LEOPOLD PACOCHA

Słupsk, 19 marca 1967 r.

Leopold Pacocha
zam. Słupsk, ul. 22 Lipca 28 m. 5

Do Pana Redaktora
„Kuriera Polskiego”
w Warszawie, ul. Hibnera

Zwracam się z prośbą, czy który z mieszkańców ul. Wileńskiej 5 na Pradze nie zawiadomił o zbrodni dokonanej przy cerkwi na Pradze w pierwszym dniu Powstania Warszawskiego w godzinach siedemnasta – osiemnasta, w którym to czasie zostało rozstrzelanych 35 osób, i w trzecim dniu powstania o godzinie piętnastej zostali pochowani w rejonie cerkwi w obecności księdza wyznania prawosławnego tejże cerkwi.

Opisuję to, [bo] chociaż minęło już dwadzieścia lat i czytam prasę warszawską i dziennik ZBoWiD „Za Wolność i Lud” , to przez okres tylu lat nie było o tej zbrodni żadnej nawet wzmianki. Zbrodnia została dokonana przez gestapo na trzydziestu pięciu młodych ludziach i uważam, że jest obowiązkiem każdego obywatela polskiego wykrywać zbrodnie popełniane przez Niemców podczas okupacji.

W trzecim dniu powstania do bramy naszego domu przy ul. Wileńskiej 5 zaczęli dobijać się Niemcy. Dozorca przed otwarciem bramy podał hasło, aby mężczyźni, zamieszkujący w tym domu mogli się skryć. Wówczas podszedł do bramy i otworzył ją. Na podwórze weszło ośmiu gestapowców i pięciu żołnierzy niemieckich z automatami. Jeden z nich krzyknął po polsku: – Wszyscy mężczyźni wychodzić na podwórko, bo kto nie wyjdzie, będzie rozstrzelany. Na wezwanie zszedłem na podwórze wraz z synem moim Franciszkiem i kilku sąsiadami z tego domu. Wybrano nas siedmiu. Kazano nam stanąć pod ścianą z podniesionymi do góry rękami, a dozorcy naszemu kazano w ciągu pięciu minut dostarczyć szpadle i siekierę. Dozorca przyniósł pięć szpadli i siekierę oraz szuflę do węgla. Niemiec, który mówił po polsku, kazał nam zabrać ten sprzęt i odezwał się do nas: – Wy, polskie bandyty, już tutaj nie powrócicie, boście nam przed dwoma dniami zabili oficera naszego pod waszą bramą. Żony nasze i kobiety zamieszkujące blok zaczęły płakać.

Niemcy zabrali nas i zaprowadzili w rejon ogrodzenia cerkwi, tam było już około dziesięciu oficerów niemieckich i między nimi ksiądz prawosławny z tej cerkwi. Niemiec, który mówił po polsku, wyznaczył nam miejsce do wykopania dołu długości 20 m i szerokości 3 m i kazał nam w przeciągu godziny wykopać dół głębokości jednego metra.

Po wykopaniu tego dołu zaprowadzili nas za cerkiew, około stu metrów – tu leżało dużo pomordowanych ludzi, jeden na drugim, zbroczonych krwią. Pomordowanych ludzi kazali nam znosić do wykopanego dołu. Przed włożeniem do dołu kazali nam robić rewizję i wyjmowane dokumenty zabierał Niemiec, który mówił po polsku i odczytywał nazwiska i miejsce pochodzenia, a oficer niemiecki notował w swoim zeszycie wraz z księdzem prawosławnym. O ile sobie przypominam, byli to ludzie młodzi w wieku od 20 do 25 lat. Pochodzili przeważnie z terenów Pińsk, Baranowicze, Dubno i Równe. Pomordowanych było 35 osób. Wykopany dół okazał się za mały. Kazano nam układać pomordowanych jeden na drugim w kilka rzędów. U jednego z zamordowanych w tylnej kieszeni spodni zauważyłem krótką broń, której Niemcy nie widzieli i nie zabrali.

