JÓZEF BOCHYŃSKI

Józef Bochyński
kl. VII
Szkoła nr 1 w Starachowicach
pow. iłżecki
16 listopada 1946 r.

Chwila dla mnie najbardziej pamiętna z czasów okupacji

Miałem osiem lat, gdy nawała niemiecka zalała naszą ojczyznę. Niemcy od początku zaczęli aresztować i prześladować Polaków. W nocy z 19 na 20 stycznia 1940 r. gestapo niemieckie załomotało w drzwi naszego domu. Ojczulek mój otworzył drzwi, a gestapowcy wpadli do domu z krzykiem i z bronią w rękach. Kilku obstąpiło mojego ojca, a pozostali rozpoczęli rewizję. Tatusiowi kazali się ubierać. Dowódca gestapowców przy rewizji krzyczał, żeby tatuś oddał broń. Obiecywał, że jeśli odda, to go wolno puszczą, lecz mój ojciec nie miał broni. U nas na ścianie wisiał orzeł polski z gipsu. Nie uszedł on złych oczu gestapowców. Z krzykiem [jeden z Niemców] zdjął orła, rzucił go na podłogę i zmiażdżył obcasem. W szafie pod bielizną leżała flaga polska. Wyjął ją gestapowiec, ze złością rzucił pod nogi i podeptał. Wśród książek znajdowała się mapa Polski. Podarto ją. [Gestapowcy] nie dali się tatusiowi z nikim pożegnać i zabrali go ze sobą. U nas w domu [po tej wizycie] przedstawiał się następujący widok: kozetka do góry wywrócona, orzeł potłuczony, flaga polska wybrudzona, szuflady powyjmowane ze stołu, z szafy powyrzucana bielizna. Książki i papiery zaścielały całą podłogę. Gestapowiec grzebał w nich, nie mógł dojść do ładu, złościł się i krzyczał: Donnerwetter fafluchten. Nigdy nie zapomnę tego dnia, wściekłych krzyków niemieckich, zbladłej twarzy ojca i rozpaczy mamy.