ANTONI HERUBIN

Warszawa, 7 maja 1946 r. Sędzia śledczy Halina Wereńko, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka. Świadek został uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi. Sędzia odebrała od niego przysięgę, po czym świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Antoni Herubin
Imiona rodziców Jan i Michalina
Data urodzenia 17 stycznia 1907 r. w Warszawie
Zajęcie krawiec
Wykształcenie 4 klasy szkoły powszechnej
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Miedziana 18 m. 25
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarany

Powstanie warszawskie zastało mnie u znajomego Józefa Krzyszkowskiego, zam. przy ul. Mirowskiej 1, gdzie już pozostałem, nie mając możności powrotu do domu przy ul. Miedzianej 18. Dom przy Mirowskiej 1 od pierwszego dnia powstania znalazł się pod ostrzałem, wobec czego wszyscy mieszkańcy przebywali w piwnicy. Okolice domu były w rękach powstańców, Niemcy nacierali od ul. Wolskiej, starając się opanować Ogród Saski i ul. Królewską.

3 sierpnia 1944 roku na skutek uderzenia bomby lotniczej w klatkę schodową domu zostałem ranny w głowę. Przebywając w piwnicy, nie orientowaliśmy się, jak się rozwija akcja powstańców i nie widzieliśmy, kiedy się wycofali.

7 sierpnia rano przeszedłem przebitym przejściem do piwnicy domu nr 3 przy ul. Mirowskiej i posłyszałem, iż Niemiec przebywający na podwórzu domu nr 3 wydał mieszkańcom rozkaz wyjścia na podwórze. Wróciłem do piwnicy domu nr 1 i powiedziałem o zajściu innym mieszkańcom, przy czym postanowiliśmy nie wychodzić z piwnicy, dopóki Niemcy nas nie zmuszą.

Jak słyszałem później, mieszkańcy domu nr 3 zostali odprowadzeni spokojnie gdzieś naul. Elektoralną, przy czym nikogo nie zamordowano.

Po upływie pół godziny, około 9.00 – 10.00 na nasze podwórko wpadło kilku SS-manów (mieli na kaskach trupie czaszki) i kazali wszystkim mieszkańcom wyjść z piwnicy. Po wyjściu piwnicy SS-mani, bardzo podnieceni i źli, rozdzielili mężczyzn od grupy kobiet, dzieci i starców, po czym kobiety i starców popędzili w kierunku ul. Wolskiej. Grupę 11 młodych mężczyzn, w ich liczbie i mnie, zatrzymali, popędzili pod Halę Mirowską przy ul. Zimnej i Ptasiej. Tam pod murem hali koło sklepu trzymano nas godzinę, przy czym od czasu do czasu któryś z naszej grupy dostawał po twarzy. W tym czasie hale były już spalone, ale do środka nie zaglądałem i nie widziałem, co się tam działo.

Jeden z Niemców, Ślązak mówiący po polsku, powiedział nam, iż pójdziemy rozbierać barykady, że jeszcze wczoraj zostalibyśmy rozstrzelani, ale dziś jest rozkaz, by Polaków nie zabijać. W międzyczasie od strony ul. Granicznej, Chłodnej, Krochmalnej i Grzybowskiej dolatywały odgłosy walki, kilka czołgów przejechało koło nas, wjeżdżając w Ogród Saski. Niemców dookoła hal było bardzo dużo. Eskortujący nas szykowali się do ataku, zaczęły przejeżdżać znów koło nas czołgi. W międzyczasie człowiek z naszej grupy – Ptaszyński, właściciel restauracji, opowiedział Niemcom, iż ma wódkę i piwo w domu. Razem z innym mężczyzną z naszej grupy i Niemcami dwa razy przynosili dla Niemców trunki, po czym mężczyźni ci odłączyli się od nas i w ten sposób zostało nas dziewięciu.

Po pewnym czasie Niemcy ustawili nas koło bazaru Janasza i tu staliśmy 15 minut, po czym cofnęli nas na róg Zimnej i pl. Żelaznej Bramy koło budynku z arkadami. Nadjechał czołg i rozpoczęła się strzelanina. Wobec tego, iż kule trafiały w nas, upadliśmy wszyscy. Ja wtedy dostałem postrzały w obie ręce. Nie orientuję się, czy z czołgu specjalnie do nas strzelano, czy trafiły nas kule powstańców. Po chwili leżenia na ziemi podszedł do nas SS-man i z rozpylacza pakował każdemu kulę w kark. Ja otrzymałem, leżąc bokiem, postrzał w lewy policzek. Kula przebiła go, naruszyła szczękę i język, wybiła zęby i wyszła prawym kątem ust, pozostałem jeden przytomny i leżałem cicho, udając zmarłego. Słyszałem, jak inni obok mnie konali. Zostali tam zamordowani Stupiński z ul. Mirowskiej 1 (imienia nie znam), właściciel kawiarni Zygmunt Ptaszyński, właściciel składu wianków pogrzebowych na ul. Mirowskiej, Józef Szkopek z zawodu szewc, zam. ul. Mirowska 1, Modzelewski (imienia nie znam) zdaje się urzędnik, zam. Mirowska 1, syn dozorcy z Mirowskiej 1, porucznik WP z 1939 r. (imienia i nazwiska nie znam), jakkolwiek przedwojenny oficer, [ale] nie brał udziału w powstaniu, mężczyzna „Janek Bolszewik” – nazwiska i adresu nie znam – oraz nieznajomy podobny do Żyda.

Oprócz mnie ocalał z tej egzekucji Franciszek Fitol, zam. obecnie przy ul. Orlej nr 3, który – jak mi później opowiadał – upadł, nie będąc rannym, po czym uciekł z miejsca egzekucji. Ucieczki tej ja wcale nie zauważyłem, leżąc między trupami i udając trupa. W czasie, gdy leżałem, zostałem jeszcze raz zraniony odłamkiem granatu w palec lewej ręki. Po godzinie zobaczyłem, iż od strony Ogrodu Saskiego pędzi prędko duża grupa ludzi z tłumokami, bezładnie, w popłochu, niektórzy mężczyźni mieli ręce podniesione do góry. Chciałem przyłączyć się do tej grupy, lecz zobaczyłem niedaleko stojących SS-manów. Widziałem, jak niedaleko ode mnie upadła starsza kobieta i młoda dziewczynka trafione kulami czy odłamkami – nie zorientowałem się.

Zaznaczam, iż cały czas trwała strzelanina.

W jakiś czas potem inna grupa ludności cywilnej zbliżyła się od strony Ogrodu Saskiego, wtedy podniosłem się i poszedłem z nią wzdłuż Hali Mirowskiej, po czym uciekłem w ul. Krochmalną, podczas gdy ludzie uciekali w ul. Chłodną. Potem trafiłem do polskiego szpitala na ul. Grzybowskiej, następnie na ul. Mariańskiej aż do wyzdrowienia.

Odczytano.