Zygmunt Krasiński
kl. V
Publiczna Szkoła Powszechna w Lipsku
pow. Starachowice
Lipsko, 17 listopada 1946 r.
Wspomnienie zbrodni niemieckiej
Niemcy zabrali i wywieźli Żydów z naszych okolicznych miasteczek i osad. Część młodych Żydów, w tym kobiety z dziećmi, przeczuwając zagładę w obozach śmierci i czując wielki lęk przed znanymi już komorami gazowymi i piecami, służącymi do spalania trupów, uciekła nieco wcześniej, kryjąc się w okolicznych lasach. Głód i potrzeba zdobycia kawałka chleba zmuszały ich do przychodzenia wieczorami do wsi, by prosić o jakiekolwiek pożywienie. Ludzie ich wspomagali i nic dziwnego, bo na wspomnienie takich szarug deszczowych rozpędzonych wichurą jesienną przychodziło im na myśl: „Gdzie było dla tych biedaków schronienie w lesie? Przy czym się [można] było ogrzać, na czym położyć głowę na chwilę odpoczynku?”. Każdy ogień palony w lesie zdradzał ich obecność: w dzień dym, a w nocy światło od ogniska. Źli ludzie, bez serca i sumienia, donieśli o tym szybko żandarmerii, która bez względu na porę dnia czy nocy jechała samochodami i urządzała na [Żydów] polowanie jak na dzikie zwierzęta.
Nie wzbraniała im niczego ich kultura, nie miały żadnego hamulca serce i sumienie. Hitlerowskie psy strzelały do uciekających [Żydów] i zwalały w doły na pół żywych. Złapanych badano, kto im dał chleb i słoninę, potem wiązano ręce z tyłu z granatami i kazano uciekać. Granaty, rwąc się, wyrzucały części ciała i ubrania wysoko na drzewa. Po takim polowaniu jechano do wsi, do tych [osób], które dały [Żydom] chleb i słoninę, otaczano dom i podpalano go, [do] uciekających strzelano, a dzieci wrzucano z powrotem w ogień. Pamiętam, jak w grudniu otoczono i podpalono dom Lasoty na Katarzynowie [oraz] czekano na ucztę polowania. Lecz Bóg zrządził inaczej, bo już przedtem uciekli z domu wszyscy. Toteż trafne były słowa pewnej piosenki, którą słyszałem w wagonie, jadąc do Warszawy. Pamiętam część tej piosenki: „im kultura nie zabrania nawet na ulicy polowania”.