ogniem wręcz zasypali nasze pozycje. Wobec przewagi ogniowej nieprzyjaciela sytuacja była dramatyczna: nie było sposobu przeszkodzić nieprzyjacielowi w przeskoczeniu wąskiej ulicy i wdarciu się do reduty. Wszyscy szykowali się do bitwy na granaty ręczne wewnątrz domu. Jednakże Ukraińcy nie zdecydowali się na ten krok, a nawet z nadejściem nocy cofnęli się od frontowych okien, nie wystawiając posterunków. Korzystając z tego zaniedbania patrol nasz złożony z pięciu ludzi wślizgnął się nocą do domu Mianowskiego 24 i podłożył przy pomocy butelek z benzyną ogień. Dom częściowo spłonął i w ten sposób uniemożliwiono nieprzyjacielowi korzystanie z tak groźnej dla nas pozycji.

8 sierpnia, po silnym przygotowaniu artyleryjskim i maszynowym, które kosztowało nas kilku rannych, nieprzyjaciel przy użyciu dwóch czołgów rozpoczął natarcie na narożnik ul. Wawelskiej i Pługa. Po podpaleniu czołgu butelką z benzyną przez 16-letniego harcerza „Błyska” (poległ we wrześniu na ulicy Nowogrodzkiej) nieprzyjaciel cofnął się, zadowalając się zrujnowaniem barykad w parterowych oknach tego odcinka. Całonocną pracą wyrównano wyrządzone szkody.

Przez kilka ostatnich dni załoga zmuszona była bezczynnie patrzeć na wyprowadzanie tuż pod jej oknami ewakuowanej ludności na Okęcie. Niemcy wysłali też cywilnych Polaków dla szukania swoich zabitych i rannych pod ścianami reduty; zdarzało się, że niemieckie karabiny maszynowe otwierały ogień na tych nieszczęśników, paru z nich – rannych – przeleżało jęcząc cały dzień na ulicy, gdyż kule nieprzyjacielskie uniemożliwiały okazanie im pomocy, dopiero z nadejściem nocy udało się ich ściągnąć do wnętrza bloku. Od tego dnia wzmożony nacisk artylerii, broni maszynowej i moździerzy wskazywał, że nieprzyjaciel szykuje się do likwidacji reduty. Straty własne w tym czasie wynosiły dwóch zabitych i kilkunastu rannych, przeważnie lekko. Niemcy zaczęli używać pocisków zapalających, które wywołały parę lokalnych pożarów, łatwo ugaszonych. Jednak wobec braku wody na piętrach i długotrwałych upałów pojawiło się niebezpieczeństwo ogólnego pożaru; celem zażegnania tego niebezpieczeństwa dowództwo kazało usunąć z frontowych pokoi meble, firanki i inne łatwopalne przedmioty.

Podwórze bloku przedstawiało teraz niesamowity widok: doły po ziemi użytej do barykad, groby poległych, wyrwy od granatów, połamane meble, sterczące z ziemi szyjki zakopanych butelek z benzyną, wreszcie cegły i gruz z wywalonych pociskami otworów w murach wytwarzały jedno wielkie rumowisko, na którym w rzadkich chwilach ciszy bawiły się więzione po piwnicach dzieci.

8 sierpnia o zmroku, gdy nieprzyjaciel, jak zwykle, przerwał swój ogień i natarcia, odbył się na podwórzu apel i skromna uroczystość ku uświęceniu faktu, że Reduta Wawelska broni się już tak długo jak Westerplatte. Jednakże rezerwy załogi były już na wyczerpaniu: zerwana łączność ze światem, niesprawdzające się nadzieje na odsiecz, wreszcie wisząca ciągle nad głową groza braku amunicji zrobiły swoje. W podziemnej kaplicy trwały modlitwy znękanej ludności cywilnej. Podkreślić wszakże należy, że ludność ta nigdy nie utrudniała pracy załodze, a w chwilach niebezpieczeństwa, np. grożącego pożaru lub naprawy rozbitych barykad, tłumnie – od 10-letniej młodzieży aż po 60-letnie staruszki, spieszyła z pomocą żołnierzom.

9 sierpnia od godziny jedenastej rano koncentryczny ogień artylerii polowej i przeciwlotniczej, moździerzy i czołgów zwalił się na redutę. Frontowa ściana od ulicy Wawelskiej zieje wielkimi otworami. Usuwa się narożnik przy ul. Pługa i Wawelskiej. Tylko z narażeniem życia można się ukazać na podwórzu zasianym odłamkami i cegłami. Tuman dymu i kurzu przesłania widok.

