STANISŁAW PUŁOWSKI

1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):

Wachm. Stanisław Pułowski, ur. 22 maja 1897 r., agronom – kupiec.

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Aresztowany 13 stycznia 1940 r. podczas przekraczania granicy w Zarębach Kościelnych k. Małkini.

3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:

Więziony w podziemiach klasztoru w Zarębach Kościelnych, w Brześciu n. Bugiem i w obozie Wiatłag, kirowska gubernia [obłast].

4. Opis obozu, więzienia:

W jednej piwnicy, w której normalnie można pomieścić dziesięcioro ludzi, mieszkało nas 64. Higiena: przez trzy miesiące nikt spośród nas nie mył twarzy i rąk, a potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy w kącie naszego mieszkania. Wszy powygryzały nam dziury w ciele.

5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:

Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Białorusini.

Kategoria: przekroczenie granicy, kontrrewolucjoniści i niebezpieczni.

Poziom umysłowy: wśród Polaków i Żydów dość wysoki, u Ukraińców i Białorusinów niski. Stosunki między więźniami na ogół dobre, z sowieckimi więźniami bardzo złe. Moralność: z wyjątkiem nielicznych jednostek bardzo dobra.

6. Życie w obozie, więzieniu:

Przez 14 miesięcy siedząc w więzieniu, pięć razy po 15 min byłem na spacerze. Przez trzy miesiące siedziałem w piwnicy stojąc lub siedząc, gdyż na położenie się miejsca nie było. Przez pierwsze trzy miesiące karmili nas, jak chcieli. Jednego dnia otrzymaliśmy 300 g chleba i pół litra wody (którą oni nazywali zupą), drugiego 500 g i ta sama woda, a było i tak, że po trzy i cztery dni nie otrzymywaliśmy nic absolutnie. Po trzech miesiącach wywieźli nas do nowego więzienia w Brześciu n. Bugiem. W więzieniu brzeskim porozdzielano nas po różnych celach, ja trafiłem do celi nr 90, gdzie siedziało już 28 ludzi, ja byłem 29. W celi tej za czasów polskiego rządu siedziało sześciu ludzi. Sowieci zrobili nary z desek i na tych gołych deskach spało nas 18 przez 11 miesięcy, reszta spała na betonowej podłodze.

Przebieg przeciętnego dnia w więzieniu brzeskim: godz. 6.00 pobudka, 6.15 rozdawanie śniadania: 600 g czarnego chleba, 20 g cukru i pół litra czystej, gorącej, wody. Po spożyciu śniadania przez cały dzień nie wolno było kłaść się na narach, prać, szyć, śpiewać, dyskutować, grać w karty, otwierać okno i w ogóle cokolwiek robić. Godzina 12.00 obiad: trzy czwarte litra zupy (gotowanej w ciągu 11 miesięcy mego pobytu w więzieniu brzeskim w 80 proc. z otrąb i na rybie) i jedna ósma litra suchej kaszy jaglanej lub jęczmiennej. Godzina 18.00 kolacja: pół litra zupki i wszystko. Muszę nadmienić, że wszelka strawa gotowana była na rybie lub na oliwie, nie miała żadnego smaku i powodowała bardzo często zaburzenia żołądka i boleści. Wskutek braku tłuszczu i witamin, powietrza i zimna ludzie dostawali okropnych owrzodzeń, chorowali i umierali. Po kolacji marsz do ustępu i spać.

Tak być powinno, że po kolacji mamy spać, lecz niestety nie wszyscy. Każda noc od godziny mniej więcej 22.00 rozpoczynała się bieganiną po korytarzach, trzaskaniem drzwiami, rozdzierającym serca krzykiem i płaczem. To sprawcy o tej godzinie rozpoczynają swą piekielną pracę i jednych prowadzą na zeznania, drugich (w specjalnie do tego celu przygotowanych gabinetach) poddają różnym torturom. Badania prowadzone w stosunku do mnie odbywały się mniej więcej następująco: wprowadzono mnie do gabinetu sędziego śledczego – który notabene ma najwyżej 23 lata – pan sędzia, zwracając się do mnie, mówi: „Wy Polak, Polski już nie ma i nie będzie nigdy, wy możecie być, jeżeli tylko chcecie, dobrym obywatelem Związku Sowieckiego, Wierchownyj Sowiet gotów wam darować wszystko, o ile okażecie się godnym tego. W waszych rękach spoczywa los wasz i rodziny waszej. O ile okażecie skruchę, będziecie mówić prawdę, to możecie być pewni łaski i będzie wam u nas daleko lepiej niż [nieczytelne]. O ile zaś nie przyznacie się do zarzucanych wam czynów, to albo was rozstrzelamy, albo zgnijecie w więzieniu lub łagrach”. Po owym przemówieniu odpowiedziałem następująco: „Że Polski już nie ma, to ja wiem, ale czy jej nie będzie, to my obaj nie wiemy, ja jednak nie tracę nadziei i wierzę mocno, że Polska będzie”. Na taką odpowiedź pan sędzia zrywa się na nogi i krzyczy: Wy durak ili patryjot! Odpowiedziałem, że, owszem, kocham swój kraj nade wszystko i gotów jestem za swą ojczyznę umrzeć. Po takim oświadczeniu pan sędzia naciska dzwonek, po chwili wchodzi jeszcze dwu takich samych młokosów i, zwracając się do mnie, śmieją się na całe gardło i mówią: Nie choczesz goworit, gołubczyk, to budziesz piet. Jeden z nich w tym samym momencie uderza mnie w twarz, drugi kopie butem w najboleśniejsze miejsce, a kiedy ja, wijąc się z bólu, siadam na podłodze, jeden z nich chwyta mnie za gardło i włosy (których mi jeszcze nie ostrzygli przed pierwszym zeznaniem), drugi za nogi, a trzeci staje na brzuchu nogami i robi sobie huśtawkę.