Po złożeniu wszystkich pomordowanych do dołu i zakopaniu jeden z oficerów niemieckich wezwał nas do zbiórki, a ksiądz prawosławny miał w słoju spirytus i kazał nam wysunąć ręce do przodu, a następnie polewał nam je spirytusem, aby zmyć z rąk krew zabitych. Po umyciu rąk oficer niemiecki kazał nas odprowadzić do miejsca, skąd zostaliśmy wzięci. Odprowadziła nas ta sama eskorta do bramy naszego domu. Niemiec, który mówił po polsku wyzywał nas: – Wy, polskie bandyty, Ruska wam się zachciało, mata szczęście, że mój major was puścił żywcem, ale was to nie minie, za parę dni was wszystkich weźmiemy… Dozorca otworzył bramę i wpuścił nas, a oni odeszli.

Nie umiem opisać, jaka radość powstała w naszych rodzinach, gdy nas zobaczyli przy życiu.

Zaznaczam, że młodzież pomordowana przez Niemców pochodziła z punktu wysyłkowego do Niemiec, który znajdował się po drugiej stronie cerkwi.

Opisuję powyższy wypadek masowego mordu jako naoczny świadek, gdyż mieszkałem w Warszawie przy ul. Wileńskiej 5 i zajmowałem z rodziną jeden pokój u p. Dąbrowskiego od 1939 roku do wysiedlenia z Pragi. W pierwszym dniu powstania o godzinie siedemnastej gestapo znajdujące się w Dyrekcji Kolejowej zaczęło strzelać, idąc ul. Wileńską, w okna naszego domu, gdzie została zabita siostra p. Dąbrowskiego. Zabita miała wówczas 70 lat. Była to pierwsza ofiara wojny w naszym bloku, a tym bardziej w moim mieszkaniu. Pochowana została na naszym podwórku.

Przy okazji opisywania powyższych wydarzeń składam serdeczne podziękowanie naszemu dozorcy z ul. Wileńskiej 5 za jego obywatelską postawę, za niejednokrotne narażanie swego życia i uratowanie mnie i wszystkich lokatorów od niechybnej śmierci przez cały okres okupacji. Bronił [on nas] od łapanek i różnych rewizji w miarę swoich możliwości. Tym większa jego zasługa, że w domu naszym zamieszkiwali ludzie partyjni i bezpartyjni, ukrywający się Żydzi oraz jeńcy rosyjscy, którzy uciekli z niewoli niemieckiej oraz dwóch dezerterów z armii niemieckiej, Polaków ze Śląska. Dozorca nasz wiedział, że mamy aparat radiowy w mieszkaniu nr 39 u ob. Kazimierza Pizły, wiedział, że jego szwagier, pracownik tramwajowy, stary komunista, przynosił nam tajne gazetki i wszelkie wiadomości. Dzięki naszemu dozorcy – do wysiedlenia z Pragi – nikt nie był aresztowany i gestapo nie udało się rozszyfrować naszego domu, a zamieszkiwało w nim sto rodzin. Życzę temu dozorcy jak najlepszego zdrowia i pomyślności w jego dalszej pracy.

Uważam, że jest naszym obowiązkiem, obowiązkiem wszystkich tych osób, które pozostały przy życiu po wojnie, wykrywać wszystkie popełnione przez Niemców bestialstwa popełnione na Polakach i obywatelach innych narodowości, aby sprawiedliwość dosięgła morderców.

Leopold Pacocha

Adresy świadków, którzy żyją:

były ob. dozorca Stanisław Parapura, ul. Wileńska 5 m. 25
Syn jego, Mieczysław Parapura, ul. Środkowa 11 m. 23
Ob. Zygmunt Rzeźnicki, ul. Wileńska 5 m. 41
Ob. Franciszek Krakowski, obecnie zamieszkuje na ul. Grochowskiej numer domu
nieznany mi.