Około godziny czwartej po południu na czwartym i piątym piętrze wybucha pożar. Momentalnie utworzone łańcuchy ludzkie donoszą wodę na zagrożony odcinek, ale nieprzyjaciel usadowiony na strychach i w oknach domków po przeciwległej stronie ul. Wawelskiej kieruje na walczących z pożarem ogień z broni maszynowej i ręcznej. Po godzinie wysiłków pożar zostaje stłumiony, ale z ciężkimi dla nas stratami. Polegli adwokat Ignacy Grabski i sędzia Stefan Matej, ranni zostali kpt. „Sabała” Sieroszewski, och. Magnuszewski-Skrzyński, harcerz Lewak, inż. Zaborski. Lżejsze zadraśnięcia i poparzenia odniosło mnóstwo osób.

Dnia tego naliczono, że padło na redutę ponad pięćset pocisków różnego kalibru.

Zebrana o godzinie dziewiętnastej narada dowództwa postanowiła ewakuację reduty.

Przekop

Jeszcze dwa dni wcześniej, 8 sierpnia, dowództwo reduty postanowiło dokonać przekopu celem dostania się do burzowca biegnącego pod ul. Wawelską. Ponieważ wiedziano o niewielkiej średnicy burzowca – liczono tylko, że w ten sposób przez pojedynczych łączników da się nawiązać kontakt z naszymi oddziałami w Śródmieściu i ewentualnie dostarczyć brakującej amunicji. Prace prowadzone przez inż. Jackiewicza trwały bez przerwy dzień i noc (na zmianę przez parę ekip). Podkop – przeprowadzony pod fundamentami domu – po przebyciu w ciągu 48 godzin jedenastu metrów dotarł wieczorem 10 sierpnia do burzowca. Okazało się wtedy, że ma on metr wysokości i siedemdziesiąt centymetrów szerokości (w najszerszym miejscu). Wobec szczupłości kanałów oraz braku jakichkolwiek danych co do ich kierunku i połączeń dowódca oddziału postanowił przeprowadzić osobiście patrol celem wytyczenia drogi. Zakładano, że w razie znalezienia odpowiedniego połączenia jeszcze tej samej nocy załoga i część ludności cywilnej będzie mogła być ewakuowana. Niestety, patrol skierował się początkowo w kierunku południowym, chcąc dotrzeć do kolektora idącego pod ul. Grójecką; po przejściu jednak ok. 400 metrów trzeba było zawrócić, gdyż burzowiec urywał się. Nie wzięto również należycie pod uwagę trudności posuwania się niskim i wąskim kanałem wśród gorąca i braku powietrza (na szczęście skutkiem suszy szlamu było tylko kilka centymetrów) oraz konieczności zachowywania ciszy, zwłaszcza przy studzienkach rewizyjnych.

Dopiero o godzinie trzeciej nad ranem patrol, próbując na ślepo szczęścia, wydobył się na powierzchnię przy zbiegu ul. Wawelskiej i Prokuratorskiej, o sto metrów od posterunków niemieckich. Dowódcy oddziału udało w ciągu następnego dnia nawiązać łączność z naszymi patrolami z kompanii por. „Wrony”, przybyłymi nocą przez Pole Mokotowskie od strony ul. Polnej i zorganizować dalsze przejście oddziału ku Śródmieściu.

Upadek reduty

Łącznicy od dowódcy oddziału przynieśli polecenie utrzymania reduty aż do zmroku 11 sierpnia, a następnie wyjście całej załogi i silniejszych mieszkańców kanałami, tak aby o północy czoło kolumny znalazło się u studzienki rewizyjnej przy ul. Prokuratorskiej. Reszta mieszkańców wraz z rannymi miała wyjść – korzystając z nocy – na ulicę i tam oddać się w ręce Niemców.

Plan ten nie został jednak wykonany wobec gwałtowności nieprzyjacielskiego natarcia. Dowództwo reduty, po wyjściu na patrol kpt. „Sabały”, objął ppor. „Rarańcza”. Ogień artyleryjski i maszynowy wzmógł się jeszcze w porównaniu do dnia poprzedniego, nie dopuszczając zupełnie obrońców do frontowych okien. Wybuchały pożary, których już nie próbowano gasić. W akcji wzięły udział czołgi i goliaty. Około godziny piętnastej czołg przewrócił barykadę w bramie Wawelska 60. SS ukraińscy wdarli się przez bramę z ciężkim karabinem maszynowym, odparto ich jednak granatami. Korzystając z tego, większa część załogi w sile około siedemdziesięciu mężczyzn i piętnastu dziewcząt przedostała się do kanału, a wraz z nimi kilka osób cywilnych. Rannych nie udało się zabrać; wraz z nimi pozostał personel lekarski, kapelan i część sanitariuszek. Część załogi, która nie zdążyła lub nie zdecydowała się zejść do kanału, ukryła się wśród mieszkańców bloku.

