EDWARD WIŚNIEWSKI

Szeregowy Edward Wiśniewski, 36 lat, narodowość polska.

17 września 1939 r. dostałem się do niewoli sowieckiej w Trembowli, skąd zostałem odstawiony do Husiatyna. Przez trzy dni marszu nie otrzymywaliśmy żadnego pożywienia. Tu tylko nas przenocowali, a rano [załadowali nas] na auta po 25 ludzi i odjechaliśmy do Kamieńca Podolskiego. Tam zakwaterowaliśmy się w koszarach wojskowych, gdzieśmy przebywali przez 14 dni z wiktem dziennym 300 g chleba oraz niepełną menażką zupy dziennie. Stąd wyjechaliśmy do Kozielszczyzny [?] w liczbie 12 tys. ludzi, a przebywaliśmy w cerkwi i w stajniach byłego księdza. Tu do robót szeregowi nie chodzili, tylko wyjątkowo panowie oficerowie i Policja Państwowa. Jedzenie: rano otrzymywaliśmy 200 g chleba i herbatę, a wieczorem ćwierć litra zupy – zupełną wodę.

Stąd wyjechaliśmy do Inhulca k. Krzywego Rogu, do kopalni rudy żelaznej, tu pracowaliśmy w szachtach podziemnych głębokości 175 m. Żeby wyrobić normę, trzeba było wyrobić 21 t rudy żelaznej szuflą, ręcznie, przez osiem godzin. W Inhulcu każden pracował na siebie, bo norma wynosiła siedem rubli dziennie, a więc jeden wózek o zawartości dwóch i pół tony kosztował rubla – kto zarobił, ten miał. Jeżeli [człowiek] nie pracował, to nie dostawał nic do jedzenia ani ubrania, a zarazem [były] kary od trzech do pięciu dni karceru oraz odciąganie z zarobku [w wysokości] 16 rubli miesięcznie za mieszkanie i podatek kolonialny sześciu rubli miesięcznie.

Stąd wyjechaliśmy do Korca na granicy polskiej, do robót przy szosie. Przebywaliśmy w namiotach oraz pracowaliśmy w kamieniołomach, norma [wynosiła] siedem metrów kubicznych dziennie. Tu – jeżeli ktoś nie mógł pracować – stawiano [go] na baczność pod słońce; tak długo stał, dopóki nie zemdlał.

Za pobytu w Pruskierowie na lotnisku pracowaliśmy przy robotach kamiennych, wikt [był] bardzo słaby, gdyż już chodzić człowiek nie mógł.

Od 23 czerwca 1941 r. gnali nas na piechotę do Starobielska. Przez 21 dni marszu, cały czas, jeden raz dziennie [była] zupa – sama woda, a jeżeli ktoś się chciał napić wody, to zaraz strzelali. W tym marszu kilku naszych żołnierzy zostało zastrzelonych przez NKWD. W Starobielsku przebywaliśmy w namiotach, nic nie robiliśmy dotąd, dopóki nie przyjechał pan płk Wiśniowski, który powołał nas do armii polskiej.