JÓZEF MAŁKIEWICZ


Kpr. Józef Małkiewicz, ur. w 1899 r. w Zarogowie, pow. Miechów, woj. kieleckie, handlowiec, wyznanie rzymskokatolickie, ostatni adres przed wojną Krzeszowice, pow. Chrzanów, woj. krakowskie.


Byłem zmobilizowany do armii polskiej 28 sierpnia 1939 r. Po wstąpieniu do armii polskiej, po przeżyciu i przejściu w drodze od Krakowa niemal do Stanisławowa scen tragicznych pod stałym bombardowaniem lotnictwa, 18 września wieczorem pod Stanisławowem [zostałem] rozbrojony przez Sowietów i puszczony. Na wolności pozostałem, pracując we Lwowie i koło Złoczowa, w kopalni węgla [nieczytelne]. Około 9 czerwca 1940 r. znów przyjechałem do Lwowa do innej pracy, kiedy nas po kilkukrotnym spisaniu ewidencji i tym razem jeszcze nas opisano, wszystkich Polaków, miejsca zakwaterowania i (od ok. 15 czerwca do 15 lipca trwały aresztowania i wywożenia wszystkich do ogólnego zgrupowania do koszar Piotra i Pawła na Łyczakowie i na dworcu Zamarstynowie) 26 czerwca zaaresztowany zostałem w kwaterze św. Magdaleny i przywieziony do koszar Piotra i Pawła. Po dwóch tygodniach, ok. 14 lipca, wraz z innymi za nieprzyjęcie paszportu sowieckiego, po kilkukrotnym zmuszaniu mnie do wzięcia paszportu (a tym samym stania się obywatelem sowieckim, nie chciałem tego nigdy i przez myśl mi to nie przyszło), za to jako przestępstwo zostałem zaaresztowany jako podejrzany element, wprost szpieg według ich zapatrywań. Po gruntownej rewizji i ścisłym śledztwie [przeprowadzonym] przez NKWD ok. 16 lipca wraz z innymi w nocy [zostałem] przewieziony z koszar na dworzec główny towarowy i wywieziony ze Lwowa do Rosji.

Tu muszę jeszcze wspomnieć, że podczas pracy i zamieszkiwania we Lwowie w listopadzie 1939 r. przyszło do głosowania. [Dochodziło] wprost do gwałtownego zmuszania przez uzbrojoną milicję, wprost z mieszkań [ludzie byli] szarpani i wywlekani pod grozą, aby oddać głos. Chorych i starych odwożono ich autami.

Podróż do Rosji na miejsce przeznaczenia była w okropny sposób dręczeniem różnymi dolegliwościami. Dotkliwe odczucie głodu, brak wody, brak miejsca, w wagonach towarowych napakowanych jak drzewa nie było zupełnie powietrza, duszno i parno nieznośnie. Było to w lipcu, jechaliśmy blisko trzy tygodnie przez Ukrainę i w głąb Rosji i znów odwrotną drogą, aż wreszcie zatrzymaliśmy się na stacji przy łagrach. Po ścisłej rewizji zabrano mi srebrny zegarek z łańcuszkiem srebrnym, złotą obrączkę i wszystkie rzeczy, jakie miałem. Przebyliśmy pieszo kilka kilometrów do rzeki, nazwy nie pamiętam, która niedaleko wpadała do Wołgi. Tą rzeką płynęliśmy ok. 60 km, w barce, do miejsca wyładowania nas. I znów kilka kilometrów pieszo i jazda. Traktowano nas przez cały czas podróży jak najgorsze bydło. Nawet bydlę ma lepsze warunki i warunki wyżywienia. Tego nie da się opisać.

28 lipca 1940 r. przybyliśmy do pierwszych łagrów, nazwa Parsowa [?]. Pracowałem przez cały czas do 18 października w lesie, w okropnych warunkach – o głodzie i chłodzie, bo i rzeczy, jakie miałem wojskowe, lepsze, zabrali mi. Następnie ok. 20 października przybyliśmy do drugich łagrów, nazwa IV uczastkaWołgostroj. Pracowałem tutaj znów koło ziemi, kamieni, śniegu i lodu. Warunki – nie będę tu pisał jakie. Były wściekle głodowe itp. Około 25 proc. wymarło z głodu i chłodu. Po paru miesiącach przenieśli mnie znowu do łagru V uczastka i z każdym tygodniem i dniem warunki pogarszały się. Normy ich w żaden sposób nie można było wyrobić na możliwsze wyżywienie. Po paru miesiącach wśród najsroższej zimy pognali nas pieszo znowu do następnego łagru, prawie boso, bo w podartych łapciach, niektórzy w gumowych trepach, a mróz był ok. 40 stopni.

