HENRYK PROSZOWSKI

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

Kan. Henryk Proszowski, 31 lat, kawaler; 5 Dywizja Piechoty.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Internowany przez władze litewskie 24 września 1939 r. i przywieziony do obozu Birštonas [Birsztany].

12 lipca 1941 r., gdy znajdowałem się w obozie internowanych w Wiłkowyszkach [Wyłkowyszkach] (Litwa), po odebraniu nam wszystkich niezbędnych rzeczy osobistych litewskich i polskich, Litwini przekazali nas Sowietom. W nocy z 11 na 12 lipca NKWD otoczyło obóz karabinami maszynowymi i po przeprowadzeniu rewizji osobistych i odczytaniu instrukcji, której każdy musiał się podporządkować – w przeciwnym razie zagrozili rozstrzelaniem – poprowadzono nas do stacji kolejowej odległej o pięć kilometrów, gdzie załadowano nas po 50 ludzi do zakratowanych wagonów towarowych i przywieziono do stacji kolejowej Babinino. Stamtąd zaś około 50 km pieszo, pod silną eskortą, do obozu Juchnowo. W drodze karmiono nas dostatecznie, natomiast cierpieliśmy dotkliwie z braku wody. Prośby nasze o wodę były bezskuteczne.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

Obóz Juchnowo pod Moskwą, stacja kolejowa Babinino.

4. Opis obozu, więzienia:

Obóz w Juchnowie mieścił się w starym majątku zniszczonym przez rewolucję.

Okolica obozu falista, o glebie gliniasto-piaszczystej, przepuszczalnej. Od strony północno- zachodniej był las sosnowy, od strony wschodniej znajdował się park i pałac, bliżej zaś młyn i wioska. Od strony południowo-zachodniej przepływała rzeka w kierunku na wschód.

Budynki były zniszczone, zaledwie kilka, w których mieściła się izba chorych, apteka, kancelaria NKWD i świetlica, było możliwych do zamieszkania. Natomiast tzw. owczarnia, stajnie, piekarnia, stodoły i inne mniejsze budynki, były to tylko ruiny i zgliszcza, w których gnieździło się mnóstwo robactwa, gadów i szczurów, mury zaś były porośnięte wszelkiego rodzaju mchami i porostami. Ślady budynków powyżej opisanych zostały przez nas samych przebudowane, wyremontowane i przez nas zamieszkałe. Została też wybudowana umywalnia i nieukończona budowa świetlicy, z których nie korzystaliśmy.

Cały dziedziniec obozu był pokryty błotem, rumowiskiem i wszelkiego rodzaju brudami, porośnięty różnymi gatunkami roślinności. Obóz wyglądał opłakanie, jak przypuszczam były to pozostałości z czasu rewolucji i braku gospodarzy czy właścicieli.

Warunki mieszkaniowe były niemożliwe, a to z powodu nieodpowiednich budynków, w których mieściły się dwu- i trzypiętrowe prycze, na których mieszkała duża liczba kolegów żołnierzy, następnie zaduch, wilgoć, brak światła, do tego pluskwy i szczury – ujemnie wpływało to na zdrowie każdego z nas. Na przykład owczarnia, zniszczona, zasiedlona przez szczury i pluskwy, w dużym stopniu wilgoć i zaduch, mieściła cztery rzędy prycz piętrowych, a stan mieszkających przekraczał 800 osób.

Higiena była utrzymywana i przestrzegana przez nas samych, przestrzegały również władze sowieckie, a to dlatego, że bali się sami, by nie powstała jakaś epidemia czy zaraza. W obozie była zbudowana prymitywna łaźnia, w której raz w tygodniu była kąpiel i raz w miesiącu dezynfekcja ubrania i bielizny. Pranie zorganizowane było przez nas samych, w każdej kompanii wyznaczeni koledzy kolejno prali bieliznę, przypadało to prawie raz na dwa tygodnie na kompanię, jak i również kąpiel. Mydło do prania bielizny i mycia się otrzymywaliśmy w małej ilości.

