STEFAN MROŻEWSKI

Warszawa, 29 sierpnia 1947 r. Członek Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, sędzia Halina Wereńko, przesłuchała niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi. Uprzedzony o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o treści art. 107 i 115 kpk.

Świadek zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Stefan Jakub Mrożewski
Imiona rodziców Wincenty i Sabina z d. Wolańska
Data urodzenia 26 lipca 1907 r. we Włocławku
Wyznanie rzymskokatolickie
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Szustra 35 m. 4
Wykształcenie Politechnika Warszawska
Zawód inżynier chemik – starszy asystent T.G.G. w Warszawie, ul. Rakowiecka 8
Narodowość i przynależność państwowa polska

W czasie powstania warszawskiego przebywałem w moim mieszkaniu, w dużym trzypiętrowym domu przy ul. Płockiej 17. W akcji [powstańczej] udziału nie brałem i przebywałem wraz innymi mieszkańcami domu w piwnicy.

5 sierpnia przed południem wpadło do piwnicy kilku SS-manów (mieli zielone mundury z odznakami SS na klapach kołnierza), wydając rozkaz, by wszyscy obecni podnieśli ręce do góry oraz wyszli na podwórze. Wyszło jakieś 40 osób, w tym około 20 mężczyzn. Grupa została odprowadzona środkiem ulicy Wolskiej do kościoła św. Wojciecha. Widziałem, idąc, że po obu stronach Wolskiej stali żołnierze z bronią gotową do strzału. Na cmentarzu kościelnym SS-mani oddzielili kobiety, kierując je do kościoła; mężczyzn rewidowali, szukając broni, przy czym krzyczeli, iż są to Polacy bandyci.

Po upływie kilkunastu minut przybiegło do nas dwóch SS-manów bardzo podnieconych. Ustawili nas trójkami, dołączając kilku mężczyzn wyprowadzonych z kościoła. Razem grupa liczyła około 25 osób. Przed kościołem na ulicy SS-mani ustawili nas frontem, po czym jeden z nich zapytał, czy znajdują się wśród nas osoby przynależne do obcych narodowości. Wyliczał kolejno nazwy narodów, nie pomijając żydowskiego. Nikt się nie odezwał, a zatem wszyscy w grupie byli Polakami. Drugi SS-man w czasie postoju przed kościołem ściągnął z palca memu sąsiadowi z Płockiej 17,Justowi, złoty pierścień. Padł rozkaz marszu. SS-mani zaprowadzili nas na podwórze składu narzędzi rolniczych Kirchmayera i Marczewskiego przy Wolskiej 81. Na placu leżały narzędzia. W głębi stały dwie szopy – kazano nam wejść pod tę po lewej stronie od wejścia. Nikogo wtedy na placu nie było i nikt z nas nie domyślał się, iż Niemcy prowadzą nas na egzekucję. Było ich tylko dwóch, byli jeszcze tacy młodzi, a my byliśmy ludnością cywilną, wyprowadzoną z piwnicy domu, który nic wspólnego nie miał z akcją powstańczą.

Idąc bokiem do szopy, zobaczyłem, jak jeden z SS-manów zdjął ręczny karabin maszynowy, rozpylacz, poczym posłyszałem salwę strzałów. Miałem wrażenie, iż kule przeszły nad głowami, nikt nie padł ani nie krwawił. Cała grupa pod wpływem salwy opuszczała się w dół…

Wszyscy się położyli, częściowo jedni na drugich, i wtedy jeszcze nie słyszałem jęków ani nie widziałem krwi. Posłyszałem jak SS-man zapytał: Leben sie. Odpowiedział mu […], nikt się nie odezwał. Minęła chwila, poczym posypały się na leżących strzały [?], posłyszałem jęki i charczenie, obryzgała mnie krew. Słyszałem, jak ktoś wstał i wołał: Mein schwager ist Deutsche ofizer, po czym padł trafiony kulą. Poza tą osobą nikt z rozstrzeliwanych nie prosił o życie.

Z początku leżałem twarzą do ziemi, nie będąc rannym, jednakże po jakimś czasie leżący pode mną mężczyzna drgnął, ja się także ruszyłem i natychmiast otrzymałem dwa postrzały. (Świadek okazuje zaświadczenie szpitala powiatowego w Pruszkowie z datą 11 sierpnia 1944 r., stwierdzające, iż Stefan Mrożewski otrzymał dwie rany postrzałowe klatki piersiowej i barku szyi po stronie prawej. Zaświadczenie podpisał lekarz dyżurny L. Żegilewicz).

Po otrzymaniu postrzału leżałem zalany krwią, ręce były odrzucone na boki. W pewnej chwili poczułem, iż jeden z SS-manów ściąga mi z ręki zegarek i pierścionek. Od innych osób leżących na wierzchu SS-mani także zabrali zauważone kosztowności. Zwłok nie przewracali.

Nie umiem określić, jak długo trwała egzekucja i jak długo leżałem wśród trupów. Gdy kroki SS-manów oddaliły się, zobaczyłam, iż leżący koło mnie Gołębiowski nie żyje. Uniósłszy się na rękach wyczołgałem się za szopę, gdzie znalazłem ciężko rannego Justa, który nie mógł się poruszać, został w tym miejscu.

W pewnej chwili usłyszałem tupot nóg kilku osób, okrzyki zgrozy w języku polskim, odgłos dwu strzałów. Potem nastąpiła cisza. Przeczołgałem się do drugiej szopy i leżąc, słyszałem znowu tupot nóg kilku osób i wybuchy granatów, poczym szopa, pod którą nas rozstrzeliwano, stanęła w płomieniach.

Czy przed zapaleniem szopy rozstrzeliwano jeszcze ludzi, nie umiem sobie zdać sprawy.

SS-mani opuścili plac. Leżałem pod drugą szopą pod płotem z siatki. Zbliżyła się do płotu młoda kobieta mieszkająca niedaleko, która udzieliła mi pierwszego opatrunku i namówiła po targach sanitariusza z niemieckiego szpitala, który właśnie nadszedł, by rozerwał siatkę płotu i pozwolił jej odprowadzić mnie do domu fundacji Wawelberga przy ul. Ludwiki, gdzie ludność miejscowa udzieliła mi opieki i schronienia.

10 sierpnia razem z ludnością cywilną domu, gdzie mnie przyjęto, pieszo zostałem wypędzony do kościoła św. Wojciecha, skąd do obozu przejściowego w Pruszkowie na wolność.

Mieszkając w Pruszkowie, leczyłem się w szpitalu powiatowym.

Z grupy rozstrzelanych 5 sierpnia w składzie narzędzi rolniczych oprócz mnie ocalał jeszcze jeden mężczyzna, którego nazwiska nie pamiętam.

Składam do akt zaświadczenie ze szpitala powiatowego w Pruszkowie.

Na tym protokół zakończono i odczytano.