Strzelec Stanisław Wilecki, syn Antoniego i Heleny, 25 lat, pracownik handlowy, zamieszkały w Wilnie, ul. Chocimska 25 m. 3, kawaler.
14 lutego 1941 r. w Wilnie, po wyjściu z mieszkania o godz. 17.00, zostałem pochwycony na ul. Wileńskiej przez dwóch NKWD-zistów przebranych w cywilne [ubrania] i przewieziony autem na ul. Wiwulskiego do NKWD. O godz. 12.00 po północy [sic!], w obecności śledczego i wyższych wojskowych sowieckich, przeprowadzono u mnie szczegółową rewizję, spisano protokół aresztowania, następnie przeprowadzono mnie do drugiego pokoju na śledztwo. Zarzucono mi, że jestem redaktorem, żądano wydania redakcji.
Po dwóch godzinach męczącego śledztwa zostałem przeprowadzony do podziemi i zamknięty w wilgotnej, o spleśniałych murach, celi. Spaliśmy na narach, pożywienie otrzymywaliśmy dwa razy dziennie, tj. 300 g chleba, z rana [?] herbatę i na obiad zupę.
Przez miesiąc nic nie jadłem, byłem silnie wstrząśnięty nerwowo. Badany byłem na śledztwie 13 razy, najczęściej w nocy, z początku po kilka godzin, potem po siedem–osiem, ostatnie śledztwo trwało 12 godzin, na krześle. Przez cały okres oskarżano mnie, zarzucano przynależność do organizacji, pisanie [do] gazet, [pytano,] kto mnie zwerbował, kogo ja zwerbowałem, od kogo dostawałem gazety, komu donosiłem. Na śledztwie dano mi do czytania gazety „Polska w Walce” i „Jutro Polski”, zmuszano, żądano, męczono, żebym się przyznał do pisania. Następnie [pytano], kogo znam z oficerów, jakich mam kolegów, do jakiej partii czy organizacji należałem za czasów władzy polskiej. Następnie: Roskaży, kakim obrazom ty chotieł zorwat zdanije NKWD. Żądano wydania materiałów wybuchowych, broni. Raz uderzony zostałem pięścią w twarz przez sliedowatiela, miałem skrwawioną wargę. Na śledztwie obchodzono się z sadyzmem, brutalnie: Ty że podochniesz w tiurmie, da j… twoju mat, kontrrewolucjonist, policyjskij ch… itp. Grożono mi biciem, karcerem, rozstrzelaniem.
Byłem do tego stopnia wyczerpany nerwowo i moralnie, [że] powiedziałem na śledztwie: „Róbcie, co chcecie, roztrzelajcie mnie”.
Po skończonym śledztwie, w drodze do celi, chwiejąc się na nogach, byłem trącany brutalnie przez bojca. W kwietniu 1941 r. zostałem przewieziony do Łukiskiego więzienia. W podwałach w pojedynce siedziało nas sześciu, jedzenie dostawaliśmy w spluwaczkach. 15 czerwca 1941 r. osądzony zostałem zaocznie [i dostałem] wyrok pięciu lat roboczych poprawczych łagrów.
W trakcie wojny bolszewicko-niemieckiej w nocy 22 czerwca, przewiezieni na dworzec towarowy w Wilnie, przechodziliśmy pod lufami karabinów bolszewickich do wagonów po 50 osób. 11 dni trwała podróż do Gorkiego [do] więzienia. W ósmym dniu podróży dostaliśmy po kilogramie chleba i wiadro wody na 50 ludzi. Dwóch skonało w naszym wagonie z głodu, względnie z pragnienia. Prawie wszyscy konaliśmy z pragnienia, będąc w agonii. Trzy razy w drodze pociąg bombardowano. Celowo dla propagandy wagony były podpisane „niemieccy szpiedzy”. Na pewnej stacji rosyjska ludność cywilna próbowała rozbić wagony celem dokonania zemsty. W 11. dniu przewiezieni zostaliśmy do Gorkiego [do] więzienia. Siedzieliśmy w podwałach, w celi przeznaczonej normalnie dla 20 więźniów było nas 106. Spaliśmy na cemencie zbitą masą ludzką, odczuwając silny brak powietrza. Zachorowałem na zapalenie stawów, do szpitala nie zostałem przyjęty, bo brakowało miejsca. Dostawałem w ambulansie salicyl.
