BOLESŁAW LESSMAN

8 listopada 1945 r. w Warszawie sędzia śledczy Mikołaj Halfter przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Bolesław Lessman
Wiek ur. 17 lutego 1904 r.
Imiona rodziców Józef i Natalia
Miejsce zamieszkania Nowy Wawer, al. Błękitna 60
Zajęcie podkomisarz skarbowy Urzędu Akcyz
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Dnia 26 grudnia 1939 pomiędzy godziną 20.00 a 21.00, gdy już byłem w łóżku, zapukano do mego mieszkania (mieszkałem wtedy w tym samym domu, co i obecnie). Gdy otworzyłem drzwi, weszli trzej żołnierze niemieccy, którzy mnie wylegitymowali, kazali mi się ubrać, lecz ostatecznie pozostawili mnie w domu, zapytali m.in. czy nie jestem Żydem. Po ich wyjściu położyłem się znowu spać.

Po upływie pewnego czasu, może po godzinie, ktoś zaczął bardzo energicznie dobijać się do drzwi tarasu. Wobec tego, że drzwi te były tak zamknięte, że nie można było otworzyć, wyszedłem na próg kuchennych drzwi, zobaczyłem w drzwiach mieszkania, w którym paliło się światło [...] żandarmów, którzy kazali mi się szybko ubrać, byłem bowiem w tym czasie już rozebrany. Ukończyłem Wyższą Szkołę Handlową i znałem trochę język niemiecki, powiedziałem więc im, że moje dokumenty już żołnierze sprawdzali i usiłowałem okazać żandarmom moje dokumenty, mianowicie Ausweiss, wydany mi przez [...][…] Warszawa Miasto 1, gdzie wówczas pracowałem jako skarbnik Urzędu Skarbowego. Jednakże żandarmi ci nie chcieli przeglądać moich dokumentów, naglili mnie, abym szybko się ubierał.

Następnie – po zrobieniu bardzo pobieżnej rewizji w moim mieszkaniu – wyprowadzili mnie z domu i zaprowadzili pod budynek stacji Wawer kolei szerokotorowej, gdzie przyłączyli do tłumu mężczyzn. Nie wiedziałem, o co chodzi, toteż stojąc w tym tłumie zapytałem sąsiada, co się stało. Wówczas jakiś Niemiec, żołnierz, którego nie zauważyłem przedtem, bo było ciemno, uderzył mnie, zakazując rozmowy.

Staliśmy koło tego budynku około godziny i w tym czasie sprowadzali do nas innych jeszcze mężczyzn. Stamtąd nas przeprowadzono przez tunel kolejowy na ulicę II Poprzeczną w Aninie, gdzie ustawiono nas trójkami w ulicy II Poprzecznej. Stamtąd zabierano trójkami do komendatury, która mieściła się w domu nr 3, którego właścicielem był poprzednio Józef Kruczko. Zanim mnie wezwano do komendatury, stałem bardzo długo, bo byłem prawie że w ostatniej trójce.

Gdy wreszcie przyszła na mnie kolej i musiałem przejść przez szpaler stojących przed wejściem do komendantury żandarmów, to bili mnie oni pięściami tak, że gdy się zbliżyłem do drzwi komendatury, miałem już rozbitą głowę. Stojący we drzwiach żandarmi podstawili mi nogi i kazali mi przeskakiwać. A w momencie, kiedy usiłowałem przeskoczyć, popchnęli mnie tak, że nie wszedłem, lecz wleciałem do pokoju, w którym odbywało się przesłuchanie i upadłem na podłogę.

Gdy się podniosłem, zobaczyłem, że w pokoju tym znajduje się wielu wojskowych Niemców, przy czym jeden siedział przy stole i notował personalia wprowadzanych. Stojący w tym pokoju major (nazwiska jego nie znam) – gdy na zapytanie podałem swoje personalia – zwrócił się do mnie po niemiecku, czy ja jestem Niemcem. Odpowiedziałem, że jestem Polakiem, zaznaczyłem, że jestem skarbnikiem i mam klucze do kasy. Więcej o nic mnie nie zapytano i kazano wyjść, stojący zaś przy drzwiach żandarm uderzył mnie, gdy wychodziłem z tego pokoju kilkakrotnie w głowę. Bili mnie poza drzwiami pokoju, w którym odbywało się „przesłuchanie”. Na podwórzu postawiono mnie z prawej strony od wyjścia. Obok mnie stał mój sąsiad Bożyszczak. Staliśmy długo, był duży mróz, kazano nam trzymać ręce z tyłu. Bożyszczak był bez marynarki (nadmieniam, że w następstwie przeziębił się on i w parę miesięcy po tym umarł).