O godzinie siedemnastej 11 sierpnia na gruzach reduty, prawie całkowicie zdemolowanej, od strony ulicy Wawelskiej ukazały się białe chorągwie. Ogień nieprzyjacielski jednak nie ustawał. Dopiero o zmroku Ukraińcy ostrożnie podeszli do gruzów, nakazując wszystkim wyjść z płonącego gmachu na ulicę. Część rannych oraz ci mieszkańcy domu, których podejrzewano o udział w obronie, zostali na miejscu rozstrzelani. Tak zginęli: ks. profesor Salamucha, inż. Wojsław Zaborski, inż. Maciejewski, Jarosław Skrzyński, prof. Niewiadomski, red. Czosnowski z synem i inni. Wszyscy wychodzący zostali obrabowani z tej niewielkiej ilości rzeczy, jakie mogli zabrać. W oczach niemieckich oficerów pijani Ukraińcy i własowcy przeprowadzali osobistą rewizję kobiet: kilka kobiet zgwałcono, między innymi nieletnie dziewczynki, kilku mężczyzn pobito do nieprzytomności. Reszta popędzona była na Zieleniak.

Niemcy nie mogli zrozumieć, co się stało z załogą, byli przekonani, że reduty broniły dobrze uzbrojone oddziały spadochroniarzy. Gdy odkryli przekop do kanału, nie zdecydowali się na wejście doń. Wrzucili jedynie do otworu kilka granatów i zawalili strop tunelu.

Przejęcie

Przebycie około kilometra kanału trwało kilka godzin. Około północy oddział wydostał się na powierzchnię przy ul. Prokuratorskiej, gdzie już oczekiwał nań poprzednio wysłany patrol i przewodnicy z kompanii por. „Wrony”. Przejście przez Pole Mokotowskie mimo silnego ostrzeliwania pociskami świetlnymi od strony ul. Rakowieckiej odbyło się bez strat. O godzinie trzeciej rano 12 sierpnia oddział przekroczył barykady u wylotu ul. Mokotowskiej. Około piętnastu ludzi, którzy „urwali się” przy przejęciu i pozostali na Kolonii Staszica, po przesiedzeniu dwóch dni pod tarasem palącego się domu, wśród grasujących band niemieckich, dołączyło do oddziału bez strat w nocy z 13 na 14 sierpnia.

Straty własne i nieprzyjacielskie

Straty własne w okresie obrony, zarówno jeżeli chodzi o załogę, jak i o ludność cywilną, wyniosły około dziesięciu zabitych i około trzydziestu rannych.

Do tego dodać należy około piętnastu zastrzelonych przez Niemców przy zdobyciu reduty i dwóch zaginionych w kanałach (por. „Stach” i starszy strzelec „Ziemowit”). Nie wiadomo, co się stało z rannymi z domu przy ul. Mianowskiego 24.

Straty nieprzyjacielskie, jeżeli sądzić z wynurzeń Ukraińców, wynosiły dziewięćdziesięciu ludzi. Ponieważ własne obserwacje nie wykazały, aby ilość poległych na odcinku Reduty Wawelskiej nieprzyjaciół przekraczała 20 – 25 ludzi, należy sądzić, że liczba 90 obejmuje łącznie zabitych i rannych.

Ocena

Zarówno obrona Reduty Wawelskiej, jak i przejście kanałami do Śródmieścia, zostały ocenione bardzo wysoko przez Dowództwo Obrony Warszawy, czego dowodem wielka ilość odznaczeń w okresie, gdy nie szafowano odznaczeniami tak, jak pod koniec powstania. Gen. „Monter” Chruściel wyraził się o obrońcach reduty, że w pierwszych dniach powstania oni i Wola dali przykład Warszawie, jak się powinna bronić.

Reduta Wawelska była w okresie powstania jedyną niewielką i odciętą na dalekich peryferiach placówką, która broniła się tak długo i skutecznie, zasługując na nazwę „Warszawskiej Westerplatte”. Przejście kanałami załogi do Warszawy było bodajże pierwszym przejściem kanałami zwartego oddziału i to kanałami niższymi niż na jakiejkolwiek innej trasie. Dzisiaj, gdy zdajemy sobie sprawę z beznadziejności powstania, także i obrona Reduty Wawelskiej wydaje się bez większego celu i znaczenia.

Jednak z punktu widzenia zadania żołnierskiego w ówczesnym momencie załoga zdała ciężki egzamin, opierając się wrogowi aż do krańców możliwości, a następnie w zwartej formacji przedostając się do swoich.

Obrona reduty opóźniła niewątpliwie o kilka dni atak na politechnikę i pozwoliła w ten sposób na zorganizowanie i okrzepnięcie frontu powstańczego na odcinku Śródmieście-Południe.