MARIA ADAMCZYK

17 maja 1945 r. w Warszawie sędzia grodzki Antoni Knoll przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Maria Adamczyk
Wiek ur. 5 kwietnia 1922 r.
Imiona rodziców Ignacy i Eugenia
Miejsce zamieszkania Łódź, Mostowa 19C
Zajęcie studentka, sekretarka Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Łodzi
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana

W okresie okupacji zostałam przez Niemców aresztowana 29 kwietnia 1942 roku w Warszawie. Do chwili wywiezienia do obozu koncentracyjnego, tj. do 12 listopada 1942, przebywałam w więzieniu przy ul. Dzielnej 26, na Pawiaku (Serbia, oddział kobiecy). W ciągu trzech pierwszych tygodni kwarantanny plan dnia wyglądał następująco: godz. 5.30 dzwonek na wstawanie;

godz. 6.00 apel poranny i wyczytywanie nazwisk tych, które tego dnia miały składać zeznania w gestapo przy al. Szucha, względnie na Pawiaku;

godz. 6.00 – 7.00 śniadanie– czarna kawa niesłodzona, 20 dkg chleba (porcja całodzienna; raz lub dwa razy w tygodniu łyżka marmolady);

godz. 12.00 obiad – zupa, zazwyczaj bardzo rzadka, wodnista; w 1942 cały okres wiosenny do połowy lipca gotowano codziennie zupę z kiszonej kapusty (zasypywaną czasami niewielką ilością kaszy jęczmiennej); kobiety chore, którym jedzenie takie szkodziło na zdrowie, pozbawione były gorącego pożywienia w ciągu dnia; kartofle były w minimalnych ilościach;

godz. 15.30 kolacja – zupa, najczęściej taka sama jak na obiad; zamiast kiszonej kapusty – kiszone buraki, również z odrobiną kaszy;

godz. 16.00 po powrocie więźniów z przesłuchania apel wieczorny.

W ciągu dnia między śniadaniem a obiadem lub popołudniu pół godziny przeznaczono na spacer. Zdarzały się wypadki, że z powodu wycieńczenia i wygłodzenia kobiety nie miały siły spacerować całe pół godziny. Kobiety z izolatek odbywały spacer pojedynczo.

Straż na korytarzach oddziału kobiecego pełniła służba polska (oddziałowe) przodowniczki (2), komisarz i wachmani niemieccy rekrutujący się częściowo spośród Ukraińców i SS-manów. Po apelu wieczornym służbie polskiej pod żadnym pozorem nie wolno było otworzyć drzwi cel. Bardzo często zdarzały się wypadki zasłabnięć czy nagłych niedyspozycji. W drodze wielkiego wyjątku sprowadzano wówczas dyżurującego SS-mana, który asystował osobiście przy otwieraniu drzwi.

Cele kwarantanny (parter gmachu, wilgotne ściany) były zazwyczaj najbardziej przepełnione ze wszystkich (oprócz żydowskiej). Tabliczka na drzwiach wskazywała, że normalnie jest to cela przeznaczona na dwie–trzy osoby. Przeciętny stan cel kwarantanny wynosił 15 do 22 osób w celi. Nowo przybyłe pierwsze 24 godziny spędzały w tzw. przejściówce i po oględzinach higienistki oraz po kąpieli przydzielano je do cel kwarantanny. Po trzech tygodniach kwarantanny odbywało się przeniesienie na tzw. celę stałą. Plan dnia pozostawał taki sam.

Stan ilościowy kobiet w więzieniu w okresie kwiecień–listopad 1942 nie był mniejszy jak 500 osób, czasami w okresie przed transportowym – ponad 500 (dwukrotnie nawet przekraczał 600).

