JANINA PALUCHOWSKA

Warszawa, 19 grudnia 1949 r. Aplikantka sądowa Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Janina Paluchowska
Data i miejsce urodzenia 6 listopada 1913 r., Warszawa
Imiona rodziców Wawrzyniec i Ludwika z d. Krokowska
Zawód ojca handlowiec
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Zajęcie kierowniczka bufetu
Miejsce zamieszkania Warszawa, Al. Ujazdowskie 16
Karalność niekarana

Od pierwszych chwil powstania byłam sanitariuszką w szpitalu polowym zgrupowania kapitana „Kryski”. Początkowo szpital zajmował Dom Zarobkowy Starców przy ul. Czerniakowskiej, róg Zagórnej. Z powodu braku miejsca i bezpieczeństwa szpital po niedługim czasie został przeniesiony do gmachu szkoły przy Zagórnej 9. Szpital był zorganizowany pod kierownictwem dr. Kubika i dr. Nowakowskiego (zdaje się, że nie żyje). 15 czy może 16 września 1944 roku przed południem (dokładnie nie pamiętam) szkołę zajęli Niemcy – Wehrmacht. Wieczorem, po przeprowadzeniu szczegółowej rewizji połączonej z rabunkiem rzeczy wartościowych, cały personel sanitarny (doktorzy wraz z prawie wszystkimi mężczyznami uciekli) Niemcy wprowadzili na najwyższe piętro, zostawiając rannych w piwnicach i na parterze. Rannych było z całą pewnością ponad 200. Przez całą noc staliśmy na piętrze pod groźbą śmierci. Rano następnego dnia Niemcy wyciągnęli z grupy kobiet mnie i sanitariuszkę „Iskrę” – Stanisławę Toskę, i kazali nam zanieść na noszach rannych Niemców do Szpitala Ujazdowskiego. Gdy powróciłyśmy stamtąd, w szkole na Zagórnej nie było już nikogo z personelu i lżej rannych. Pozostali tylko ci, co nie mogli chodzić, około 80 osób, bez opieki, żywności i medykaliów, które zostały zniszczone przez Niemców. W szpitalu był nie tylko Wehrmacht, ale i gestapo.

Po kilku dniach, około 19 czy 20 września, Niemcy kazali ludności (którą sprowadzali do szkoły z różnych domów przy okolicznych ulicach) wyjść ze szpitala. Ja wraz z „Iskrą” nie wyszłyśmy, by nie zostawiać rannych zupełnie samych. Schowałyśmy się pod łóżka. Po pewnym czasie, po upływie prawie całego dnia, wieczorem, przyszło do szpitala młode rodzeństwo z wyprowadzonej grupy. Opowiedzieli nam, że wszyscy wyprowadzeni wówczas ze szkoły, około 100 osób, zostali rozstrzelani w ogródku łączącym Dom Zarobkowy ze szkołą.

Jak się nazywało to rodzeństwo, nie wiem.

Od 16 września do dnia wspomnianej zbrodni Niemcy wysiedlali ludność z naszego terenu. Co dzień odbywały się w ogródku mniejsze egzekucje. Niemcy zabijali tych, których znaleźli jeszcze po okolicznych domach.

Po paru dniach od czasu tej wielkiej zbrodni na podwórku łączącym szkołę z Domem Zarobkowym, do szpitala przyszło dwóch Niemców, którzy zabrali mnie i jeszcze jedną młodą sanitariuszkę ze szpitala w „Citroence”. Zostałyśmy poprowadzone do piwnicy na ul. Solec. Jak zorientowałyśmy się, Niemcy wzięli nas dla rozrywki. Jednak ta ich zbrodnia nie doszła do skutku, gdyż wieczorem wpadł do piwnicy jeszcze jeden Niemiec i rozkazał tamtym jak najprędzej wychodzić. Zostałyśmy więc same. Do piwnicy dochodziły odgłosy walki. Przesiedziałyśmy tam dwie doby, bojąc się wychodzić, bez żywności i wody. Po upływie tego czasu postanowiłyśmy przedostać się do szkoły na Zagórnej. Musiałyśmy przejść ulicą Idźkowskiego. Wówczas widziałam na Idźkowskiego ślady jakiejś masowej egzekucji. Ciężko było ulicą tą przedostać się, na całej jej szerokości leżały ciała zabitych.

W szkole na Zagórnej przebywałam do 28 września. [Wówczas] Niemcy kazali nam w przeciągu 20 minut zlikwidować szpital. Przeniosłyśmy rannych na podwórze „Citroenki”. Jak mi się wydaje, zdążyłyśmy przenieść wszystkich. Ostatnia stamtąd wychodziła Toska z kobietą po porodzie. Z „Citroenki” Niemcy mieli wszystkich rannych przewieźć samochodami. Jednak samochody nie przyszły. Musieliśmy rannych przenosić sami. Mogliśmy wziąć tylko lżej rannych.

Jakimi ulicami doszliśmy na plac Narutowicza, nie umiem w tej chwili sobie uprzytomnić. Wiem, że musieliśmy bardzo krążyć, gdyż wyszliśmy z „Citroenki” rano, a w domu akademickim byliśmy wieczorem. Pamiętam, że przechodziliśmy przez al. Szucha.

Co się stało z ciężko rannymi w „Citroence”, nie wiem. Szpital „Citroen” był pod kierownictwem dr. Zawadzkiego, przy współudziale dr. Załęskiego (zam. obecnie w Warszawie, Puławska 5, ma tam swoją przychodnię rentgenowską). W domu akademickim Niemcy wydzielili z mężczyzn trzech czy może więcej Żydów, między nimi dr. Mieczysława Załęskiego i dr. Zawadzkiego. Żydzi ci zostali w domu akademickim, a reszta ludności została przewieziona do Pruszkowa.

Żydzi ci zostali, zdaje się, rozstrzelani.

Na tym protokół zakończono i odczytano.