Na wiosnę 1941 r. wszyscy byli szczepieni przeciw tyfusowi i dyzenterii. Przeciw tyfusowi każdy z nas był szczepiony trzykrotnie, z przerwami trzydniowymi, na dyzenterię otrzymaliśmy pastylki. Była również zorganizowana przez kolegów żołnierzy pracownia fryzjerska, z której każdy bezpłatnie korzystał.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

Skład internowanych kolegów żołnierzy był rozmaity, byli ludzie z wszystkich ziem Rzeczypospolitej. Przede wszystkim z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny, bardzo dużo również z Poznańskiego i Pomorza. Jeszcze w czasie pobytu na Litwie urzędowały komisje sowieckie i niemieckie, które obiecywały i namawiały na powrót do swych rodzinnych stron, zaznaczając, że jest to ostatnia możliwość, jednak mimo to bardzo mała część dała się na to skusić i większość bezwzględnie nie zgodziła się na powrót do ziem okupowanych.

Prawie wszyscy podawali się narodowości polskiej. Internowani rekrutowali się ze wszystkich warstw społecznych. Największa część to rolnicy, robotnicy i rzemieślnicy. Dużo było również urzędników rządowych i samorządowych oraz wojskowej kadry zawodowej wszystkich stopni.

Poziom umysłowy i moralny był następujący: ok. 60 proc. kolegów żołnierzy miało ukończone siedmioklasowe szkoły powszechne, 20 proc. to byli koledzy posiadający średnie i wyższe wykształcenie – ukończone bądź też rozpoczęte. Co piąty człowiek posiadał jakiś zawód w ręku. Przyznali to sami bolszewicy, bo na jednej z pogadanek wyraził się jeden kapitan następującymi słowami: „U was to każdy jest piśmienny i posiada jakiś zawód w ręku, u nas natomiast jest jeszcze dużo ludzi, którzy są niepiśmienni”. Moralność była przez kolegów przestrzegana, prawie każdy był o silnej woli i duchu, mocno wierzący i prowadził się tak, jak na Polaka i katolika przystało, z wyjątkiem kilkunastu wyrodków i pachołków bolszewickich, którzy byli na ich usługach i mieli za zadanie pomagać bolszewikom w szerzeniu wrogiej propagandy i sprowadzić jak najwięcej ludzi na złą drogę, jednak spełzło to na niczym.

Wzajemne stosunki koleżeńskie były poprawne, z wyjątkiem kilkunastu wyrodków, wszyscy byli solidarni i koleżeńscy.

6. Życie w obozie, więzieniu:

Po przyjeździe do obozu w Juchnowie i przeprowadzeniu rewizji, podzieleni zostaliśmy na dwie grupy. Pierwsza to Polacy pochodzący spod zaboru niemieckiego, druga – sowieckiego. Każdy zabór został podzielony na kompanie po stu ludzi i bloki. Każdy budynek to blok. Pobudka o 7.00 rano, następnie zbiórka kompaniami na dziedzińcach i sprawdzenie stanu przez Sowietów, śniadanie i porządkowanie, godz. 8.00 wymarsz na różne prace, 12.00 obiad. Od 13.00 do 18.00 praca, 19.00 kolacja, godz. 21.00 wszyscy musieli spać, z wyjątkiem dyżurnych. Prace związane z naszym życiem, tj. pomoc na kuchniach, porządkowanie rejonu, opał itd. – zatrudnieni byli wszyscy kolejno i przy wszystkich budowlach.

Prace poza rejonem, budowa drogi, prace w lesie i inne byli zatrudnieni tylko dobrowolnie, za co nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia prócz dodatkowych racji żywnościowych. Prace nie były ciężkie.

Wyżywienie: 700 g chleba dziennie, rano każdego prawie dnia gotowano zupy rybne. Obiad zupy rybne albo gotowane na kościach i mała ilość kaszy. Kolacja – gorzka herbata.

Raz na miesiąc otrzymywaliśmy 500 g cukru, lecz nie zawsze, pięć paczek machorki i dwa pudełka zapałek, czasem bibułka do palenia.