Paczki przekazywane z domu nie mogły przekraczać 2 kg wagi, oficjalne zarządzenie zezwalało na otrzymywanie jednej paczki w miesiącu. Kontrola nad paczkami była bardzo dokładna i ściśle przestrzegana. Na konto depozytowe (otworzone z chwilą wciągnięcia na listę przebywających w więzieniu) rodzina mogła przesyłać pieniądze, z których więzień korzystał w ten sposób, że dwa razy w miesiącu wolno mu było kupić tzw. wypiskę żywnościową. Praktycznie np. za zł 8.50 potrąconych z depozytu otrzymywało się ¼ kg cukru, 1 kg chleba, cebulę lub rzodkiewki, ½ kg pudełko marmolady lub sztucznego miodu, czasem parę cukierków; za 12,50 ilość produktów była większa, za 30 zł – zawartość taka sama plus 10 dkg tłuszczu. Akcja ta była zorganizowana przez patronat więzienny.

Około 100 kobiet (liczby dokładnej nie pamiętam) pracowało w więzieniu przy wykonywaniu różnych funkcji. Tryb i warunki życia funkcyjnych było nieco inne i lepsze. Ciężko pracujące (pralnia „czarna” – obsługa maszyn piorących bieliznę dla więźniów i pralnia „biała” – ręczne pranie bielizny gestapowców oraz kartoflarnia), nie pamiętam, czy pracujące w szpitalu również otrzymywały podwójne porcje i miały prawo otrzymywania 4 kg paczki w miesiącu oraz nabywania papierosów, podobnie jak wypiski żywnościowe (palić wolno było tylko w miejscu pracy, np. szwalni). Dzień pracy zaczynał się o 8.00, kończył o 4.00 po południu. Jedzenie gotowane było takie samo jak dla innych.

Po transporcie kobiet do obozu Ravensbrück w końcu maja 1942 (wywieziono wtedy około 300 osób) zwolniło się wiele miejsc funkcyjnych. Od czerwca do chwili wyjazdu do obozu pracowałam w „czarnej” pralni. (Pralnia na Pawiaku obsługiwała nie tylko więzienie na Dzielnej, ale przywożono również do prania bieliznę z innych więzień, np. z Daniłowiczowskiej). Bielizna przed oddaniem do prania poddawana była dezynfekcji w kotle parowym, wobec czego wszystkie plamy z krwi zostawiały trwałe ślady. Bardzo często spotykałam sztuki bielizny (głównie męskiej), będące jedną krwawą plamą, co świadczy o znęcaniu się nad więźniami w czasie przesłuchań (głównie ramiona, plecy, pośladki i nogi).

SS-mani dozorujący oddział kobiecy w czasie mojego pobytu w więzieniu pracowali na dwie zmiany: dzienną i nocną. Szulc (podobno oficer armii polskiej sprzed 1939 roku z Grodna), przezwiskiem „Smętek” (nazwiska nie pamiętam) i przezywany „Wyłup” (wytrzeszczone oczy). Komendantem był wówczas Bürkl (na terenie więzienia poruszał się najczęściej w towarzystwie psa wilczura).

Do najbardziej sadystycznych wyczynów Bürkla należały tzw. „udziwienia” (gwara więzienna). Inspekcje w celach mające na celu skontrolowanie stanu porządku i czystości urządzał Bürkl bardzo często (zawsze w asyście psa). Znalezienie w jednej tylko celi niedomytej menażki, niedokładnie wypłukanej szczoteczki do zębów, nierówno ustawionych na półce garnuszków lub menażek – było przyczyną tego, że Bürkl sprowadzał z oddziału męskiego kilkunastu więźniów Żydów (najczęściej upojonych wódką). Kobiety musiały opuścić cele, wyjść na korytarz, a wówczas Żydzi na rozkaz Bürkla w ciągu kilku czy kilkunastu minut wyrzucali na korytarz absolutnie wszystko, co było w celi: stołki, ubrania, koce, paczki żywnościowe, sienniki. W celi zostawały tylko puste łóżka. Jest rzeczą jasną, że powstawał wówczas niebywały chaos i zamieszanie. Sienniki były wypełnione bardzo starą, zużytą słomą, co przyczyniało się do zwiększenia pyłu i kurzu w powietrzu. Zawartość pudełek z żywnością znajdowała się na ziemi albo wśród rzeczy (np. marmolada, cukier, tłuszcz). Więźniowie Żydzi deptali po wszystkim w panicznym strachu przed „panem i władcą”, który nie żałował razów, równocześnie rozkazując jednemu z nich wejść na najwyższy stos rzeczy i śpiewać arie operowe (pamiętam dokładnie, że podczas „udziwienia”, które odbywało się w sierpniu, śpiewano „Rigoletta”). Wyrzucenie rzeczy z wszystkich cel na piętrze trwało około pół godziny. Bürkl zabierał wówczas więźniów Żydów na następne piętra i zapowiadał kobietom, że po pół godzinie dokona ponownie inspekcji. Jeśli porządek nie był wzorowy, historia powtarzała się.

