TEOFIL JANCZARSKI

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

St. sierż. Teofil Janczarski, ur. 28 kwietnia 1884 r., właściciel nieruchomości w Drui, woj. wileńskie; praca społeczna w samorządzie brasławskim, żonaty.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

21 września 1939 r. w Drui, jako burżuj i do tego podejrzany o szpiegowską agitację przeciwko Rosji sowieckiej.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

Nowosibirskaja [kemerowska] obłast, miejscowowść Mariinsk, w pobliżu której były łagry na 380 000 [sic!] osób, po trzy i cztery tysiące w tzw. zonie przymusowych robót.

4. Opis obozu, więzienia:

Obóz położony jest w bardzo żyznej i urodzajnej okolicy. Większość więźniów pracowała przy pracach rolnych i prymitywnie urządzonych pracach przemysłowych.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

Więźniowie i zesłańcy byli rozmaitych narodowości – Polacy, Rosjanie, Ukraińcy, Uzbecy, Tatarzy, Chińczycy, Gruzini, Niemcy, Estończycy, Łotysze, Litwini, Żydzi, mołokanie itp. z wymiarem kary od 5 do 25 lat. Napotykałem kompletnie ułomnych, bez rąk i nóg, na szczudłach chodzących i czołgających się, starców po lat 80 i więcej. Poziom umysłowy i moralny był bardzo niski, wzajemne ustosunkowanie się – poniżej krytyki, zaś Polacy mieli swoje koleżeńskie odseparowanie się od innych narodowości. Wielu Żydów odsiadywało karę za trockizm, bardzo dużo było dogorywających burżujów i inteligencji rosyjskiej oraz duchowieństwa. Poziom umysłowy był chory [sic!].

6. Życie w obozie, więzieniu:

