JÓZEF SWOBODA

Szer. Józef Swoboda, 2 batalion sanitarny.

Pewnego ranka nastąpiła bardzo smutna chwila. O 4.00 rano przyszło ośmiu NKWD-zistów i zaczęli robić rewizję, podczas jej trwania nikomu nie wolno było się ruszać. Było to 10 lutego 1940 r. Zaraz nas załadowali na sanie i odwieźli na stację Kłodno-Żółtańce. Na stacji staliśmy dobę, potem wieźli nas 21 dni i wyładowali na stacji Swierdłowsk.

Na stacji czekały na nas furmanki. Zaczęliśmy powoli odjeżdżać na posiołki. Nim żeśmy się dostali na posiołek, zaznaliśmy dużo złego. Były bardzo duże mrozy, ok. 40 stopni. Podróż trwała półtora dnia. Gdy dostaliśmy się do posiołka, zaraz na drugi dzień [wszystkich] od 15 do 50 lat wygnali na robotę.

Mieszkania były bardzo marne, bo nie było nawet dobrego pieca. Gdy przyszedłem z lasu, byłem cały mokry, nie miałem gdzie się wysuszyć. Całą noc schło, rano wstałem i nadal poszedłem w mokrym do roboty. Robota była bardzo przykra, dlatego że były nałożone bardzo duże normy, żaden Polak nie mógł ich wyrobić.

Życie było pod psem: od 300 do 500 g chleba, rzadka zupa. Ludność posiołkowa odnosiła się do nas bardzo źle i na każdym kroku naruszali nasz honor i naszą religię brzydkimi przekleństwami, na przykład „przegniła Polska”, bardzo często przeklinali pana Boga. Nam było to bardzo przykre i nieznośne.

Miejsce postoju, 10 marca 1943 r.