Franciszka stępień

Warszawa, 21 lutego 1950 r. Janusz Gumkowski, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Franciszka Stępień z d. Lis
Data i miejsce urodzenia 2 marca 1907 r., Nieznanowice, pow. Włoszczowa
Imiona rodziców Kazimierz i Helena z d. Król
Zawód ojca robotnik
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie 4 klasy szkoły powszechnej
Zawód woźna
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Krakowskie Przedmieście 6 m. 12
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Krakowskie Przedmieście 6. 1 sierpnia 1944 roku Niemcy kazali nam zamknąć bramę. W domu naszym przebywali lokatorzy naszego domu, jak i ci, których powstanie zastało na ulicy w pobliżu. Drugiego dnia powstania zaczął palić się budynek należący do uniwersytetu, a przylegający do drugiego podwórka naszego domu. Po drugiej stronie podwórka palił się dom nr 10 przy ul. Oboźnej. Mieszkańcy obu tych domów przedostali się na naszą posesję przez dziury wybite w murach. Przebywaliśmy wszyscy w piwnicach naszego domu. 5 sierpnia, w sobotę, około godz. trzeciej czy czwartej po południu, zaczęli się Niemcy dobijać do bramy. Ja wówczas gotowałam obiad w dyżurce. Ponieważ mój mąż, dozorca domu, był w drugim podwórku, pobiegłam wraz z synem moim Tadeuszem szukać go. W piwnicach nie było już ludzi. Zobaczyłam, że w korytarzach piwnicznych są Niemcy. Rzucali oni granaty do piwnic, w ten sposób podpalając dom. Nas nie zauważyli, wyszliśmy więc na podwórko. Niemcy – Ukraińcy wyprowadzili nas przez bramę na ulicę. Przy pomniku Kopernika zauważyłam w grupie osób mojego męża. Matki z dziećmi i starców Niemcy wypuszczali w stronę Królewskiej.

Nie słyszałam, żeby w którymś z palących się domów pozostali starcy.

Mnie początkowo Niemcy oddzielili od trzynastoletniego syna, jeden z Ukraińców nawet uderzył mnie kolbą, gdy chciałam przejść do dziecka. Jednak później jakiś oficer Niemiec kazał nam razem z synem iść w stronę Królewskiej. Stąd Niemcy wprowadzili nas do domu nr 7 czy 9 przy Królewskiej, gdzie przebywaliśmy dwie doby – same matki, dzieci i starcy. Drugiego dnia, to jest 8 sierpnia, około godz. dziesiątej wieczorem Niemcy podpalili dom, w którym przebywaliśmy, a nas wszystkich wyprowadzili na plac Piłsudskiego, stąd do Ogrodu Saskiego. Tutaj kazali nam przeleżeć całą noc. Byliśmy traktowani jako zakładnicy, których Niemcy mieli rozstrzelać w razie akcji ze strony powstańczej. Rano około godz. dziesiątej poprowadzili nas do Hal Mirowskich. Między halami zostawili wszystkich mężczyzn, którzy z nami szli. Gdy przechodziłam koło nich, widziałam, że klęczeli z rękami podniesionymi do góry. Nas poprowadzili do kościoła św. Karola Boromeusza przy ul. Chłodnej, skąd następnego dnia na Dworzec Zachodni i przewieźli do Pruszkowa.

Podobno, słyszałam to od Romana Góreckiego (zam. obecnie ul. Krakowskie Przedmieście 6 m. 10), Niemcy pod Halą Mirowską, a raczej między halami rozstrzelali wielu mężczyzn z naszej grupy.

W Pruszkowie dowiedziałam się, że grupa osób, wśród których był mój mąż, składająca się z mężczyzn i kobiet bezdzietnych, została użyta przez hitlerowców jako żywa osłona czołgów. Od tego czasu żadnej wiadomości o mym mężu Stanisławie nie miałam.

Na tym protokół zakończono i odczytano.