Po dwóch, trzech minutach puszczają mnie, każą siadać, częstują papierosem i rozpoczynają serię krzyżowych pytań: Ty z Warszawy, po coś przekraczał granice, ile dostałeś pieniędzy od gestapo, ty szpieg, ty kontrrewolucjonista, ty zajmowałeś się na naszym terenie organizacją ludzi w związki wojskowe itd. Co do ostatniego zarzutu, to mieli rację, lecz nie mieli dowodów. Kiedy na wszelkie pytania nie odpowiadałem wcale, wówczas jeden z nich kazał mi wstać, odwrócić się twarzą do ściany i gdy tak parę minut stałem, nagle padły dwa strzały tuż przy moim uchu. Po strzałach jeden z nich, zwracając się do mnie, mówi, że jeżeli w ciągu trzech minut nie przyznam się, „to trzecią kulę dostaniecie w łeb”. Po upływie tych trzech minut, które wydały mi się trzema latami, wołają jeszcze jednego oprawcę, jeden z nich mówi: Zawri jewo w karcer na czetyry sutki. W karcerze cela maluśka, na podłodze woda co najmniej na trzy centymetry, pośrodku stoi półmetrowej wysokości i metrowej grubości pień, który służył mi (dopóki starczyło mi sił) za łóżko. Po dwu dniach spadłem z tego łóżka i spałem na podłodze.

Dla odmiany podam jeszcze jeden – spośród wielu – sposób badania, który przeżyłem: zabrano mnie do pojedynczej celi, tzw. odinoczki, i przez trzy dni nie dali nic jeść, a po trzech dniach przyniesiono mi ok. dwóch kilogramów czarnego chleba i tyleż słonej ryby. Ja, będąc wściekle głodny i nie przewidując ich szatańskiego planu, zjadłem wszystko. Po zjedzeniu takiej porcji wściekle zachciało mi się pić, lecz wody nie otrzymałem ani kropli przez cały dzień i kiedy moje cierpienie (to najcięższy sposób tortur, jakie przecierpiałem) dochodziło do zenitu, wówczas wezwano mnie na badanie. Wchodzę do gabinetu pana sędziego, na biurku stoją dwie butelki piwa, woda w karafce i leży kiełbasa. Sędzia popija sobie piwo, a nawet jest tak uprzejmy, że kropi mi twarz wodą i pyta się: „Nu co, Pułowski, pewno bardzo chce się pić, a jest piwo, kiełbasa i woda. Gadaj, a będziesz pił i jadł”.

Opisałem tu tylko dwa sposoby badania, gdyż niemożliwe jest, aby opisać wszystkie, które sam przeżyłem i słyszałem od kolegów, z którymi siedziałem. Muszę jednak nadmienić, że badania te mało co nie wtrąciły mnie do piasku, gdyż po ich zakończeniu przez 14 tygodni leżałem w szpitalu więziennym. Zaocznym wyrokiem skazany zostałem na osiem lat przymusowych robót.

Życie w łagrach: pobudka o 5.00 rano, śniadanie, prowierka i zbiórka do pracy. Do pracy zwykle trzeba iść od sześciu do dziesięciu kilometrów. Mróz od 50 do 60 stopni, śnieg głęboki po pas, ubranie i obuwie marne. Normy niemożliwe do wykonania nawet w 50 proc., a mianowicie jeden człowiek musiał narżnąć, połupać i ułożyć osiem i pół kubametra drzewa albo wykopać dziewięć i pół kubametra ziemi, wywieźć ją taczką na nasyp kolejowy i rozplantować. Praca trwała przeciętnie 14 godzin. Wynagrodzenia nie było. Wyżywienie – od 300 do 600 g chleba i półtora litra zupy dziennie, lecz niewielu było takich, którzy otrzymywali 600 g chleba. Takich szczęśliwców było najwyżej pięć procent. Życie koleżeńskie na ogół dobre, kulturalne żadne.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Jak najgorszy. Wtykano nam różne książki komunistyczne, których nikt nie czytał. O Polsce wyrażali się bardzo źle, o rządzie, który powstał w Londynie, nie wspominali ani słowem.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Pomoc lekarska w więzieniu prawie żadna, w obozie dostateczna. Śmiertelność duża.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?

Łączności z krajem i z rodziną nie miałem i nie mam.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

Zwolniony zostałem 5 września 1941 r. Po zwolnieniu otrzymałem na życie i koszta podróży 240 rubli i za te pieniądze przy odrobinie szczęścia, intuicji i sprytu przyjechałem do Tocka [Tockoje]. Tu 16 września 1941 r. wstąpiłem do wojska polskiego.

Miejsce postoju, 7 lutego 1943 r.