Po pewnym czasie wyszedł ktoś z komendatury (nie widziałem go, bo stałem bokiem do drzwi) i zaczął coś mówić po niemiecku. Nie zrozumiałem tego. Po nim zaczął mówić ktoś po polsku. Powiedział on: „Wy wieta, za co jesteście tu sprowadzeni? Za to, żeśta naszych dwóch żołnierzy zabili. Wszyscy zostaniecie rozstrzelani”. Po tych słowach rozległy się prośby i płacz wśród zgromadzonych Polaków. Żadnego skutku te prośby nie odniosły, aczkolwiek mówiono, że przecież to nie jest żaden mord polityczny, że zabójstwa dokonali bandyci, że my (zaaresztowani) odnajdziemy tych bandytów i sprowadzimy.

Nie zważając na to, zaczęto wyprowadzać po 10 mężczyzn co pewien czas. Byłem w ostatniej dziesiątce. Zanim mnie wyprowadzono, słyszałem z daleka strzały karabinu maszynowego. Gdy mnie z kolei poprowadzono wraz z ostatnią grupą, to znowu przeszliśmy przez tunel kolejowy i gdy przechodziliśmy obok kawiarni Bartoszka (na rogu Rubinowej i Widocznej), to zobaczyłem – zaczynało bowiem już świtać – że ten wisi nad drzwiami swej kawiarni. Sznurek, na którym go powieszono, był przymocowany do rynny. Nazwisko jego […] li Barszczak i nie Bart[…], lecz zdaniem moim Bartoszek.

Wprowadzono nas w ulicę Rubinową. Gdy doszliśmy do końca tej uliczki, to zobaczyłem stojący na placu samochód więzienny – budę – obok zaś niego reflektor, który zresztą już się nie palił. Widziałem tam dużego psa, wilka.

Na placu zobaczyłem bardzo dużo mężczyzn w pozycji leżącej, byli już widocznie zabici. Słyszałem jeszcze rzężenie i jęki. Nas ustawiono pod parkanem. Poczym ktoś po niemiecku powiedział, że jesteśmy ułaskawieni, bo major daje nam szansę. Musimy do godz. 12.00 pozbierać na tym placu rozstrzelanych, inaczej bowiem wszyscy mężczyźni z Wawra będą zabici i cała wieś będzie spalona. Kazali nam iść po łąkach i sami odjechali.

Gdy oni już odjechali, to zobaczyłem (naumyślnie zwlekałem z odejściem, bo chciałem sprawdzić czy wśród rozstrzelanych nie ma moich szwagrów), że jeden z leżących wstaje. Doszedłem do niego i wtedy zobaczyłem, że jest to Piegat, fryzjer z Wawra. Znałem go. On zapytał mnie „ gdzie jest mój dom”, był widocznie bardzo zdenerwowany. Odprowadziłem go parę kroków i pokazałem mu kierunek. On poszedł, ja zaś posłyszałem jęki jednego z rozstrzelanych. Doszedłem do niego, podniosłem go (Niemców wtedy już na placu nie było), spróbowałem go prowadzić, lecz on po paru krokach upadł i zmarł.

Krzyknąłem: „kto żyje, niech ucieka, bo Niemców niema”. Zauważyłem, że poderwało się wówczas z ziemi trzech czy czterech mężczyzn (nie widziałem ich dobrze i nie znam ich nazwisk, nie wiem, kto to był) i pobiegło w stronę wsi Zastów.

Później wykopaliśmy rów, w którym z pomocą robotników sprowadzonych z gminy Wawer, pochowaliśmy rozstrzelanych. Odbywało się to w obecności policji granatowej wawerskiej i sołtysa Rawickiego. Niemców przy tym nie było.

Gdy chowaliśmy, to naliczyłem około 120 zwłok. Na grobach stawiano krzyże, lecz były wypadki, że – gdy grzebany nie miał dokumentów i przez to był nieznany – to tam, gdzie pogrzebano parę osób, stawialiśmy jeden tylko wspólny krzyż. Wśród rozstrzelanych było kilku Żydów (trzech czy czterech).

Z moich znajomych rozstrzelano wówczas m.in. inżyniera Szalewicza, lat 70; adwokata Jabłońskiego lat około 30 (imienia nie pamiętam); doktora medycyny Stryjewskiego; Suchodolskiego, buchaltera, lat 50; Szczygła z synem; Geringa Daniela. Innych na razie przypomnieć sobie nie mogę.

Protokół odczytano.

Dodaję, że Krupka Stanisław, który również miał być rozstrzelany razem ze mną 27 grudnia 1939 około 6.00 rano został wraz ze mną ułaskawiony (przebywa obecnie gdzieś na Zachodzie, adresu nie znam). Oprócz jego i mnie zostali ułaskawieni: Bożyszczak, Stryjewski i jeszcze kilku innych, których nazwisk nie przypominam sobie obecnie.