STANISŁAW SANTAREK

Warszawa Praga, dnia 23 listopada 1944 r.

Protokół przesłuchania Stanisława Santarka na okoliczność znęcania się niemieckiej straży granicznej nad ludnością polską. Zeznający został uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań.

Nazywam się Stanisław Santarek, ur. 25 kwietnia 1899 r. Jestem Polakiem, obywatelem polskim, rzymski katolik, z zawodu technik mechanik, zam. Wawer, ul. Palmowa 15.

W roku 1943 zimą i wiosną 1944 jeździłem po żywność do Gucina koło Ostrołęki, w pasie przygranicznym przy tzw. Ostlandzie. Gucin był ostatnią stacją na terenie tzw. Generalnego Gubernatorstwa na linii Warszawa–Małkinia–Ostrołęka.

Niemiecka straż graniczna robiła bardzo częste obławy i zabierała wszystkich pasażerów z pociągu. W jednej takiej obławie zostałem zatrzymany. Pewnego dnia na stacji Gucin pociąg, w którym się znajdowałem, został otoczony przez kilkunastu uzbrojonych strażników pieszych i konnych. Wszyscy pasażerowie (w liczbie około dwustu – trzystu mężczyzn, kobiet i dzieci) zostali spędzeni wśród bicia i wymyślania w jedno miejsce na stacji i otoczeni kordonem. Do uciekających strzelano i było kilka ofiar zabitych i rannych. Następnie popędzono nas wszystkich do odległego o parę kilometrów folwarku Grodzisko na posterunek straży granicznej. Tam zgromadzono nas na dziedzińcu i musieliśmy się rozebrać do naga. Wszystkie nasze rzeczy, walizki, ubrania i tobołki zabrano do rewizji. Nago staliśmy parę godzin – mężczyźni, kobiety i dzieci. Strażnicy bili nas, nago stojących. Komendant posterunku przyszedł z batem w ręku, kazał wbijać gwoździe w płot, wybierał sobie upatrzone osoby i kazał zębami wyciągać gwoździe. Tych, którym nie udało się wyciągnąć gwoździ – bił butem. Rodziny strażników (narodowości niemieckiej) przyglądały się nam, urągając i wyśmiewając się z nas.

Po przetrząśnięciu naszych ubrań zwrócono je nam i kazano się ubierać. Wszystkie inne rzeczy i pieniądze zabrano. Mnie zginęło z ubrania 1400 zł i książeczka Ubezpieczalni Społecznej.

Następnie zapędzono nas do baraków, gdzie trzymano nas dwa dni. Nie dostaliśmy żadnego jedzenia, natomiast musieliśmy rąbać drzewo. Kobiety i dzieci pełły w ogródku i sprzątały.

Wieczorem strażnicy wybierali młode, ładne dziewczęta i kobiety i zabierali sobie na noc. Z budynku straży słyszeliśmy dźwięki patefonu i odgłosy pijatyki. Kobiety zabrane na noc nie chciały mówić, co z nimi tam robiono, wstydziły się.

Po trzech dniach zostaliśmy zwolnieni. Ja wróciłem pociągiem do Warszawy.