STANISŁAW MIRAŃCZYK

Stanisław Mirańczyk [?], kierowca zawodowy.

Od 22 września 1939 do 25 kwietnia 1940 r. byłem w obozie internowanych w Litwie. 25 kwietnia 1940 r. zwolniony zostałem przez komisję lekarską Litewskiego Czerwonego Krzyża. Od 25 kwietnia 1940 do 1 marca 1941 r. byłem w obozie uchodźców pod opieką Litewskiego Czerwonego Krzyża. Od 1 marca do 14 czerwca 1941 r. utrzymywałem się prywatnie, zarabiając na utrzymanie. 14 czerwca 1941 r. o godz. 8.00 aresztowały mnie litewskie władze bezpieczeństwa i oddały w ręce władz sowieckich, NKWD, po czym wywieziono mnie razem z innymi rodakami i Litwinami do Rosji Sowieckiej.

Wieziono mnie w wagonie towarowym, zamkniętym i zakratowanym. Jako wyżywienie wydawano jedynie chleb i słone śledzie, raz dziennie lub raz na dwa dni ok. pół litra surowej wody. Potrzeby fizjologiczne załatwiałem w wagonie przez otwór na ten cel przeznaczony. W czasie podróży w czwartym lub piątym dniu na jednej ze stacji kolejowych, już na terenie ZSRR, starszy strzelec i jeden strzelec z NKWD oświadczyli mnie i kolegom, że mamy oddać przedmioty, jak: [przyrządy] do golenia, noże, latarki elektryczne itp., z których ja oddałem: maszynkę do golenia, 20 żyletek, nóż stołowy i kieszonkowy, latarkę elektryczną z baterią i zapalniczkę. Przedmioty te miano mi na miejscu zwrócić. Żołnierze zmienili się w [czasie] podróży, a gdy po przybyciu na miejsce upomniałem się o zwrot odebranych mi przedmiotów, odpowiedzieli, że oni nic nie wiedzą, pokwitowania nie mam, to nic nie poradzą. Gdy się upominałem o pokwitowanie, jak mi odbierali te przedmioty, to w sposób arogancki odpowiedzieli mi żołnierze, że: „Nie bój się, u nas nic nie przepadnie, złodziei u nas nie ma”.

5 lipca 1941 r. przywieziono mnie razem z innymi do łagrów sowieckich w tajdze Sybiru, 7 łagpunkt, stacja kolejowa Reszoty, Krasnojarski Kraj. Tam byłem do 1 września 1941 r.

Przez ten czas pracowałem przy wywózce drzewa w lesie. Karmiono mnie źle, postną kaszą sojową dwa razy dziennie. Jeżeli wypełniłem normę dziennej pracy, to otrzymywałem od 450 do 675 g chleba dziennie. Praca była bardzo ciężka, 13 godzin na dobę, nieraz podczas deszczu. O 4.00 rano pobudka, o 22.00 wieczorem capstrzyk. Przy wyjściu do pracy o 6.00 rano naczelnik łagrów tych straszył mnie i innych więzieniem i zastrzeleniem, jeśli nie będziemy dobrze pracować, nazywał mnie i kolegów sabotażniki. Świąt prawie że nie miałem. W czasie tych ośmiu tygodni były tylko dwa tzw. dni wychodne, w których to dniach zarządzono rewizję od 7 do 147 [nieczytelne], tj. wszystkich tam znajdujących się [nieczytelne] i przeszukiwano wszystkie rzeczy, zabierano pieniądze, kto miał przy sobie ponad 50 rubli, lekarstwa, skórę podeszwową, nawet ostatnią parę zelówek, książeczki do nabożeństwa i obrazki religijne – niszczono to natychmiast. Różne dokumenty stwierdzające tożsamość osoby też niszczono, tak by wszelkie ślady zatrzeć. Na ogół tak ze mną, jak i z kolegami, z którymi w jednej brygadzie pracowałem, konwojenci obchodzili się bardzo arogancko, a często i uderzył taki (aresztowanego) więźnia – za rzekomą opieszałość w wykonywaniu jego poleceń.

1 września 1941 r. na zasadzie amnestii zostałem zwolniony z tych łagrów na tzw. swobodę.

Miejsce postoju, 8 marca 1943 r.