MIECZYSŁAW WALCZAK


Kan. Mieczysław Walczak, 24 lata, ur. w Warszawie, 3 Pułk Artylerii Lekkiej, 1 Dywizjon, 1 bateria.


Aresztowany zostałem 27 listopada 1939 r. przy przekraczaniu granicy węgierskiej w pobliżu Rafajłowej. W czasie aresztowania zabity został mój kolega Robert Zalewski z Warszawy (Żoliborz). Bito mnie kolbami z tyłu w głowę, szyję i nerki, następnie związano drutem nogi i ręce i przewieziono [mnie] do więzienia w Nadwórnej. Tam przebywałem dwa tygodnie, wzywano mnie na badania w nocy. Z powodu tych badań i pobicia przy aresztowaniu stan mego zdrowia okazał się tak ciężki, że przewieziono mnie do szpitala w Nadwórnej. W szpitalu przebywałem sześć tygodni, po czym zabrano mnie znowu do więzienia w Nadwórnej, byłem jeszcze chory.

Oskarżono mnie o przynależność do polskiej tajnej organizacji. Wzywano mnie najczęściej o 21.00, zwalniano z przesłuchania o godz. 5.00. W czasie badania zrzucano ze złamanego krzesła, bito kolbami, kopano w nerki, w twarz.

Ponieważ do winy nie przyznałem się, w kwietniu 1940 r. przewieziono mnie do więzienia w Stanisławowie. W celi o wymiarach cztery metry na pięć przebywało częstokroć 70 osób. Nie mogliśmy więc ani położyć się, ani usiąść. Pożywienie dawano dwa razy dziennie, najczęściej zupę na śledziu, wody do picia nie dawano, co było specjalnie dotkliwe ze względu na pragnienie. W tym więzieniu badania również odbywały się w nocy, bito, kilkakrotnie postawiono w kącie pokoju na 12 godzin i nie pozwolono ruszyć się, strasząc zastrzeleniem w razie ruchu. Następnie przewieziono mnie do więzienia w Humaniu, po kilku tygodniach do Kijowa, potem znowu do Stanisławowa i wreszcie znowu do Humania.

W sierpniu 1940 r. kazali mi podpisać wyrok wydany zaocznie przez osoboje sowieszczanije, skazujący mnie na osiem lat ciężkich obozów pracy za przynależność do tajnej polskiej organizacji. Stwierdzam, że do winy ani się przyznałem, ani mi jej nie udowodniono, ani nie byłem obecny na rozprawie.

Po wyroku, pod koniec września, przywieziono mnie w towarzystwie 30 Polaków wagonem towarowym do stacji Jenisejsk (za Krasnojarskiem). Podróż trwała trzy tygodnie, temperatura w wagonie sięgała czasami minus 20 stopni, nie byliśmy odpowiednio ubrani, wskutek czego wiele osób doznało odmrożeń. Na dzień wydawali dwa śledzie i ok. stu gramów chleba, wodę dostawaliśmy wieczorem. Nadmieniam, że prowiant wydawany był raz na cztery dni (osiem śledzi i 400 g chleba). Wagony były zaplombowane, potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy przez otwór w podłodze.

Z Jenisejska jechaliśmy barkami, a później saniami, do miejscowości Igarka, odległej [o] ok. dwa tysiące kilometrów od Jenisejska. W Igarce urządzony był obóz pracy przymusowej. Było nas tam ogółem dwa tysiące ludzi, w tym 30 Polaków, reszta zaś byli Rosjanie, Gruzini, Japończycy, sześciu Anglików, Żydzi itd. Japończycy byli to lotnicy, Rosjanie – zesłańcy polityczni, Anglicy – nie wiem, skąd tam się wzięli. Wstawaliśmy o godz. 5.00, następnie otrzymywaliśmy śniadanie: gorąca woda i kasza lub kawałek chleba. Pracę przy wyrębie lasu rozpoczynaliśmy o 6.00. Trwała ona 12 godzin, do 18.30, od 12.00 do 12.30 przerwa obiadowa. Norma wynosiła dziesięć metrów sześciennych, wyrabiali ją tylko Chińczycy. Polacy wypełniali do 40 proc. Za wypełnienie całej normy otrzymywano 60 dag chleba i pół litra zupy na owsie (dwa razy dziennie). Myśmy otrzymywali 40 dag chleba, zupę mniej gęstą i bez żadnego tłuszczu. Warunki higieniczne dostateczne, wypadki śmierci zdarzały się rzadko.

14 listopada 1941 r. przyjęto mnie do Wojska Polskiego.