ERNEST PETRI


St. strz. Ernest Petri, ur. 25 lutego 1900 r. w Szczercu k. Lwowa i tam zamieszkały, mistrz rzeźnicki i restaurator, wdowiec, pozostawiłem dwóch synów bez żadnej wiadomości; rzeźnia polowa nr 101.


W pierwszym dniu mobilizacji zostałem powołany do Policji Państwowej w Szczercu k. Lwowa i tu pełniłem służbę do przyjścia Niemców pod Lwów. Tu zostałem wzięty do niewoli wraz z całym posterunkiem. W Przemyślu udało mi się zbiec, wróciłem do Szczerca, tu zastałem wojsko sowieckie, ukrywałem się.

9 kwietnia [1940 r.] w nocy zostałem aresztowany przez NKWD sowieckie, odesłano mnie do aresztu we Lwowie, zwanego Brygidki. Od kwietnia do końca listopada siedziałem we Lwowie, po nocach wywoływany na śledztwo, a odżywianie było takie, że przez cały czas miałem bóle głowy i żołądka; jak wstawałem z ziemi, to miałem zawrót głowy. Bielizny ani ciepłego ubrania nie miałem, bo z domu zabrano mnie w nocy, z tym, że idę tylko złożyć śledztwo i wrócę do domu. W areszcie byliśmy tak ściśnięci, że gdzie [wcześniej] siedziało ośmiu więźniów, wsadzili 60 ludzi. Przez to wszy tak się rzuciły, że nie do wytrzymania. W trzy dni po mnie aresztowano dwóch synów (14 i 15 lat) wraz z gospodynią Marią Halinczak i wywieziono do Sowietów.

1 grudnia załadowali do wagonów po 40 ludzi. Licho odziany, bo w areszcie [ubranie] się podarło, a innego nie dostałem, w zamkniętych wagonach jechałem prawie miesiąc do Starobielska. Podczas jazdy dostawałem co dzień rano kawałek chleba i solone ryby, a o wodę to trudno się było dopukać.

W Starobielsku siedziałem w łagrze do końca marca, też w zimnych barakach. Odżywianie było bardzo złe. Po wyczytaniu mi wyroku pięciu lat więzienia z art. 54.13 przydzielono [mnie] do transportu i wywieziono do Charkowa, w takich samych warunkach jak poprzednio.

W połowie kwietnia z Charkowa wywieziono mnie do Kożwy nad rzekę Pieczora, gdzie jechałem przez cały prawie miesiąc w zamkniętych wagonach. Co wieczór robili przeliczenia, ilu jest w wagonie. Nie mogłem prędko przejść z jednego boku wagonu na drugi, bo było dużo nas, a nie można było się zbliżyć do striłka, bo ten kolbą karabinu bił. Tak trwała jazda przez miesiąc do Kożwy. Po paru dniach z Kożwy gnano nas w śniegu po kolana, licho ubranych i źle odżywionych, piechotą 120 km z komendyrówki zwanej Płud [?] między rzeką Pieczorą a Usą. [Na miejsce] przybyłem 1 maja, przez cały maj i pół czerwca gnano mnie do lasu na roboty do karczowania, a że byłem tą drogą i jazdą zupełnie wyczerpany, że sił nie miałem normy wyrobić, to za to dostawałem złe odżywianie, ale choć już ciepłe. W połowie czerwca rzeka roztajała i zalała nam baraki, tośmy spali na strychach jak śledzie. I tak wymordowany szedłem kładkami po wodzie kilometr do ładowania barek drzewem. Tu zmęczony i zmarznięty nie mogłem belki wyciągnąć na barkę, noga mi się ześlizgnęła i, upadając do rzeki, belka upadła mi na prawy bok i zanurzyła mnie pod wodę. Cudem zdołałem się wyratować i dopłynąć do brzegu.

Chorego przydzielono mnie do transportu, który odchodził na Workutę, gdzie leżałem miesiąc w szpitalu. Po wyzdrowieniu odesłano mnie na sianokosy.

11 sierpnia 1941 r. zostałem zwolniony i odesłany transportem do kołchozu na roboty. W kołchozach nowa praca i nowa głodówka do 25 [brak] 1942 r. Tu, w rejonie Hanka [?], stawałem przed komisją poborową, która skierowała nas do transportu. 28 marca przybyłem do Pachlewi [Bandar-e Pahlavi], gdzie wstąpiłem do armii polskiej, w której przebywam.