IGNACY URBAŃSKI

Wachm. Ignacy Urbański, 50 lat, osadnik wojskowy, żonaty.

20 września 1939 r. w nocy, w Równem przy ul. Żeromskiego 12, zapukano do mnie do mieszkania w okno, skierowano przez okno do pokoju kilka lampek elektrycznych i zażądano po rosyjsku otwarcia drzwi. Zorientowałem się zaraz, co to znaczy, jednak ucieczkę uznałem za niemożliwą, więc otworzyłem drzwi i zaraz wkroczyli do mieszkania trzej NKWD-ziści, paru milicjantów i jeden oficer z naganami w rękach, milicjanci byli z karabinami. Oficer zapytał się mnie, czy ja jestem Ignacy Urbański. Powiedziałem że tak, ponieważ stało koło niego paru milicjantów z Równego, którzy mnie znali, więc uważałem, że powiedzenie nieprawdy nie uda się. Kazano mi zaraz ubrać się, że pójdę z nimi dla wyjaśnienia pewnej sprawy. Na zapytanie, co mam brać ze sobą, powiedziano mi, że nic brać nie trzeba, gdyż zaraz powrócę.

Faktycznie nie będę opisywał tego dramatu, jak się dzieci pozrywały z łóżek, obstąpiły mnie i zaczęły krzyczeć: „Tatusiu, nie chodź, ty już nie wrócisz do nas!”. Ucałowałem je i wyszedłem z domu, faktycznie [widziałem je] po raz ostatni do dnia dzisiejszego i w ogóle nie wiem, czy jeszcze kiedy dzieci swoje spotkam. Po wyjściu zauważyłem, że koło domu stało jeszcze kilku milicjantów i paru krasnoarmiejców oraz ciężarowe auto, do którego kazano mi wsiąść. W aucie spotkałem już aresztowanego prokuratora rówieńskiego Sądu Okręgowego Strumińskiego. Odwieziono nas do NKWD, a po paru dniach do więzienia w Równem. W więzieniu w Równem zmarł w mojej celi Tytus Sobota, nadleśniczy Lasów Państwowych w Suskach [Susku] na Wołyniu, major rezerwy Wojska Polskiego.

Z Równego wywieziono nas do Charkowa w kwietniu 1940 r. Tu byłem powtórnie wezwany na śledztwo i przy śledztwie miałem taki incydent, zostałem zapytany przez sledowatiela, skąd jestem. Odpowiedziałem mu, że jestem z Polski, za co dostałem zaraz kilka razy w twarz, wydostał z kieszeni rewolwer, krzycząc do mnie od prostytutki, psa polskiego i agenta polskich panów oraz wiele innych rozmaitych najplugawszych wyrazów, których nie jestem w stanie powtórzyć, dodając do tego, że mnie zastrzeli zaraz, na co mu odpowiedziałem, żeby prędzej strzelał, to się prędzej ta katorga skończy. Wtenczas odpowiedział, że oni tak zaraz nie strzelają. Wpierw wypiją ze mnie wszystką krew, kiszki ze mnie wyciągną, a dopiero na końcu zastrzelą i dodał w końcu, że: My tebia spławim.

Następnie, było to w czerwcu 1940 r., również w więzieniu charkowskim, gdyśmy wyszli rano do klozetu i tam udało nam się znaleźć parę kawałków brudnej gazety, której to użył już NKWD-zista do swojej potrzeby podtarcia się i porzucił ją, my ją dokładnie wymyliśmy i skompletowaliśmy na podłodze, potem odczytywaliśmy zdania, gdyż tylko takim sposobem dowiadywaliśmy się wiadomości ze świata. Ale rozchodzi się o to, że wyczytaliśmy tam, iż Francja już skapitulowała. Podziałało to tak na nas, jakbyśmy byli piorunem rażeni. Jeden drugiemu nie wierzył, każdy odczytywał sam, nie dając wiary drugiemu. Ja sam myślałem, że dostanę pomieszania zmysłów, tak nasz kierunek był zwrócony na Francję. Myślałem, że już nie ma żadnego ratunku dla nas, Polaków. Zacząłem się gorąco modlić, aby jakaś siła odwróciła ode mnie te myśli i faktycznie po paru dniach powróciłem znów do normalnego myślenia.

Następnie chcę skreślić parę słów o warunkach naszych w więzieniu i w łagrach. Faktycznie, że już po wyroku, gdyż po wyroku dopiero nas łączyli razem z innymi nacjami i w takim to więzieniu czy łagrze byliśmy już my, Polacy, mniejszością wobec wszystkich razem nacji. A było ich dość, na przykład Żydzi, Ukraińcy, Rumuni, Besarabczycy, Litwini, Łotysze, Estończycy i wszystkie narody Związku Sowieckiego, a dopiero nas kilkunastu, albo kilkudziesięciu Polaków. I była taka sytuacja, że wszystkie te narody występowały razem przeciw nam, że o nas wybuchła wojna. My jednak swoją postawą wychodziliśmy zawsze zwycięsko, chociaż czuliśmy się bardzo osamotnieni.

Jednakże i w tym czasie Pan Bóg nie zapomniał o nas, gdyż przyszedł 1941 r. i przyszedł nigdy niezapomniany sierpień, kiedy to dowiedzieliśmy się o amnestii dla wszystkich obywateli polskich i – mimo żeśmy byli jeszcze za drutami w Kotłasie – jednakże tak jakby się świat obrócił, i te same rozmaite narody, które wpierw występowały tak agresywnie do nas, zmieniły swoje oblicze i zaczęły wtenczas darzyć nas swoją sympatią oraz gościć nas papierosami, bo innych przedmiotów też nie mieli, a dużo Litwinów zaczęło się przyznawać, że i oni są Polakami.

30 sierpnia 1941 r. byłem już na wolności, a w październiku byłem w polskiej armii.

Miałbym do pisania bardzo dużo i w przyszłości napiszę więcej.

Nadmieniam tylko, że ja już więcej w niewoli i więzieniu nieprzyjacielskim nie będę.