Dostawaliśmy dzienną rację 400 g chleba, na śniadanie gorącą wodę, na obiad pół litra zupy rybnej i dwie łyżeczki stołowe kaszy, na kolację zupę rybną.
27 października 1941 r. na podstawie amnestii zostaliśmy zwolnieni. Administracja więzienna wypłaciła nam po 20 rubli, [dała] 800 g chleba i po trzy śledzie. Dostaliśmy skierowanie do kołchozu Dorowskoje w rejonie Kirowa. Przed Kirowem, stacja Katielnicze [Kotelnicz], zebraliśmy się w większą grupę i NKWD zezwoliło nam na wyjazd do Bozołuku [Buzułuku]. Przez Czelabińsk, Orenburg kierowano nas transportem na Taszkent. Przejeżdżając stepy orenburskie, Kazachstan i Uzbekistan dwa razy w ciągu podróży otrzymaliśmy po 400 g sucharów. Ludzie się wyprzedawali na chleb. Sprzedając płaszcz i buty, z trudem zdobywałem za pieniądze kęs chleba. W pustyni i stepie na stacjach można było dostać zupę bez chleba. Dojechaliśmy do Czardż[o]u. Jadąc osiem dni barkami, dostając 400 g chleba dziennie i wodę z rzeki, wysiedliśmy w Nukusie. Rozmieszczeni po kołchozach pracowaliśmy, zbierając watę.
W połowie grudnia tysiączne rzesze Polaków ładowały się na berlinki w drodze do Czardż[o] u. Ze względu na ogromne przepełnienie, w drodze dużo się potopiło. Nie było ubikacji na barkach, [panował] brud, ludzie chorowali z wycieńczenia, dostając 300 g chleba i słoną rybę. Deszcz, zimno, głód, chłód. Twarze upiornie żółte, blade, odziane w łachmany. W drugim dniu podróży widziałem człowieka leżącego na pokładzie. Dotknąłem jego ręki – to był zimny trup. Czułem instynktem życia, że nie wytrzymam tych 15 dni podróży. Na trzeci dzień wyskoczyłem z barki na dziki ląd, skąd po paru dniach dostałem się kutrem do Turkulu [To’rtko’lu]. Tam wśród kilkutysięcznej rzeszy Polaków, śpiąc na cemencie w nieopalanych chłodnych koszarach, we wszach, prowadząc nędzny tryb życia, bito psy i koty – ludzie jedli [je] z głodu. Po paru tygodniach, rozmieszczeni po kołchozach, dostawaliśmy po kilogramie dżugary dziennie, mieszkaliśmy w ciemnej, pełnej dymu i wilgoci lepiance, śpiąc na ziemi.
Było nas ośmiu w kołchozie Lenino, zmuszano [nas] do pracy. Ponieważ to było w styczniu, były dość duże mrozy, [a] nikt z nas nie miał całych butów ani ubrania, [to] nie chodziliśmy do pracy. Dopiero pod koniec lutego było cieplej, pracowaliśmy, nosząc ziemię i z łopatami.
Ja z początku zachorowałem na reumatyzm, mocno gorączkowałem. Po usilnych staraniach, po dziesięciu dniach, dostałem wóz i przewieziony do szpitala w Sarbi przechorowałem ciężko dwa miesiące. W szpitalu dostawałem 300 g chleba i trzy razy rzadką zupę. Lekarz był bardzo dobry – kobieta Uzbeczka. Otrzymywałem zastrzyki siarki i salicyl. Po wyjściu ze szpitala udałem się do Turtkulu [To’rtko’lu], skąd kilkutysięcznym transportem barkami przyjechaliśmy do Czardżou. W drodze byliśmy dobrze zaopatrzeni, dostając dwa razy dziennie gorącą strawę i 400 g chleba. Z Czardżou przyjechaliśmy do Kermine, gdzie 27 marca 1942 r. wstąpiłem do wojska, do 7 Dywizji.