ZYGMUNT STACHURSKI

Dnia 19 lutego 1969 r. prokurator R. Jałowiecki, delegowany do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach, działając na zasadzie art. 4 dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU nr 57, poz. 293) i art. 219 kpk, z udziałem protokolanta J. Kręcisz, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez odebrania przyrzeczenia. Świadka uprzedzono o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Zygmunt Stachurski
Data i miejsce urodzenia 5 grudnia 1904 r., Kielce
Imiona rodziców Walenty i Stanisława z d. Paździórska
Miejsce zamieszkania Kielce, ul. Prosta 34
Zajęcie rolnik
Karalność niekarany
Stosunek do stron obcy

Od 1915 r. aż do chwili obecnej mieszkam w domu sukcesorskim w Kielcach przy ul. Prostej 34, w odległości ok. 40 m od koszar 4 Pułku Piechoty Legionów. Obecnie mieści się tam szkoła położnych. Przez kilka lat przed wojną pracowałem w wapienniku na Kadzielni, a od 1936 r. prowadziłem małe gospodarstwo rolne oraz zarobkowo woziłem podróżnych dorożką.

Z chwilą wybuchu wojny w 1939 r., mniej więcej między 3 a 5 września, dokładnej daty nie pamiętam, od dowódcy koszar otrzymałem polecenie stawienia się w nocy ze swoim wozem konnym, na który naładowano żywność, i wraz z taborem udałem się razem z wojskiem przez Łagów aż do Sandomierza. Na skutek ciągłych nalotów lotniczych jednostka nasza rozproszyła się, a ja udałem się w drogę powrotną do Kielc. Po upływie ok. ośmiu dni wróciłem do Kielc.

W międzyczasie niemieckie wojsko urządziło na terenie koszar przejściowy obóz dla polskich oficerów wziętych do niewoli, których łączna liczba mogła wynosić ok. 400 osób. Oficerowie ci byli wygłodzeni, toteż okoliczni mieszkańcy, a w tym również i ja, udzielaliśmy im pomocy, przerzucając przez ogrodzenie żywność i papierosy. Pilnujący jeńców wartownicy zabraniali podawania im czegokolwiek, a do tych, którzy usiłowali coś przerzucić, odnosili się brutalnie, bijąc ich i kopiąc. Wśród jeńców znajdował się znajomy mi lekarz weterynarii w stopniu majora. Co się z nim później stało, nie wiem, jednak nazwisko jego znane jest byłemu właścicielowi dworu w Morawicy, niejakiemu Pawlikowi. Nie znałem natomiast nikogo spośród niemieckich wartowników i komendantury obozu. Internowani oficerowie przebywali na terenie koszar przez blisko sześć tygodni, a następnie zostali nocą wywiezieni w nieznanym kierunku.

Nie słyszałem o wypadkach śmiertelnych wśród jeńców na skutek krańcowego wygłodzenia lub chorób zakaźnych.

Po wywiezieniu jeńców na terenie koszar stacjonowała niemiecka jednostka wojskowa. Po upadku powstania warszawskiego zakwaterowano w nich wysiedleńców z Warszawy.

Na tym protokół zakończono i przed podpisaniem odczytano.