Życie w obozie Mariinsk było bardzo ciężkie. Gdy przybyłem do obozu, na drugi dzień zostałem wyznaczony na mogiły, do kopania dołów. Praca ta była bardzo ciężka, ponieważ pracowano przy temperaturze do [minus] 50 stopni. Doły kopało się w zmarzniętym gruncie i w śniegu dochodzącym do półtora metra głębokości; głębokość dołu – 1,75 m na dziesięciu ludzi. Zmarłych przywożono w [nieczytelne] „grobach”, nierzadko po dwóch włożonych do jednej trumny. Po zasypaniu ziemią stawiało się nieduży słupek z napisem na dykcie kolejno każdego: Iwan Iwanowicz Iwanow, rożdion 25 janwarja 1892 goda, obwiniałsia po st. 72 i 74 13. Srok wosiem let, nakazania nie odbył. Przy tej pracy trzeba było bez przerwy kuć, osiem godzin, ponieważ przy tak wielkim mrozie nie można ani minuty być bez pracy. Według mego prowizorycznego obliczenia, przez grudzień i styczeń 1940 r. w zonie, gdzie się mieściło do siedmiu tysięcy osób, zmarło 850, w tym bardzo dużo Polaków i Polek. Poza tym przędłem wełnę i watę, trzeba było uprząść normę 500 g cieniuśkiej przędzy, wówczas otrzymywałem pierwyj kocioł, gdzie chociaż [człowiek] się nie najadł, lecz jako tako mógł żyć, zaś o ile normy nie wyrobił, wówczas otrzymywał wtoroj kocioł i 300 g chleba, zaś przy pierwszym kotle miał 500 g. Długi czas dziergałem warieżki, gdzie trzeba było związać przez 14 godzin pracy trzy pary rękawiczek, to była norma, ja zaś z wielkim trudem robiłem jedną parę w ciągu tego czasu. Oczywiście uległem dyskwalifikacji, a nasze Polki potrafiły wiązać do ośmiu par rękawiczek i warieżek, czym oczywiście psuły dla nas normę pracy. Wynagrodzenie więźniów za pracę otrzymywało się wówczas, gdy wyrobiło się ponad normę, i to liche. Norma dawała tylko pierwszy kocioł. Ubranie w obozie było bardzo liche, buty dla więźniów robiono ze starych opon samochodowych, przeciekające w czasie roztopów i odwilży. Mieściliśmy się w zimnych ziemlankach, spaliśmy na gołych deskach, bez przykrycia i bez posłania. Do łaźni nas goniono co szósty dzień. Golono owłosienie na całym ciele, a ubranie oddawano do dezynfekcji; co trzeci dzień mieliśmy tzw. wszywuju komissju, która gdy znalazła wesz u więźnia, niezwłocznie go gnała do dezynfekcji. Łaźnie były dobre. W tym obozie były rozmaite zakłady przymusowe, gdzie pracę wykonywało się po 14 godzin w każdym zakładzie. Kobiety się mieściły w oddzielnych ziemlankach, względnie barakach, zaś te, które były w ciąży, do porodu przez trzy miesiące odseparowywano od kobiet zdrowych, zwalniano od wszelkich prac, otrzymywały dobre jedzenie i po porodzie również trzy miesiące miały urlopu.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Ów stosunek był zawsze negatywny. Przy moim aresztowaniu przez komisarza, niejakiego Gałkina w Drui, zostałem wrzucony do sutereny pod byłymi naszymi koszarami Korpusu Ochrony Pogranicza. Tam zastałem już do ośmiu osób aresztowanych. Dano nam nasze wojskowe sienniki i tak przespaliśmy noc. Następnego dnia kazano nam wsiąść do ciężarówki, położyć się i na leżąco, przy deszczu i słocie, przenikliwym zimnie odstawiono do Słobódki, miejsca postoju batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza. Tam przebyliśmy siedem dni i po tym czasie takim że sposobem odstawiono nas do Opsy, miejsca postoju 4 Armii bolszewickiej, położonego o 30 km od powiatowego miasta Brasław. Tam nas zawołano do sztabu i [po] spisaniu generaliów odesłano do Brasławia. Przywieziono do gmachu sejmikowego i pod groźbą czterech naganów wrzucono ok. 50 osób do bardzo ciasnej sutereny i zamknięto drzwi, tak że przez niejaki czas formalnie dusiliśmy się bez powietrza. Lecz przez godzin sześć pobytu w owej suterenie przeniesiono do suteren pod gmach starościński do tychże suteren i tam właśnie zostało napakowane nas 1,4 tys. ludzi [sic!]. W tej ubikacji, o powierzchni pięć na sześć metrów, mieściło się do 60 ludzi. Spać nie mogliśmy, musieliśmy wprost wbijać się pomiędzy każdego i tak od czasu do czasu zasypialiśmy. Żywienie było bardzo złe: z rana surowa woda, na obiad ćwierć litra pęczaku okraszonego olejem lnianym, chleba 400 g i to wszystko. I tak, po przesiedzeniu sześciu miesięcy opanowały nas wszy i to tak dużo, że biliśmy na wyścigi każdego dnia od 120 do 150 sztuk, ponieważ łaźni dla nas nie było, jak również nie było i zmiany bielizny. Tak było do dziesięciu miesięcy i przez ten czas przeprowadzano dochodzenie. Wywoływano przez pewien czas po jednemu z aresztowanych o godzinie przeważnie 24.00, 1.00, 2.00 w nocy i sędzia śledczy badał. Badano przez sześć–siedem godzin, a mnie badano przez 12. Ciężkie to były momenty i w szczególności do zrównoważenia się. Lżono Polskę i wszystko to, co było polskie. Byłem oskarżony z art. 72 i 74 BSRR (szpiegostwo i agitacja przeciwko ZSSR), oskarżenie to było bardzo ciężkie i groziło śmiercią, lecz z braku świadków szpiegostwa nie udowodniono, zaś jedyny świadek, niejaki Hejzer Jankielzon, zeznał, że ja 3 maja w Drui przemawiałem do ludzi przeciwko ZSSR. Kłamstwo to było kompletne, ponieważ przemawiałem w tym dniu w 1931 r., zaś w 1938 r., jak twierdził Jankielzon, nie przemawiałem ja, a kpt. Kucharski i to bez poruszenia [tematu] ZSSR. Tego jednego świadka starczyło, abym otrzymał osiem lat łagrów. Jankielzon zamieszkiwał w Drui i oczywiście był najpodlejszym człowiekiem, ponieważ wydawał Polaków NKWD, a co gorsza, gdy byłem prezesem straży ogniowej w Drui, on był u mnie strażakiem i był do mnie nieźle usposobiony.

Z braku witamin i złego odżywiania powstał szkorbut, na który zachorowało do 80 ludzi, więc wówczas zezwolono na otrzymywanie od swoich paczek żywnościowych, co poprawiło sytuację wewnętrzną więzienia.

3 maja 1940 r. zrobiliśmy obchody tego ukochanego święta, w czasie którego przemawiałem ja i pan Żołądkiewicz, naczelnik Urzędu Skarbowego w Brasławiu, oczywiście bardzo ostrożnie i ściśle poufnie.

Dużo naszych rodaków przez szkorbut pozostało bez nóg i rąk, lecz to nie uratowało [ich] od wysłania do łagrów. W Brasławiu nie bito, lecz używano innych sposobów przy badaniu, które powodowały, że słabsi załamywali się.

