Kpr. Jan Niemiec, czas pobytu w niewoli sowieckiej od 22 września 1939 do 26 sierpnia 1941 r.
Przeżycie jeńców w obozach pracy odbywało się w następujący sposób. Każdy jeniec musiał wypracować przynajmniej sto procent pracy fizycznej. Jeśli tej normy nie wypracował, wsadzano go za to do karceru, dawano jako pożywienie 30 dag chleba i wodę, a co drugi dzień pół litra ciepłej strawy (zupa z prosa) na dobę. Jeżeli to nie pomagało, stawiano go do zimnej wody w kanale lub kazano położyć się na śniegu (w porze zimowej). Wszy nas gnębiły więcej jak Sowieci, zmuszano nas do przymusowego słuchania agitacji komunistycznej. Kto nie brał udziału w tych naukach komunizmu, był karany mokrym karcerem, tj. wylewano trzy do pięciu wiader wody na podłogę, jeniec musiał się rozebrać do naga i tak wchodzić do izolatora. O Polsce wyrażano się w ten sposób, że prędzej [im] wyrosną włosy na dłoni [nieczytelne] jak powstanie Polska z jej ,,panami”. W wyżej opisanych warunkach przeszło mi życie w niewoli w przeciągu dwóch lat.
Z momentem wydania wojny Sowietom przez Hitlera stosunki zaostrzyły się jeszcze więcej. Opiszę tu przemarsz jeńców polskich z miejscowości Skniłów, pow. Lwów, do Starobielska. W Skniłowie było nas w łagrze dwa tysiące jeńców polskich, pracowaliśmy przy budowie lotniska sowieckiego. Z chwilą wybuchu wojny uformowano z nas pochód i popędzono pieszo 1,2 tys. kilometrów. Robiliśmy dziennie po czterdzieści i więcej kilometrów, w opłakanych warunkach wyżywienia, umundurowania, bez żadnej pomocy lekarskiej. Noclegi i odpoczynki pod gołym niebem, w błocie i chłodzie. Podczas podróży znęcano się nad tymi, co opóźniali przemarsz – jeśli który z jeńców zwracał się do naczelnika transportu, to mu odpowiadał: „Zdechnij jak sobaka, potem zaraz przyjdzie maszyna, to cię zabierze”. A gdy to uczynił, poszczuto go psami (wilki), które wyszarpywały z jeńca kawałki ciała. Gdy jeniec dawał jeszcze słabe znaki życia, nie mogąc jednak podnieść się o własnych siłach, zostawał na drodze zastrzelony lub – co się częściej zdarzało – zakłuty bagnetem (ciało zostawiano na drodze). W czasie drogi na kilometr od miasta Zborowa w czasie odpoczynku zapędzono nas do łagru i tam zastaliśmy sześciu zakłutych polskich jeńców. Dwóch z nich znaleziono pod podłogą łagru. U jednego zauważyłem odcięte jądra z cewką moczową i narządy płciowe, u drugiego – wbity w plecy nóż długości 40 i szerokości 5 cm. Trzeci i czwarty znalezieni w piwnicy – jeden bez głowy, na pół zasypany ziemią. Jego głowę znalazłem obok piwnicy, rozbitą. Sam liczyłem kości czaszki, było ich 18 sztuk. Obok głowy leżało narzędzie zbrodni w postaci dębowego koła grubości dwóch cali, długości 80 cm. Oblepiony był krwią. Ostatnich dwu z opisanych sześciu znalazłem pod narami. Jeden z nich miał wykręconą nogę (palce do tyłu). Trupów z nazwisk ani pochodzenia nie rozpoznano. Po zameldowaniu naczelnikowi o odkryciu (znalezieniu trupów) kazał znieść wszystkich do piwnicy, następnie drzwi piwnicy zabić deskami.
W czasie drogi spotykaliśmy bardzo dużo trupów ludzi zabitych po drodze. Po 25-dniowej podróży przybyliśmy do Starobielska, gdzie sprawdzono listy naszego transportu. Z dwóch tysięcy ludzi brakowało 250. Nikt nie uciekł, gdyż to było wprost niemożliwością. Ludzie ci zostali zabici w czasie drogi.