Podczas „udziwienia” w maju wszystkie kobiety (prócz odbywających kwarantannę) ćwiczyły na podwórzu (kolejno piętrami) tzw. sport, czyli przysiady, przez godzinę każda partia.

Z naszej celi kwarantanny przypatrywałyśmy się temu przez umieszczone w górze okienko. Po kilku dniach, kiedy byłam już w celi stałej, dowiedziałam się, że wypadki zasłabnięć i zemdleń w czasie sportu były częste, jedna z kobiet (chora na stawy) utraciła władzę w nogach na przeciąg kilku tygodni.

W okresie maj–listopad Bürkl urządził kilka „udziwień” (pięć albo sześć). W życiu więźniów były one wydarzeniami podobnymi jak daty transportu do obozów koncentracyjnych, odmierzało się nimi czas w ciągu długich tygodni i miesięcy, w oczekiwaniu na przesłuchanie, transport lub zwolnienie.

Trzy razy w tygodniu kilka kobiet pod eskortą SS-mana wynosiło kosze ze śmieciami, które wyrzucało się na przeciwległym (w stosunku do budynku więzienia kobiecego) końcu placu więziennego. Przechodziły one wówczas przez podwórze gospodarcze. Pewnego popołudnia kobiety po powrocie opowiadały (dwie z naszej celi były przy tym obecne), że widziały, jak Bürkl ćwiczył mężczyzn boso na gorących żużlach wyrzuconych z kotłowni.

Innym razem widziałam sama (wezwano wówczas kilka z nas do kancelarii), jak jeden z SS- manów (nazwiska nie pamiętam) ćwiczył mężczyzn w ten sposób, że założywszy im na głowy papierowe torby, (a więc oczy mieli zasłonięte i utrudniony oddech) kazał biec szybko wydając częste komendy „padnij”, „powstań”. Dziedziniec Pawiaka od strony kancelarii wybrukowany był nierównymi kamieniami, wobec czego mężczyźni upadali na ziemię, nie mogąc powstać. Wydawali nieludzkie okrzyki, kilku z nich miało na ubraniu i ciele ślady krwi od uderzeń o kamienie i od bicia.

W chwili wywożenia do obozu, 12 listopada 1942 roku, w grupie 52 kobiet z mojego transportu było kilka starszych, siwowłosych. Trudno im było wejść szybko, bez pomocy schodków, do auta ciężarowego, którym wieziono nas na dworzec towarowy. SS-mani eskortujący bili je kijami i popychali, używając obelżywych słów.

W zeznaniu tym podałam tylko kilka najbardziej charakterystycznych dla życia więźniów momentów zaobserwowanych lub przeżytych przeze mnie bezpośrednio. Szczegółowe zeznania dotyczące życia na Pawiaku mogą złożyć: Adela Stadnicka (Rogów k. Koluszek, Szkoła Powszechna Nr.4), Urszula Zybert (Kielce, ul. Jasna 28), Irena Wójcik (ustalenie adresu w Związku Byłych Więźniów w Warszawie), Halina Fronczakowa (Warszawa, ul. Cecylii Śniegockiej 5 m.16), Maria Jezierska (Kraków, Dom Akademicki, ul. Reymonta 5), Joanna Muszkowska (Łódź, ul. Trębacka 3) (1940 – 41 r.), Urszula Wyrwicz (Kraków, Dom Akademicki, ul. Reymonta 5), dr Janina Węgierska (Łodź, ul. Piotrkowska 20).

Protokół odczytano.