ALICJA SOBOLEWSKA

Warszawa, 12 marca 1948 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Alicja Zofia Sobolewska z d. Sobolewska
Imiona rodziców Justyn i Irena z Malinowskich
Data urodzenia 13 listopada 1913 r. w Warszawie
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie średnie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Stalowa 28 m. 27
Przynależność państwowa i narodowość polska
Zawód urzędniczka

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie i mego męża, adwokata Ludomira Sobolewskiego, w domu przy ulicy Senatorskiej w Galerii Luksemburga. Weszliśmy do piwnicy, w której było dużo osób.

Do 7 sierpnia 1944 roku nasz teren znajdował się w rękach powstańców. W dniu tym wcześnie po południu nadeszły oddziały niemieckie. Na wiadomość o tym przeszłam z mężem na stronę numerów nieparzystych ulicy Senatorskiej, gdzie w chwilę po tym wbiegła do piwnicy domu, w której się znajdowaliśmy, grupa około 20 żołnierzy niemieckich. Ze względu na to, że ubrani byli w płachty ochronne, nie mogłam rozróżnić formacji, mówili jednak tylko po niemiecku. Żołnierze ci wrzucili do naszej piwnicy granat, który nikogo nie zabił, po czym kazali wszystkim opuścić piwnicę, brutalnie wyrzucając ze schronu kobiety. Pewną kobietę (nieznaną mi), która nie chciała odejść od męża, żołnierze niemieccy na miejscu rozstrzelali.

Grupę naszą wypędzono na plac Bankowy i ustawiono koło figury Jana Kantego. Po chwili zauważyłam, jak z domu, w którym się znajdowaliśmy uprzednio, wybiegają pojedynczy mężczyźni. Byli w porozpinanych ubraniach, z gołymi głowami, bez żadnych rzeczy i biegli w naszą stronę z podniesionymi rękami. Mężczyzn ustawiono naprzeciw nas. Tymczasem prowadzono przez plac Bankowy w kierunku placu Żelaznej Bramy coraz nowe grupy od strony placu Teatralnego. Z zebranych formowano transporty młodszych mężczyzn i odprowadzano w stronę placu Żelaznej Bramy, wybierano też młodsze kobiety, które odprowadzano także. W tym czasie usiłowałyśmy przekupić eskortę biżuterią, by uzyskać zwolnienie naszych mężczyzn. Żołnierze przeważnie przyjmowali okup, jednakże zaraz odeszli. Na ich miejsce przyszli inni żołnierze i nikt nie został zwolniony.

W pewnej chwili zauważyłam, jak na plac Bankowy zaczęli wychodzić chorzy ze Szpitala Maltańskiego. Wielu z nich miało protezy i z trudem mogli się poruszać. W pewnym momencie zauważyłam młodą kobietę, która popychała na wózku sparaliżowaną staruszkę. Jeden z żołnierzy niemieckich strzelił do staruszki, a potem do jej opiekunki, która nie opuszczała zwłok staruszki. Inny żołnierz zastrzelił jakiegoś czołgającego się rannego, który miał nogę w gipsie. Pojedyncze strzały słyszałam przez cały czas. Widziałam też wyjście ze szpitala personelu lekarsko-sanitarnego.

Po południu, godziny nie umiem określić, popędzono kobiety płonącymi ulicami na plac Żelaznej Bramy, gdzie grupa nasza została ostrzelana.

Skąd strzały padały, nie umiem określić. Upadłam, nie będąc ranną, obok mnie upadły dwie kobiety zbroczone krwią. Widziałam na placu dużo leżących postaci. Nie wiem, czy to były trupy. Jakaś kobieta podniosła mnie i dołączyłyśmy się do jakiejś grupy, którą pędzono w stronę Woli. Niedaleko za Halami Mirowskimi użyto nas do osłony czołgów, jadących w stronę, gdzie biegła ul. Grzybowska (dokładnie topografii nie mogę podać).

Pod wpływem szoku nerwowego nie umiem podać, czy któraś z kobiet padła, i czy byliśmy ostrzeliwani. Po chwili znalazłam się na ulicy Wolskiej, skąd udało mi się dostać do Włoch. O losie mężczyzn z naszej grupy nic nie umiem podać, ani o moim mężu nie mam żadnych wiadomości.

Na tym protokół zakończono i odczytano.