Wyżywienie było w dostatecznej ilości, lecz brak było tłuszczu i jarzyn, co powodowało chorobę oczu (kurzą ślepotę). Chorowało ok. 40 proc. stanu.

Ubranie otrzymywali tylko robotnicy stali. Inni żadnego ubrania i obuwia, prócz jednej pary bielizny, koca, siennika, powłoczki na poduszkę nie otrzymali. Słomę do sienników dostaliśmy dopiero po trzech prawie miesiącach pobytu. Życie koleżeńskie i kulturalne było na ogół dobre, z wyjątkiem nielicznych jednostek. W obozie wyświetlano często sowieckie filmy o treści propagandowej. Była również biblioteka sowiecka: książki w języku rosyjskim i polskim, jednak większość o treści propagandowej. Otrzymywaliśmy również gazety, zainstalowane były też głośniki radiowe w blokach. Był chór i zespół muzyczny zorganizowany przez kolegę Dyląga. Często były urządzane koncerty i śpiewy, program był w 90 proc. polski, w dziesięciu procentach – rosyjski (utwory Czajkowskiego). Na każdy urządzony koncert wszyscy spieszyli, by usłyszeć melodie polskie, toteż sala była przepełniona. Była też zorganizowana drużyna akrobatów, którzy co pewien czas rozweselali kolegów swymi pokazami, sprytem i dowcipem.

Internowani posiadali dużo książek przywiezionych jeszcze z Litwy, z których najchętniej korzystano drogą wymiany i wypożyczania. Wielu kolegów uczyło się języków obcych – francuskiego, angielskiego, rosyjskiego itd. Urządzano różne pożyteczne pogadanki, schodząc się po kilku razem. Bardzo dużo kolegów wyrabiało różnego rodzaju przedmioty pamiątkowe, jak pudełka na tytoń, nożyki, pierścionki itp., mimo wszelkich zakazów i konfiskat narzędzi przez władze sowieckie. Rozpowszechniona była gra w szachy i inne, dyskusje na temat wojny były zwykłym tematem dnia.

Praktyki religijne jawne i zbiorowe były wykluczone, nawet obrazki z wizerunkami kazano pozdejmować z prycz, a w Wielki Piątek wyświetlano film antyreligijny, na który prawie nikt nie poszedł. Pośród internowanych w Juchnowie żołnierzy nie było ani jednego duchownego. Mimo wszelkich nakazów i zakazów każdy gorąco się modlił i w niedziele i święta do pracy nie chodził, tylko świętował. Przez cały czas w obozie, mimo gróźb i próśb, wszelkiego rodzaju propagandy, nie zdołali wyrwać z serc naszych tej ostatniej pociechy, tj. wiary, która była najgroźniejsza dla ich celów, by z człowieka uczynić bezwolną im istotę. Wszelka propaganda przez kino, prasę, radio, pogadanki i obiecanki przyjmowana była przez internowanych z drwinami, wyśmiewaniem, a nawet wygwizdaniem.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Na zewnątrz był chytrze pozornie poprawny. Ja, jak i wszyscy będący w obozie, byliśmy pojedynczo z całego życia badani. Z badań wypełniano odpowiednie formularze i zeznania badań, które to po zakończeniu były własnoręcznie podpisane.

Wykonano po dwa zdjęcia osobiste, które były przyklejone na pierwszej stronie formularza. Wypełnione formularze i zeznania badań były powkładane w teczki osobiste.

Zachowanie się oficerów, którzy badali kolegów, jak i również mnie, było dosyć poprawne. Przy badaniach postępowali bardzo delikatnie, jednak chytrze wyciągali od każdego z nas, co tylko się dało i było im konieczne do zeznań. Jednak, jak mi wiadomo, nie wszyscy zeznawali wiarygodnie, by nie szkodzić rodzinie, kolegom czy też znajomym.