We wrześniu 1940 r. przetransportowano nas do Berezwecza. Warunki w więzieniu były lepsze, mieliśmy łaźnię i odżywianie było lepsze, pozwolono na otrzymywanie paczek od swoich z domu i korespondowanie, lecz tam bito i katowano okrutnie. Jęki i krzyki o ratunek dolatywały do nas w każdą noc. Za małe przestępstwo sadzano do karceru. Karcer w zimie to coś najstraszniejszego. Polewają skazańca wodą, rozebrawszy go do koszuli i wpychają do karceru przy temperaturze [minus] 25–30 stopni, ewentualnie [nieczytelne]. W karcerze cementowa podłoga, pośrodku cementowy słup, przeciąg jest tak straszny, że człowiek po odbyciu kary robi się nieprzytomny na długi czas i gdy w karcerze traci przytomność, wleką go do ambulansu, tam cucą i znowu znęcają się nad skazańcem, wrzucają go do karceru, do czasu odbycia kary wymierzonej za najmniejsze przestępstwa więzienne. Jeden z obywateli naszych, Rosjanin Muraszow, po odbyciu kary nie przeniósł tego męczeństwa: piec się w ambulansie palił, posługaczka w tym czasie oddaliła się, wetknął głowę do palącego się pieca i gdy nadeszła posługaczka i wydobyła go z pieca, po dziesięciu minutach skazaniec zmarł. Największą okrutnością odznaczał się nadzorca więzienny NKWD, Polak, niejaki Siwkiewicz. Był to człowiek okrutny i bez serca.

25 lutego 1941 r. nastał wyjazd do święciańskiego więzienia, które było tak przeładowane, że spać tam wcale nie mogliśmy. Po przebyciu w nim ośmiu dni załadowano nas do tiepłuszek i wyruszyliśmy w drogę do Mariinska, [miejsca] stałego naszego pobytu. Wagony były zimne, źle uszczelnione. Kobiety, które szły z naszym transportem, cierpiały strasznie, ponieważ nie były w stanie ogrzać jako tako tiepłuszek. Odżywiano nas przeważnie soloną rybą; chleba dawano nam dostatecznie, lecz z wielkim trudem dostawaliśmy wodę do picia, więc musieliśmy jeść śnieg, który podawała nam jakaś dobra ręka z rosyjskich obywateli, na prośbę naszą okazyjnie. Po naszym przybyciu do Mariinska umieszczono nas w punkcie rozdzielczym (raspried) i tam dopiero zostaliśmy przydzieleni do ziemlanek.

Propagandy komunistycznej w łagrach nie odczuwaliśmy, natomiast propagandę ujemną do Polski od NKWD odczuwaliśmy do czasu zawarcia ugody naszej z ZSRR. Natomiast po zwolnieniu i odbyciu [podróży] z Mierzaczula, taszkiencka [taszkencka] obłast do Tocka [Tockoje]. W Mierzaczulu zebrano nas wszystkich w liczbie 83 osób i komissar wygłosił do nas przemówienie treści następującej: „Polska powstanie i razem z czerwoną armią wprowadzi ustrój komunistyczny w całej Europie” itd. Poszczególni komisarze zaś twierdzili i starali się w nas wmówić, że już Polski nigdy nie będzie.

W kołchozie „Oktiabr” położonym o kilometr od Mierzaczula były również ciężkie warunki bytowania. Zbieraliśmy watę i mogliśmy nazbierać jej 28 do 30 kg, czyli zarobek dzienny średnio nie przekraczał trzy i pół–czterech rubli, a dzienne wyżywienie kosztowało trzy i pół rubla i to bardzo złe, półgłodne.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Pomoc lekarska była udzielana, lecz brak leków nie pozwalał jej realnie uskuteczniać. Gdy pacjent miał gorączkę, uzyskiwał zwolnienie od pracy. Śmiertelność była wielka, lecz nazwisk zmarłych zapodać nie jestem w stanie, ponieważ przy rewizji NKWD musiałem kartkę z nazwiskami zniszczyć.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?

Korespondowałem z rodziną, na to zezwolono; otrzymywałem paczki żywnościowe, lecz kontrola i cenzurowanie listów i paczek były bardzo ostre. Po wybuchu wojny niemiecko- rosyjskiej już żadnej wiadomości o rodzinie nie miałem.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

Zostałem zwolniony z łagrów 5 września 1941 r. Do wojska polskiego zostałem powołany depeszą Naczelnika Sztabu do wojenkomatu w Mierzaczulu 4 września 1941 r. i do obecnego czasu w [nieczytelne].

W konkluzji niniejszego sprawozdania melduję, że tak w więzieniu, jak i w łagrach podtrzymywałem ducha polskiego pomiędzy naszymi więźniami, Polakami, urządzałem po kryjomu obchody [świąt narodowych], przemawiałem w dość częstych wypadkach, korzystając, że Moskale nie rozumieli języka polskiego. Tematem tych przemówień był nasz Wódz, w którego myśmy byli wszyscy wpatrzeni i od niego oczekiwaliśmy tylko naszego uwolnienia z więzień i łagrów; chwalić Boga, nie omyliliśmy się.

Przedkładam niniejszy kwestionariusz bez należytego opracowania i stylistyki, ponieważ nerwowo tym smutnym i ciężkim przeżyciem dla naszej ukochanej Ojczyzny jestem tak poderwany, że powracać do ciężkiego przeżycia [nieczytelne], które już minęło, nie mam możności.