JÓZEF WARCHOŁEK

Kpr. Józef Warchołek.

10 lutego 1940 r. zostałem wywieziony wraz z teściem, teściową, bratem żony, żoną i jednym moim dzieckiem do Rosji, Krasnojarskiego Kraju, jenisejskiego rejonu, wioski Makłakowo. Wspomniana podróż była bardzo ciężka, a zwłaszcza dla małych dzieci, gdyż w wagonie towarowym było nas 84 osoby, a było strasznie zimno i brak wody. Raz na trzy lub cztery dni otrzymywaliśmy zupę [nieczytelne] oraz pęczak smarowany olejem.

Po przybyciu do Krasnojarska pierwszym naszym zajęciem było bicie wszy, gdyż tego u każdego nie brakowało. Następnie zostaliśmy wywiezieni sańmi w tajgi Sybiru 340 km od miasta. Tam pracowałem bardzo ciężko przy mrozie 54 stopnie, a zarobek mój wystarczał jedynie dla słabej egzystencji, utrzymania dziecka przy życiu.

Ludność nasza ukraińska w każdym wypadku starała się władze NKWD przekonać o tym, że mieli odrębne prawa, a policja na każdym kroku ich karała i zamykała do więzienia. Początkowo byli bardzo zadowoleni z tego, co ich tam spotkało. Powyższe osoby oddam w ręce sprawiedliwości, gdy wrócę do Polski.

Władze sowieckie oraz NKWD na zebraniach stale nam mówiły, że Polski już nigdy nie będzie, a rząd nasz polski też tu w krótkim czasie z nami będzie pracować w lesie, co też na nas, Polaków wpływało, gdyż słuchanie tego, co mówiono, podrywało nas do czynnego wystąpienia i każdy z nas został aresztowany, a to Fedorko Michał i Nazarkiewicz Mikołaj – obaj koloniści – którzy zostali osadzeni w więzieniu, a z chwilą [ogłoszenia] umowy polsko- sowieckiej zostali zwolnieni, zupełnie niezdolni do pracy.

Ja byłem trzykrotnie aresztowany, a ostatni raz nawet już po umowie polsko-sowieckiej, w listopadzie 1941 r. Po chwilowym uspokojeniu się, po wyjściu z więzienia za wywołanie strajku, gdyż domagałem się u władz wywiezienia naszej ludności w cieplejsze strony, gdyż było dużo wypadków śmierci, a zwłaszcza u dzieci. Po chwilowym niezorientowaniu się władz NKWD wyjechałem do Krasnojarska, a stamtąd do Ługowoj, gdzie w tym czasie organizowała się 10 Dywizja Piechoty.

Rodzinę całą zostawiłem we wspomnianej miejscowości wraz z 84 rodzinami polskimi, które zostały w opłakanym stanie i do dziś dnia nic mi o nich nie wiadomo, bo jedynie sam zwiałem. Władze sowieckie nawet nie chciały słuchać, żeby ktokolwiek wypowiedział się, że chce wstąpić do polskiej armii. Ostatnio w Rosji przed moim wyjazdem otrzymałem list od żony, która opisuje, że stosunki bardzo się pogorszyły z powodu wielkiego napływu ludności rosyjskiej z Leningradu, przez co nic nie można było kupić, choćby za wielką cenę złota.