Większa liczba kolegów była badana po kilka razy. Badania takie trwały nieraz po kilka godzin, a nawet całą noc. Wzywani po powrocie z badania byli zwykle mocno przygnębieni, a nawet nie chcieli nic mówić. Słyszałem rozmowy starszych kolegów, którym zagrozili więzieniem, a nawet zniszczeniem ich i ich rodzin.

Przy badaniu jednego z panów sierżantów badający oficer ujemnie i karygodnie wyraził się o panu gen. Sikorskim, sierżant odpowiedział mu na to: „Dobrze wychowany człowiek nigdy się tak nie wyrazi”. Za słowa te został osadzony w miejscowym areszcie i siedział jedną dobę.

Z obozu dość często wywożono, pojedynczo i małymi grupkami, przeważnie nocami. Budzono, kazano się szybko ubierać, zabierać rzeczy i wychodzić. Dokąd wywożono, nie wiadomo. Wywożono szeregowych i podoficerów. W jednym wypadku wiadomo, że grupę wywieziono do obozu w Kozielsku.

Propagandę prowadzono za pomocą pogadanek, kina, biblioteki i radia. Ponadto oficerowie NKWD krążyli po terenie obozu i blokach celem nawiązania rozmowy, szczególnie, gdy zauważyli grupki. Zimą w tych samych celach przychodzili do bloków. W pogawędkach takich zwykle twierdzili oni, że Polski już nie ma i nie będzie, a jeżeli będzie, to tylko radziecka, toteż dochodziło do wielkich scysji: pluto im w twarz, jednak oni udawali, że się nie obrażają. Notowali tylko spostrzeżenia i nastrój, jak mi wiadomo, i robili nadal swoje. Wychwalali oni dorobek Związku Sowieckiego na polu uprzemysłowienia, urządzeń technicznych, społeczności i podniesienia kultury. Podkreślali oni, że na nas spływa łaska opieki wszystkich ludów świata i wiele innych kłamstw i obłudy. Politrucy ci byli zwykle wydrwiwani, a nawet wygwizdani. Na wszelkie twierdzenia, że Polski nie będzie, prawie wszyscy internowani oświadczali: „Zobaczymy”, motywując im, że rząd polski jest, armia nasza walczy, a że Niemcy i wy zajęliście nasze terytoria, to jeszcze nie wszystko. Wojna trwa, a jaki koniec będzie, to nie wiadomo. Na nasze zarzuty, że Sowieci napadli na Polskę, politrucy odpowiadali, że Sowieci nie napadli na Polskę, a tylko narody ukraiński i białoruski prosiły ich o opiekę i swobodę.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Chorym udzielano pomocy lekarskiej. W obozie był szpital. Obsługa szpitala składała się z lekarzy polskich i sowieckich. Odczuwano brak lekarstw.

Szpital w obozie był przeznaczony dla lekko chorych. Natomiast ciężko chorych odsyłano do szpitala, który się mieścił 15 km od obozu.

Śmiertelność: był jeden nagły wypadek śmierci (sierż. Krupski z Baranowicz), drugi zaś utonięcie w ustępie (nazwiska nie pamiętam). Prócz tego zmarło wielu innych kolegów w szpitalu poza obozem, jednak trudno było dowiedzieć się o ich zgonie i nazwiskach. Bolszewicy wiadomości o zgonach kolegów nam nie podawali.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?

Korespondencję z kraju otrzymywaliśmy i mogliśmy wysyłać, lecz bardzo słabo. Z treści listów orientowaliśmy się, co się dzieje w kraju, a nawet i świecie. Przedostawały się również informacje o Polsce, których w prasie i radiu nie było. Kto ich dostarczał, nie wiem. Ja od swych rodziców otrzymałem w ciągu całego pobytu w obozie w Rosji dwa listy i trzy listy wysłałem, więcej nie można było.

To wszystko miało miejsce w obozie w Juchnowie.

