HELENA HOŁÓWKO

Warszawa, 11 października 1949 r. Mgr Irena Skonieczna, działając jako członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, przesłuchała niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Nazwisko i imię Helena Walentyna Hołówko z d. Derewojed
Data i miejsce urodzenia 2 lutego 1889 r., Płoskirów (Podole)
Imiona rodziców Ludwik i Michalina z d. Kluczewska
Zawód ojca farmaceuta
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie wyższe
Zawód dr medycyny, pediatra
Miejsce zamieszkania Warszawa, al. 3 Maja 2 m. 111
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w mieszkaniu moim w domu przy al. 3 Maja 2. Około 5.00 po południu na teren naszego domu wszedł oddział powstańczy złożony z około 50 młodych chłopców. Byli oni skromnie uzbrojeni. Posiadali tylko dwa karabiny maszynowe, poza tym tylko broń krótką.

Około pięciu dni, daty dziś już nie pamiętam, trwała obrona naszego domu. Najbliższe oddziały niemieckie, głównie artyleria, stały na moście Poniatowskiego. Dom nasz był pod stałym ostrzałem, tak że w mieszkaniach od strony mostu przebywać zupełnie nie było można. Wszelkie próby powrotu do mieszkania kończyły się śmiercią. W piwnicach naszego domu zostały poprzebijane ściany, tak że można było utrzymywać przez cały czas kontakt ze wszystkimi piwnicami. Mieściło się tam około 300 osób. Nie byli to tylko mieszkańcy naszego domu, ale w dużej części ludność napływowa, przeważnie matki z dziećmi z innych ulic Powiśla, no i oddział powstańców.

Przez pierwsze noce powstańcy robili z naszego domu wypady na wiadukt. Wracało z nich wielu rannych. Założyłam więc przy pomocy trzech sanitariuszek i córki dr. Sawicza – medyczki – prowizoryczny szpitalik w mieszkaniu na parterze naszego domu, od strony ul. Salezego. (Świadek szkicuje rysunek orientacyjny z zaznaczeniem szpitalika). Wielu powstańców ginęło także podczas tych nocnych wypadów.

5 czy 6 sierpnia (daty dokładnie nie pamiętam) dom nasz został otoczony szturmową kompanią, jak mówiono, sprowadzoną podobno z Modlina. Żołnierze niemieccy obrzucili granatnikami zapalającymi mieszkania parterowe. Dom zaczął płonąć. Niemcy rozwalili także zabarykadowaną pierwszego dnia powstania bramę naszego domu wychodzącą na al. 3 Maja. Wówczas w piwnicy powstała panika, przede wszystkim wśród kobiet z dziećmi. Poczęły one wychodzić na podwórze przez VI klatkę, mieszczącą się naprzeciw bramy wyjściowej, a następnie na ulicę. Gdy na ulicy ukazały się pierwsze matki z dziećmi, strzelanina ucichła. Wobec tego wszyscy zaczęli wychodzić z piwnic. Niemcy od razu zaczęli oddzielać mężczyzn od kobiet. Mężczyzn kierowali pod wiadukt, gdzie ustawiali ich i kontrolowali dowody, kobiety poszły dalej, do baraku przy ul. Wioślarskiej. Niemcy pozwolili przenieść do baraku także kilku rannych, którzy właśnie w chwili wychodzenia ludności znajdowali się w szpitaliku. Między mężczyznami stojącymi pod wiaduktem znajdowali się także powstańcy z naszego domu. Nie odróżniali się oni niczym od pozostałych mężczyzn. Opasek nie posiadali, gdyż na dwa dni przed opanowaniem przez Niemców naszego domu, na moją prośbę, komendant wydał rozkaz spalenia wszystkich opasek. Rozkaz został wykonany. Broni także nie mieli przy sobie, gdyż ukryli ją w piwnicach. Toteż przypuszczać mogę, że wersja o chusteczkach na szyjach czy opaskach, którą także kiedyś słyszałam, jest nieprawdziwa.

Po paru godzinach Niemcy rozkazali wszystkim przejść przez most na drugą stronę Wisły. Kobiety zatrzymali na placyku przy ul. Zielenieckiej, mężczyźni zostali sprowadzeni na dół pod wiadukt, na halę przypuszczalnie przeznaczoną do przechowywania narzędzi i innych materiałów budowlanych. Po upływie znów paru godzin kobiety zostały zwolnione. Pozwolono nam rozejść się po Saskiej Kępie. Mężczyźni byli trzymani jeszcze przez kilka dni. Przez ten czas zorganizowałyśmy codzienne obiady dla nich. Na skutek interwencji p. Lasockiej, posiadającej obywatelstwo włoskie i władającej dobrze językiem niemieckim, Niemcy codziennie wypuszczali po kilku starszych mężczyzn. Młodzi byli brani do lekkich robót ogrodowych. Przez cały czas mego pobytu na Saskiej Kępie żaden z nich nie został wypuszczony.

W pierwszych dniach lutego 1945 roku, po powrocie do Warszawy z wygnania, nie widziałam ani żadnych śladów kul, ani krwi w miejscu, gdzie – jak słyszałam – leżeli powstańcy w dniu wychodzenia ludności z naszego domu.

Na wiosnę 1945 lub 1946 roku były przeprowadzane ekshumacje grobów przy naszym domu. Jeden z nich znajdował się przy ul. Salezego, drugi przy „ślimaku” schodzącym na Wybrzeże Kościuszkowskie. Przy ekshumacjach tych byłam obecna. W obu grobach znajdowały się tylko ciała żołnierzy w mundurach armii Berlinga.

O innych grobach zbiorowych na naszym terenie nie słyszałam. Jednak bliższych informacji może przypuszczalnie udzielić PCK posiadający protokoły ekshumacyjne.

Na tym protokół zakończono i odczytano.