Przez cały czas trwania jako podejrzanego, (bo nie chciałem przyjąć paszportu jeszcze w Polsce, co oni załączyli do aktów) wypędzali [mnie] do roboty, bili nahajami, kopali i pędzili na roboty, tak że nie było czasu wypić nawet tej rzadkiej wody, a chleb zawsze tylko 300 i 500 g dziennie. W pierwszych łagrach NKWD przeprowadzało śledztwo, ale tak okrutne, że grozili biciem, a nawet śmiercią, jeżeli się nie przyznam, kim byłem, a że oficerem policji itp., zastraszali, że podstawią świadków, kim byłem. I tak przez dwa dni mnie torturowali: czym się zajmowałem, do jakiej partii należałem.

W V uczastku przebywałem blisko pięć tygodni i ok. 12 sierpnia przyszła pierwsza wiadomość o zawarciu paktów polsko-sowieckich, a gdzieś 28 sierpnia potwierdzona. Po tym czasie przestaliśmy pracować i od 1 września przygotowywali dokumenty, a 11 września wypuszczono mnie na wolność.

We wszystkich łagrach przebywałem w obłasti jarosławskiej, między Leningradem a Moskwą. Następnie badany byłem kilka razy i tylko nocami i nie sądzony. Ich art. 33 przewidywał za nieprzyjęcie paszportu sowieckiego trzy lata, a później mieliśmy być [osiedleni] na nieograniczony czas w Rosji. Jedni przypuszczali, że po skończonej wojnie, drudzy mawiali, że na zawsze i nigdy nie powrócimy do Polski.

Muszę i o tym tu wspomnieć, że przez żydostwo polskie wszędzie i zawsze byłem dręczony i męczony przez pracę i oszukiwany w wyrobieniu normy i wydawaniu chleba i kotła. Najgorsze i najmniejsze [zarzuty były] czynione podstępem. W okropny sposób bili mnie i kopali, wprost zamęczyć mnie chcieli i drwili, przezywali, zaklinali, że już nie wrócę do Polski, zarzucali mi, że byłem w partii narodowców i [że jestem] antysemitą. Podejrzewali [mnie] i zarzucali mi [czyny bezpodstawnie] podstępem, [np.] jeśli się zdarzała kradzież jakaś między nimi, posądzali mnie, a ja niestety, nieszczęśliwy nic nie mogłem zaradzić, prosiłem tylko pana Boga o zwycięstwo. A było Żydów 95 proc. w tych łagrach i nie miałem gdzie się poskarżyć [, że to] nie było prawdą, bo prorab był Żydem i naczelnik żydowski sowiecki, a Polaków nas było 5 proc. zaledwie, więc każdy się wówczas Żydów bał. A do tego i brygadier był Żydem. Gdy byłem chory, czasem było tak, że nie chcieli mnie zapisać, mówiąc, że markieruję. Zawsze przezywali mnie i rząd w Polsce i cieszyli się, że już Polski nie będzie. Na nieszczęście nie pamiętam nazwisk, dużo było i zagranicznych – byli to komuniści – więc co miałem robić?

Po wyjściu na wolność przeznaczyli mnie na roboty do Astrachania. Dojechałem do Tatiszczewa. Już nie było miejsca w wojsku, odesłali mnie do Achtibuńska [Aktiubińska?], tam mnie przyjęli i po dwóch tygodniach znowu puścili, mówiąc, że na razie nie ma mundurów, a w końcu mówili, że nie wiedzą, z jakich przyczyn puścili nas w liczbie ok. 250 ludzi. Przyjechaliśmy do Samarkandy, przebywaliśmy tam dziesięć dni i rozdzielili nas na stacji Obruczewo po kołchozach. Pracowałem w kołchozie „Achimbabaj” o 48 km od rejonu Zaamińskiego. Dwa razy chorowałem, na tyfus i malarię, i byłem w szpitalu. Z powodu tych chorób nie mogłem dostać się wcześniej do armii polskiej. Później, ok. 20 maja, chciałem wstąpić do wojska, złożyłem prośbę, przedstawiciel – twierdząc, że dostanie się będzie dla mnie trudne – mówił: „Niezadługo wyjedziemy za granicę i tam będzie czas wstąpić”. Wiosną w 1942 r. w Wojsku Polskim szerzyły się choroby. Po wyjeździe za granicę ok. 20 sierpnia ze stacji Rżysak [Dżyzak?] przyjechaliśmy 26 sierpnia, a 28 sierpnia wstąpiłem do armii polskiej w Pahlewie [Pahlevi] w Persji.

W wymienionym wyżej kołchozie były dotkliwe męczarnie, głód, zimno i wszy, tak że jedna czwarta z naszej brygady wymarła. Dostawaliśmy 300 g lepioszków i 200 g mąki jęczmiennej, z ościami, a później 500 g mąki jęczmiennej z ościami, zaledwie kwaterkę mleka odciąganego i to wszystko było!

Zaznaczam, że jestem żonaty. Żona pozostała w Krzeszowicach pod Krakowem z dwojgiem dzieci, córka i syn. Na tym na razie skończyłem.

8 marca 1943 r.