31 maja 1941 r. po przeprowadzonej ścisłej rewizji osobistej (do naga) każdego z nas i po sformowaniu marszowej kolumny, wyruszyliśmy w drogę 50 km pieszo, pod silną eskortą do stacji kolejowej Babinino, tam zaś załadowano nas po 50 ludzi do zakratowanych wagonów. Pociąg nocą ruszył w drogę, po kilkudniowej podróży przywieziono nas do Murmańska. W Murmańsku zostaliśmy wyładowani i osadzeni w obozach z więźniami rosyjskimi, przy porcie. Obóz ten był bardzo brudny i zapluskwiony. Rozlokowani zostaliśmy częściowo w barakach i namiotach, w których bardzo było zimno. Po kilkudniowym pobycie w szyku zwartym pod bardzo silną eskortą pędzili nas jak największych zbrodniarzy przez ulice miasta, osiem kilometrów za miasto i tam znów osadzono nas w namiotach, po 200 ludzi w każdym. Tutaj siedzieliśmy do 20 czerwca 1941 r. groźbą zmuszono nas do pracy przy budowie drogi, karmiono nas jeszcze możliwie.

19–20 czerwca 1941 r. wszystkich sformowano w szyk marszowy, dokładnie przeliczono i znów pod bardzo silną eskortą karabinów maszynowych na gotuj broń pędzono nas do portu, gdzie był przygotowany statek towarowy („Klara Zetkin” o wyporności 90 000 t [sic!]) i załadowano nas w sumie ok. 50 tys. [sic!] osób. Po załadowaniu nas statek ruszył w drogę nieznaną dla nas. Kilka dni i nocy krążył po oceanie, wśród wielkiej masy kry lodowej i zawiei śnieżnej. Początkowo karmili nas dostatecznie, w następnych dniach podróży nie dawano nam prawie nic jeść, wody również, nie zezwalano wychodzić za potrzebą fizjologiczną, nie chciano więcej wypuszczać jak po czterech ludzi na pokład, znęcano się w bestialski sposób, spychano ze schodów chorych i omdlałych, którzy chcieli zaczerpnąć świeżego powietrza i zaczęto wymyślać nam. Co pewien czas zaczęły krążyć różnego rodzaju wersje, prawdopodobnie zmyślane przez samych bolszewików, by siać niepokój i sprowokować nas do czynnych wystąpień. Na pokładzie okrętu i w wielu innych miejscach poustawiano karabiny maszynowe. Wśród nas krążyły coraz to bardziej niepokojące wieści. W pewien dzień nagle okręt stanął i począł kołysać się, na pokładzie słychać było krzyki i dzwonki alarmowe, lęk ogarnął każdego z nas, ktoś podał do wiadomości, że olbrzymie kry spowodowały zepsucie się okrętu, który stał, słychać tylko było zgrzyt opuszczanej kotwicy i głośne huki dookoła. Każdemu z nas zdawało się, że lecimy w głębiny morskie, toteż przygnębienie było wielkie, zwłaszcza u starszych ludzi. Takie wciąganie kotwic odbywało się prawie całą dobę, tymczasem co godzina każdy był słabszy z braku żywności, wody, świeżego powietrza i w straszliwym przygnębieniu czekał na Boże zlitowanie się. Na czołach każdego z nas występowały krople potu ze słabości, głodu, pragnienia i z zaduchu. Nareszcie znalazło się kilku kolegów zdecydowanych na wszystko, którzy weszli na schody i jeden z nich przemówił następującymi słowami: „Kochani bracia rodacy, godzina ostateczności wybiła, wszystko nam jedno, czy ginąć z głodu, czy od kul lub na dnie morskim”. Następnie prosił, by wyszli komendanci kompanii celem udania się do komendanta transportu, by się dowiedzieć o dalszym losie naszym, wyżywieniu itp. Delegacja ta z wielkim trudem dostała się do komendanta, po przyjściu z powrotem zakomunikowali nam, że panuje od kilku dni burza morska, że jesteśmy blisko miejsca przeznaczenia, a co do żywności, to po prostu zabrakło jej. Nazajutrz zaczęto nas wyładowywać do barek, które ciągnione przez motorówki zajechały do fiordów i tam nas wyładowano. Jak później zorientowaliśmy się, to zostaliśmy przywiezieni na Półwysep Kolski, Ponoja [Ponoj] nad rzeką Ponoją. Po wyładowaniu osadzono nas w jednym dużym obozie ogrodzonym drutami kolczastymi. Część pomieściła się w namiotach, pozostali spali w błocie na ziemi. Obóz był przepełniony. Po spędzonej w ten sposób nocy wydano skromny prowiant, kazano zabrać rzeczy i popędzano nas pod silną eskortą po największym bagnie i wodzie w liczbie ok. dwóch tysięcy ludzi w kierunku zachodnim na odległość ok. 15 km. Podczas drogi można było zaobserwować różne sceny. Wycieńczeni, wygłodzeni koledzy mdleli, słabli, rzucali swe rzeczy z braku sił, byli bici kolbami i popychani, nie szczędzono im wyzwisk i brutalnych słów. Pod wieczór doszliśmy do miejsca przeznaczenia, tzw. Doliny Śmierci. Tutaj spotkaliśmy polską policję przy pracy nad wydobywaniem z wody kłód drzewa. Wygląd ich był straszny i przeraził nas. Obóz ten mieścił się w wielkiej dolinie, w której pobudowano kilka namiotów mogących pomieścić około tysiąca ludzi, reszta nas wykopała doły służące nam za mieszkania. Tutaj zmuszano nas do pracy, budowaliśmy lotnisko. Podzieleni zostaliśmy na dwie zmiany, nocną i dzienną. Praca była bardzo ciężka, pracowaliśmy po 12 godzin, nie licząc w to drogi w obie strony do miejsca pracy. Każdego dnia pod silną eskortą pędzono nas do roboty. Kuchni żadnej prawie nie było, każdy gotował sam po przyjściu z pracy. Prowiant wydawany był w ilościach bardzo małych i nie wystarczał do podtrzymania życia. Na trzy tysiące ludzi była tylko jedna kuchnia polowa. Opał do gotowania każdy nosił z miejsca pracy na własnych plecach. Były to karłowate krzaki brzozy wielkości polskiej paproci. Prawie każdy z nas był niewyspany i bardzo zmęczony wskutek ciężkiej pracy. Czas na wypoczynek był zużywany na pobieranie prowiantu i gotowanie.

