HELENA DOMAŃSKA

Warszawa, 27 lipca 1949 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Helena Domańska, primo voto Bilko, z d. Porada
Data i miejsce urodzenia 24 marca 1919 r., Krajów, pow. Opoczno
Imiona rodziców Jan i Maria z d. Pietrasik
Zawód ojca gospodarz
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie pięć klas szkoły powszechnej
Zawód przy mężu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Dolna 12 m. 11
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Madalińskiego 27. Teren, na którym znajdował się nasz dom, był ziemią niczyją, od początku powstania przechodził z rąk do rąk. Najbliższe oddziały niemieckie stacjonowały w szkole przy ul. Kazimierzowskiej, naprzeciw naszego domu. Oddziały powstańcze znajdowały się na ul. Różanej.

5 sierpnia 1944 roku przed godz. 10.00 rano wszedł na nasze podwórko niewielki oddział SS-manów (skąd przyszli, czy ze szkoły, czy z domu Wedla mieszczącego się na rogu ul. Madalińskiego i Puławskiej, nie zauważyłam). Oddział ten mógł liczyć około pięciu osób, ja widziałam tylko czterech żołnierzy. Mieszkańcy naszego domu byli w tym czasie częściowo w piwnicy, częściowo w schronie zrobionym w polu koło podwórka. W schronie tym było niewiele osób, w tym ja, mój mąż i jeszcze kilka osób, mężczyzn i kobiet, razem około 10. O przyjściu Niemców dowiedzieliśmy się po dłuższym czasie od chwili wejścia ich na podwórze od kobiety, która przybiegła do nas z piwnicy naszego domu. Powiedziała nam, że Niemcy wzięli wszystkich mężczyzn, a kobietom kazali uciekać, więc do nas przybiegła. Powiedziała, żebyśmy wszyscy wyszli ze schronu, bo Niemcy czekają na podwórzu. Ponieważ mój mąż miał kartę pracy – pracował na poczcie – nie obawiał się i wyszedł odważnie, za nim my wszyscy. Na podwórzu stali parami ustawieni mężczyźni wyciągnięci z piwnicy naszego domu. Niemcy zostawili kobiety i jednego staruszka, nazwiska jego nie znam, na polu i nie pozwalali nam wejść na podwórze. Mężczyzn natomiast wepchnęli do stolarni, którą podpalili (stolarnia ta stała przy ścianie oficyny naszego domu, spalonej uprzednio) i strzelali za nimi. W czasie, gdy stolarnia się paliła, Niemcy podpalili nasze mieszkania.

Ja wraz z kobietami poszłam do sąsiedniego domu w stronę Puławskiej, czyli przy ul.Madalińskiego 25. Idąc tam, widziałam płonący stos ciał wrzuconych do stróżówki przytykającej do ściany domu numer 27 przy Madalińskiego, a będącej już na podwórku domu nr 25.

Skąd pochodziły zwłoki tam porzucone, nie wiem.

Ilu mężczyzn zginęło w egzekucji dokonanej na podwórku domu nr 27 przy ul. Madalińskiego, dokładnie nie wiem.

Następnego dnia, 6 sierpnia, byłam na miejscu zbrodni. W szopie leżało około 10 poopalanych ciał mężczyzn, które jednak można było jeszcze rozpoznać, poza tym w kilku miejscach leżały dość znaczne warstwy popiołu.

Prócz mnie egzekucję z 5 sierpnia 1944 przy Madalińskiego 27 roku widzieli czy przeżyli p. Chmielewska (zam. obecnie przy ul. Belgijskiej 11), syn i zięć dozorcy tego domu, pana Ciarki (zam. obecnie przy ul. Chocimskiej, róg Skolimowskiej).

O tym, czy na terenie posesji przy Madalińskiego 27 była przeprowadzana ekshumacja, nie słyszałam. Wiem, że cztery ciała zabitych były na własną rękę przez nas, czyli żony zabitych, wzięte w maju 1947 i pochowane na cmentarzu w Służewie.

Na tym protokół zakończono i odczytano.