Opieka lekarska była udzielana przez naszych lekarzy, jednak żadnych lekarstw nie było. Wielka liczba ludzi rozchorowała się wskutek ciężkiego wysiłku i braku chociażby minimalnych warunków do życia i mieszkania. Spaliśmy w wykopanych grobach, do których podchodziła woda, byliśmy wystawieni na działanie czynników atmosferycznych, jak na przykład raptowne zmiany temperatury. Wiatr, deszcz i śnieg ujemnie wpływały na zdrowie każdego z nas.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

16 lipca 1941 r. przewieziono nas okrętami do Archangielska, gdzie umieszczono nas w obozie tuż przy samym porcie. Warunki życiowe oraz stosunek władz sowieckich do nas nie zmieniły się w niczym; cierpieliśmy straszliwą nędzę i głód. Trwało to kilka dni, po czym przetransportowano nas koleją do Wiaźnik, a stamtąd pognano 50 km przez lasy na miejsce przeznaczenia do obozu Jaskowo [?] (Talica, Juża?). W drodze traktowano nas wyjątkowo okrutnie. Bito nas, nie dawano jedzenia, szczuto psami, a nawet strzelano pod lada pozorem. W obozie tym przebywaliśmy od 27 lipca do 5 września 1941 r.

Było tam ok. 14 tys. jeńców przywiezionych z różnych stron.

Wkrótce po przybyciu zmienił się stosunek do nas, ogłoszono nam amnestię i wówczas zaczęto nas nieco lepiej traktować. Po przyjeździe polskiej komisji oddano nam do dyspozycji tabor kolejowy i odtransportowano nas do punktów organizacyjnych polskiej armii. 9 września 1941 r. przybyłem do Tatiszczewa, gdzie otrzymałem przydział do tworzącej się 5 Dywizji Piechoty.